X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten zaś szedł dalej, skręcając to w jeden, to w inny pałacowy korytarz, oddalając sięcoraz bardziej od swych apartamentów.Podtrzymywanie Kokonu Zwiatła wymagałobardzo niewielkich ilości Mocy  w istocie tak mało, że żaden mężczyzna nie wyczuł-by korzystania z saidina, póki nie znalazłby się tuż obok dzierżącego sploty  i używałgo zawsze, gdy sądził, że ktoś go może zobaczyć.Tamci musieli mieć swoich szpiegóww Pałacu.Być może dzięki ta veren wyszedł akurat we właściwym momencie ze swychapartamentów, pod warunkiem oczywiście, iż ta veren zdolny był oddziaływać na siebiesamego, a może był to tylko zwykły zbieg okoliczności.Liczył jednak poniekąd na swązdolność odkształcania Wzoru i ewentualność, iż napastnicy wpadną mu w ręce, wciążprzekonani o jego śmierci lub kontuzji.Lews �erin wyśmiał tę myśl.Rand czuł nie-omal namacalnie, jak tamten w oczekiwaniu zaciera ręce.Po trzykroć jeszcze musiał korzystać z osłony Mocy, kiedy obok przebiegały Pannyz zasłoniętymi twarzami, i raz, kiedy zobaczył Cadsuane sunącą korytarzem na czele conajmniej sześciu Aes Sedai, wśród których żadnej nie rozpoznał.Wyglądały tak, jakbyna kogoś polowały.Zciśle rzecz biorąc, nie obawiał się siwowłosej siostry.Nie, oczywi-ście, że nie! Poczekał jednak, aż ona i jej przyjaciółki na dobre zniknęły mu z oczu, nim504 uwolnił maskujący splot.Na widok Cadsuane Lewsowi �erinowi jakoś odechciało sięśmiać.Milczał jak grób, póki nie zniknęła.Rand odsunął się od ściany, a wtedy tuż obok otworzyły się drzwi i wyjrzała przez nieAilil.Nie miał nawet pojęcia, że przydzielono jej kwaterę tak blisko jego pokoi.Tuż zanią stała ciemnoskóra kobieta z grubymi złotymi kolczykami w uszach i licznymi me-dalionami na złotym łańcuszku biegnącym przez lewy policzek do kółka w nosie.Sha-lon, Poszukiwaczka Wiatrów Harine din Togara, ambasador Atha an Miere, która wpro-wadziła się do Pałacu razem ze świtą nieomal natychmiast po tym, jak Merana poinfor-mowała ją o ratyfikacji umowy.Spotkanie z kobietą, która być może chciała jego śmier-ci.Oczy tamtych wyszły z orbit na jego widok.Postąpił z nimi z całą delikatnością, na jaką było go stać, pamiętając jednak, że naj-ważniejszy jest pośpiech.Kilka chwil po tym, jak otworzyły się drzwi, już umieścił co-kolwiek stłamszoną Ailil pod łóżkiem w towarzystwie Shalon.Być może wcale nieuczestniczyły w tym, co się działo.Może.Lepiej teraz zadbać o bezpieczeństwo, niż póz-niej żałować.Cztery pary kobiecych oczu patrzyły nań wściekle znad ust wypchanychszalami Ailil, dwa ciała szarpały się w więzach pasów zrobionych z kapy na łóżko, któ-rych użył do skrępowania ich nadgarstków i kostek.Podwiązana tarcza, którą oddzieliłShalon od yródła, obezwładni ją na dzień lub dwa, zanim węzeł sam się nie rozplącze,ale z pewnością ktoś je wcześniej odnajdzie i rozetnie bardziej materialne więzy.Cały czas przejmując się tą tarczą, uchylił odrobinę drzwi i wyjrzał przez szczelinę chwilę pózniej wyszedł pośpiesznie na pusty korytarz.Nie mógł pozwolić na to, byPoszukiwaczka Wiatrów zachowała zdolność do przenoszenia, jednak oddzielenie ko-biety od yródła nie było kwestią paru kropel Mocy.Jeśli któryś z napastników był w po-bliżu.Ale nawet w głębi krzyżujących się korytarzy nikogo nie zobaczył.W odległości pięćdziesięciu kroków od pokoi Ailil korytarz wychodził na kwadrato-wy, otoczony balustradą balkon z błękitnego marmuru, z którego wiódł podwójny sze-reg szerokich schodów na dół, do kwadratowej komnaty z wysokim łukowym sklepie-niem, po drugiej stronie znajdował się identyczny balkon.Długie na dziesięć krokówdraperie zwisały ze ścian, przedstawiono na nich ptaki wzbijające się ku niebu, nama-lowane geometryczną manierą.Pośrodku pomieszczenia stał na czatach Dashiva nie-pewnie oblizujący wargi.Byli z nim Gedwyn i Rochaid! Lews �erin, zająkując się, za-czął zawodzić o zabijaniu..mówię ci, że nic nie poczułem  mówił Gedwyn. On nie żyje!Ale Dashiva właśnie zobaczył Randa u szczytu schodów.Jedynym ostrzeżeniem, jakie otrzymał, był nagły grymas, który wykrzywił twarzDashivy.Tamten przeniósł, Rand zaś nie mając czasu do namysłu, zaczął tkać sploty i podobnie jak wiek razy wcześniej, nie miał pojęcia, co to będzie.Najwyrazniej cośwydobytego z głębin pamięci Lewsa �erina, nawet nie był do końca pewien, czy sam505 stworzył splot, czy też Lews �erin wyrwał mu saidina  Powietrze, Ogień i Ziemiaoplotły go w jednej chwili.I wtedy uderzył w niego ogień, który wytrysnął z dłoni Da-shivy, strzaskał pobliski marmur, a nim cisnął w głąb korytarza  Rand przeleciał kilkakroków, koziołkując i obracając się w swym ochronnym kokonie.Ta osłona była w stanie wytrzymać wszystko prócz samego ognia.Ale jednocześnienie przepuszczała powietrza.Rand zaraz więc uwolnił splot i dysząc ciężko, sunął poposadzce, a tymczasem echo eksplozji wciąż jeszcze tłukło się po korytarzach, pył wi-siał w powietrzu, toczyły się ostatnie fragmenty rozłupanego marmuru.Nim jego ciałozatrzymało się, przeniósł Ogień i Powietrze, ale splecione zupełnie inaczej niż w przy-padku Kokonu Zwiatła.Z lewej dłoni wyskoczyły nici czerwieni  rozwidlając się, kie-dy przecinały stający im na drodze kamień, popełzły do miejsca, gdzie stał Dashiva zewspólnikami.Po jego lewej stronie wytrysnął strumień ognistych kul, kul Ognia sple-cionego z Powietrzem, tak szybko, że nie nadążał ich liczyć, które wypalały sobie dro-gę przez kamień, zanim eksplodowały w komnacie.Ciągły ogłuszający ryk sprawiał, żePałac drżał w posadach.W jednej chwili był już na nogach i biegł z powrotem w kierunku apartamentówAilil.Człowiek, który zaatakował, a potem czekał w jednym miejscu na reakcję, sam sięprosił o śmierć.Wprawdzie sam gotów był umrzeć, ale jeszcze nie teraz.Wykrzywiającwargi w bezdzwięcznym grymasie, przemknął przez następny korytarz, potem zbiegłpo wąskich schodach dla służby i dotarł na niższe piętro.Zachowując jak najdalej posuniętą ostrożność, zmierzał do miejsca, gdzie wcześniejwidział Dashiyę, śmiertelne sploty drżały gotowe do natychmiastowego uwolnienia, gdyktóryś bodaj przed nim mignął. Powinienem był pozabijać ich na samym początku  dyszał Lews �erin.  Trze-ba było zabić ich wszystkich!Rand pozwolił mu się wściekać.Wielka komnata wyglądała jak skąpana w ogniu.Z draperii zostały tylko poczerniałestrzępy strawione przez płomienie, w ścianach i na posadzce widniały szerokie na krok,wypalone bruzdy.Schody, po których Rand chciał parę chwil temu zejść, w połowiedrogi ziały dziesięciostopową szczeliną.Po trzech mężczyznach nie zostało śladu.Pło-mienie nie mogły przecież bez reszty pochłonąć ich ciał.Zostałyby jakieś szczątki.Służący w czarnym ka5�anie ostrożnie wysunął głowę przez maleńkie drzwiczki znaj-dujące się obok schodów w przeciwległej ścianie komnaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •  

    Drogi uĚźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.