X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja zejdę na dół bez pomocy liny, a ty nie.A jako ostatni nie będziesz miałasekuracji.To załatwiało sprawę.Podstawą tego sposobu schodzenia była pętla, którązakładano na solidnym szpicu skalnym, co działało jak kotwica i pozwalało wspinaczowiślizgać się na podwójnej linie i kontrolować szybkość za pomocą tarcia.Był to sprytny, alei niebezpieczny sposób poruszania się na ścianach skalnych - St�rmer przypomniał sobietuziny zawodowych wspinaczy, którzy zginęli w czasie takiego zjazdu na linie.Jednak tymrazem prędkość była podstawą działania i pułkownik zdecydował się na podjęcierozsądnego ryzyka, aby jego niewielki zespół dostał się na dach bunkra dowództwa.Meier wychylił się poza krawędz ściany skalnej.Pułkownik St�rmer szerokorozstawił nogi i naprężył mięśnie.- W porządku, panie pułkowniku - wysapał sierżant - jestem poza.Naprężona lina zadrżała.Spory ciężar Meiera został przez nią przeniesiony na barkioficera z siłą, która omal nie ściągnęła go ze skalnej półki, ale mimo tego, nie zawołałnikogo na pomoc.Jego ludzie mieli i tak dość do roboty, nim przygotują się do zejścia.Usłyszał metaliczne kliknięcie i bolesne sapnięcie Meiera, gdy ten uderzał stopamiobciągniętymi jedynie skarpetami w powierzchnię skały, by po chwili odbić się od niej dokolejnego skoku.Kliknięcie i sapnięcie; i tak kilka razy, i będzie na dole.St�rmer trzymał linę zponurą zawziętością.Jego oddech zmieniał się w rzężenie, a ciało zaczął pokrywać pot,mimo nocnego chłodu.Nagle naprężenie liny wyraznie się zmniejszyło. - Dzięki Bogu - wyszeptał do siebie pułkownik i odprężył się, potrząsając rękami,aby przywrócić w nich krążenie krwi.Teraz do przodu wystąpił Greul.Wokół szyi zawiesił buty, związane razemsznurówkami.- Jestem gotów, panie pułkowniku.Jest pan pewien.%7łe.- Nawet o tym nie myśl - mruknął St�rmer przez zaciśnięte zęby.Greul sprawdził pętlę asekuracyjną i bez dalszego słowa zsunął się poza półkęskalną.Wydawało mu się, że wieki zsuwał się po stromej ścianie skalnej, a St�rmerowi zkolei wydawało się, że już dłużej nie wytrzyma obciążenia, jakie musiały znosić jegoplecy.Już był bliski poddania się, gdy lina pozbawiona obciążenia, lekko odskoczyła dogóry.Greul również był na ziemi.St�rmer pochylił się osłabiony w kierunku wyraznie zaniepokojonego Japa.Oficernadal wyglądał na oszołomionego, oddychał nieregularnie i widać było wyraznie, jak drżąmu ręce.- Panie pułkowniku, niech pan z tego zrezygnuje.Niech pan pozwoli, abym jaschodził jako ostatni bez liny asekuracyjnej.Wydaje mi się, że dam radę zjechać sam.St�rmer tępo potrząsnął głową.- Nie.nie jesteś na tyle doświadczony.ruszaj.teraz!Ostatnie słowa wydusił przez zęby z rytmicznym sykiem.W jaki sposób zdołałutrzymać linę z małym kapralem, pułkownik nigdy nie zdołał sobie odpowiedzieć na topytanie.Z twarzą bladą jak popiół, rozbieganymi chaotycznie oczami, wydętymipoliczkami jak balony zaporowe, oficer modlił się i modlił, aby tylko nie wypuścić liny.Igdy Jap wreszcie się z niej uwolnił, skacząc w dół ostatnie kilka metrów, wiedział, że jegodowódca jest już u kresu sił.St�rmer opadał na kolana na skalisty grunt, ze zwisającymibezwładnie rękami i spuszczoną głową, jakby się o coś błagalnie modlił, nie zważając naczas i miejsce.Po pewnym czasie zdołał się pozbierać i zaczął powolne schodzenie do podstawyskały.W zupełnej ciemności i przy jego wyczerpaniu zdawało się to samobójstwem,koszmarem nocnym.Pózniej, gdy ujrzał pozornie czysty uskok, zadrżał i powiedział sobie,że tylko wariat ośmieliłby się stawić czoła takiej ścianie po nocy.Ale walczył przy zejściu,wisząc nieraz na samych opuszkach palców, z pokrwawionymi palcami u stóp, którymiwyszukiwał najmniejszego punktu podparcia.I wtedy w tej wieczności nocy odezwał się Greul miękkim głosem: - Jest pan tylko pięć metrów od ziemi, panie pułkowniku.Niech pan skacze,złapiemy pana.Z odgłosem błogosławionej ulgi, pułkownik puścił się skały i poleciał w dół zzamkniętymi oczami, jakby chciał odejść na dobre z tego świata pełnego bólu.Spadł prosto w szeroko rozstawione ramiona Byka Jo.Znajdowali się na stercie ubitej ziemi, którą tworzyło coś co było pozostałościąściany osłonowej bunkra.Samo stanowisko dowodzenia zdawało się być nietknięte.St�rmer szybko ocenił ich pozycję, gdy przysłuchiwali się przytłumionym dzwiękom,które dochodziły z pomieszczenia poniżej.Brytyjscy sztabowcy, nieświadomi ichobecności, pracowali pod ich stopami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •