[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byliśmy sami, Tropicielko.Stałaś się naszą przyjaciółką.Wykazałaś się.[ dobrym sercem.,- Wcale nie.To nie byłam ja.;- A jednak - szepnął.- Takie jest życie.I- Gdy się pierwszy raz spotkaliśmy, próbowałeś mnie zabić.Jego wargi rozciągnęły się w uśmiechu.- Tylko po to, by udowodnić naszą wartość.Posta- 1 nowiliśmy jednak zapewnić ci bezpieczeństwo,Tropicielko, choć moglibyśmy odebrać ci życie.Ona nam dała takie ) prawo.Uwierzyła, że nienadużyjemy jej zaufania.Nikt in- 1 ny nie obdarzył nas zaufaniem i nigdy nie obdarzy.IW głowie mi się nie mieścił taki układ.Nie potrafiłam * tego wszystkiego zrozumieć.Wpatrywałamsię w niego f bezradnie.- Czy moja matka wiedziała? Zee zamarł.- Ona też znalazła się kiedyś w potrzebie - odparł Oturu.Odwróciłam się od niego.Przypomniała mi się wizja, którą miałam pod autobusem - Oturu z kobietąpodobną do mnie, pod niebem z obcymi księżycami.Przez krótką chwilę nie byłam pewna, czy tofantazja, czy rzeczywistość, przeszłość czy przyszłość.Niebo jaśniało coraz bardziej, złocista poświatamieszała się z fioletami uciekającej nocy.Podeszłam do krawędzi dachu i spojrzałam na miasto.Oturustanął obok mnie.- Masz magiczny krąg - powiedziałam.Nadal milczał, ale jego peleryna się rozsunęła i kosmyk włosów zagłębił się w wirującą otchłań.Wciemności majaczyły jakieś twarze, widziałam zarys policzków i puste oczy.Po chwili demon odwróciłsię odrobinę, a kosmyk wysunął się z powrotem spod płaszcza, okręcony wokół jakiegoś zawiniątka.Płaszcz matki.Jej rękawiczki.Noże.A na samej górze magiczny krąg, lśniący niczym ciemna perła.- Wszystko dla mnie przechowałeś - wymamrotałam.- Porzuciłaś swoje rzeczy niczym duch - mruknął.-Ahsen nie zdążyła ich złapać.Przejechałam dłonią po miękkiej skórze płaszcza.Oczy mnie paliły, gardło ściskało.Kiwnęłam głową.- Dziękuję.- Tylko tyle zdołałam wydusić.- Twoje serce w nich zamieszkało - powiedział łagodnie.- To niebezpieczne, Tropicielko.Nie należysię tak przywiązywać do małych rzeczy.- Małe rzeczy, krótkie chwile.- Wzięłam magiczny krąg i położyłam go sobie na dłoni.- Oturu, czyty nigdy nie kochałeś?- Kochałem.Jeśli miłość to pragnienie czyjegoś przetrwania.Jeśli miłość to pragnienie, by nigdynie iść na łowy samotnie.Zacisnęłam dłoń na kamieniu.- Co matka próbowała przede mną ukryć?- Tylko ona może ci to wyjawić.Ale uważaj.Kiedy użyjesz magicznego kręgu, Ahsen to wyczuje.Przyjdzie do zródła.Zawahałam się.92- Zostaniesz ze mną?- Nie zdołam cię przed nią ochronić.- Wiem.- Wbiłam wzrok w rondo kapelusza, udając, że widzę oczy Oturu.- Nie chcę być sama.- Och - westchnął.- Och, Tropicielko.Masz innych.- Ty tu jesteś - powiedziałam.Chodziło jednak o coś więcej.Coś, czego nie potrafiłam nazwać, z czym nie umiałam się zmierzyć.To wydawało się takie trudne.Im dłużej przebywałam z Oturu, tym bardziej mnie to krzepiło, jakbyjego obecność była niczym stara rękawiczka, znajomy nóż, ciężar płaszcza matki.Nie.On jest demonem.To chore.Odsunął się ode mnie tanecznym krokiem, ostrza stóp cięły dach.Przykucnął.Peleryna rozpostarłasię na papie i stali.Uklęknęłam na krawędzi otchłani.Zaczęło padać.Zee, Raw i Aaz zebrali się bliskomnie, a Dek z Malem oparli mi podbródki na uszach.Trzymałam w rękach magiczny krąg i intensywniesię w niego wpatrywałam.Przesuwałam palcem po wygrawerowanym Labiryncie.Zakręciło mi się wgłowie.- Uważaj, gdzie spadniesz, Tropicielko - wyszeptał Oturu.- Na dno twojego serca jest długa droga.Długa droga.Ale nie na dno mojego serca.Skupiłam myśli na matce.Wzrokiem przenikałammagiczny krąg, te srebrnoperłowe żyłki.Grawerowane żelazo na palcu zaczęło mnie palić.Zee złapał mnie za przegub.Oturu się wzdrygnął, kosmyk włosów wysunął się, by dotknąć metalu.- Poczekaj - zawołał.- Tropicielko.Za pózno.Magiczny krąg połknął mój umysł.I mnie wypluł.Gdy otworzyłam oczy, byłam gdzieś indziej.Na niebie słońce wielkie jak świat.Wszystko skąpane wzłocistej poświacie.Dookoła, jak wzrokiem sięgnąć, trawa.Na horyzoncie poszarpane góry zośnieżonymi szczytami ginącymi w chmurach.Zmierdziało końmi.Słyszałam szorstki męski śmiech.Gdzieś dzwoniły dzwony.Nadal miałam na sobie top bez rękawów i spodnie od dresu, lecz teraz moją skórę pokrywalichłopcy.Odwróciłam się wolno i zorientowałam się, że jestem na szczycie małego wzgórza.Pode mną,całkiem blisko, nad krętą, srebrzystą rzeką stały okrągłe namioty.Pasły się owce.Czterech mężczyznsiedziało na koniach.Jeden z nich trzymał z boku siodła orła przedniego.Gapili się na mnie.A ja na nich - na moment zagubiona w natężeniu ich uczciwych, czystychspojrzeń, a potem wstrząśnięta nagłą cudownością faktu, że stoję boso na trawie, w innych czasach.Przyszło mi też do głowy, że właściwie powinnam być niewidoczna.Wydawało mi się, że tak właśniedziała magiczny krąg.- No cóż - zabrzmiał chropawy głos.- To coś nowego.Skrzywiłam się i na jednej nodze odskoczyłam do tyłu.Słońce mocno mnie raziło.Zamrugałam,osłoniłam sobie oczy.i znalazłam się twarzą w twarz z babcią.Jean Kiss.Znałam ją jedynie ze starych zdjęć, ale od razu rozpoznałam te oczy: ciemne, inteligentne, pełnerzeczowej uwagi.Kobieta, której nic nie umknie.Dość młoda.Może pod czterdziestkę, ale nie starsza.Ubrana jak mężczyzni w siodłach, w luzne niebieskie spodnie wsunięte w wysokie botki.Lekkigranatowy płaszcz ciasno otulał jej szczupłą sylwetkę.Twarz okalał podbity futrem kapelusz, pod-kreślając kremową cerę.Była wysoka i pełna dostojeństwa.Przez pierś miała przewieszony futerał znożami.Piękna, szlachetna.Onieśmielająca.- Och, o rany - wymamrotałam z łomoczącym sercem, i zszokowana jej widokiem.Nie spodziewałam się, że mnie zaatakuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]