[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było to tak jasne jak słońce kryjące się za widnokręgiem.Zaprzestanie niezliczonych reakcji wymiany, zachodzących w układzie nerwowym oraz podczas procesów biochemicznych, na pierwszy rzut oka przypominało zgaszenieświecy albo zniknięcie pojedynczego, niezbędnego elementu.Jakkolwiek bylibyśmy przygotowani naukowo, w obecnościzmarłych wciąż ogarnia nas lęk i groza.Może w istocie zadziwia nas życie.Takimi myślami starałem się bronić, gdy zacząłem obchodzić zwłoki.Usiadłem na ziemi w niedużym wgłębieniu.Niewidziałem martwego Logana, póki nie spojrzałem mu w twarz.Choć skóra pozostała nienaruszona, nie było to właściwie oblicze, gdyż został strzaskany układ kostny, i nim odwróciłemwzrok, miałem wrażenie krańcowego naruszenia perspektywyna modłę Picassa.Być może wyobraznia spłatała mi figla, leczwydawało się, że oczy ustawione są pionowo.Gdy spojrzałemna pole, zobaczyłem, że zmierza ku mnie Parry.Musiał iść tużza mną, gdyż teraz znajdował się w zasięgu głosu.Na pewnowidział, jak przystanąłem pod osłoną drzew.Zatrzymałem wzrok nad głową Logana, gdy Parry zwolniłkroku i zawołał:- Nie dotykaj go, proszę, nie dotykaj go!Nie miałem takiego zamiaru, lecz nic nie odpowiedziałem.Patrzyłem na Parry'ego, jakbym go widział pierwszy raz.Stałz rękami opartymi na biodrach, wpatrując się nie w Logana,lecz we mnie.Nawet w takim momencie bardziej zajmowałago moja osoba.Przyszedł, by mi coś powiedzieć.Był wysokii szczupły, same kości i żyły.Wydawało się, że jest w dobrejformie.Miał na sobie dżinsy i nowiutkie sportowe buty z czerwonymi sznurówkami.Kości bardzo wydatnie odznaczały się28pod skórą, nie tak jak u Logana.Kłykcie, ocierające się o skórzany pas, były duże i ścisłe, wyraznie widoczne pod napiętąbiałą skórą.Kości policzkowe również miał wystające, wysokoosadzone, co w połączeniu z włosami związanymi w kucyknadawało mu wygląd dzielnego indiańskiego młodziana.Jegopostać była uderzająca, nawet nieco grozna, lecz głos niweczyłcałe wrażenie.Brzmiał słabo, z lekkim wahaniem, bez naleciałości, lecz dało się w nim słyszeć ślad czy też przyznanie siędo znajomości londyńskiej gwary; była to pozostałość odrzuconej przeszłości, a może Parry chciał pozować na cwaniaczka.Jak większość jego pokolenia wypowiadał zdania twierdzącez intonacją pytającą, co stanowiło przejaw nieudolnego naśladownictwa Amerykanów lub Australijczyków.Możliwe też,że - jak tłumaczył jeden z lingwistów - ci młodzi ludzie, pełnirozterek, ugrzęzli w relatywizmie i przepraszając za to, że żyją,nie umieli sklecić zdania o otaczającym ich świecie.Oczywiście nic z tych rzeczy nie przyszło mi wówczas dogłowy.Słyszałem tylko skomlenie bezsilności, toteż uspokoiłem się.- Clarissa naprawdę się o ciebie martwi - powiedział.-Obiecałem, że zejdę i zobaczę, czy nic ci nie jest?Przyjąłem jego słowa we wrogim milczeniu.Wyrosłem jużze zwyczaju tykania nieznajomych, raziło mnie też, że Parrytwierdzi, jakoby orientował się w stanie ducha Clarissy.W owym czasie nie znałem nawet jego imienia.I choć międzynami siedział martwy mężczyzna, przeważyły zasady konwenansu.Jak się pózniej dowiedziałem od Clarissy, Parry podszedł do niej, by się przedstawić, po czym odwrócił się i zszedłzboczem.Nic mu o mnie nie mówiła.- Nic ci nie jest?- Możemy tylko czekać - odparłem i gestem wskazałemdrogę biegnącą za następnym polem.Parry podszedł parę kroków i spojrzał na Logana, a potemznowu na mnie.Szaroniebieskie oczy lśniły.Był podniecony,ale nikt nigdy by się nie domyślił, do jakiego stopnia.- W zasadzie moglibyśmy coś zrobić.Spojrzałem na zegarek.Minęło piętnaście minut, odkąd zawiadomiłem służby ratunkowe.29- Proszą bardzo - rzekłem.- Rób, co chcesz.- Możemy zrobić to razem? - rzekł, szukając na ziemi odpowiedniego miejsca.Przyszła mi do głowy szalona myśl, że chce się dopuścić jakiegoś lubieżnego czynu ze zwłokami.Pochylał się i zapraszałmnie spojrzeniem, bym do niego dołączył.Potem mi zaświtało.Osunął się na kolana.- Możemy - powiedział z powagą wzbraniającą szyderstwa - pomodlić się razem? - Zanim zdążyłem się żachnąć, coprzez chwilę było niemożliwe, gdyż odebrało mi mowę, Parrydodał: - Wiem, że to trudne.Ale pomaga.W takich chwilachjak ta naprawdę działa.Odsunąłem się o krok od Logana i Parry'ego.Byłem zażenowany i przede wszystkim starałem się nie dotknąć prawdziwegowyznawcy wiary.Ale zdołałem się opanować.Wyraznie niechciał mnie obrazić.- Niestety - odparłem uprzejmie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]