[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwrócił się do Krolla.- Przekaż Zlimakowi, że zaczynamy.Niech spodziewają się oporu, mają być gotowi do ostrzału przy lądowaniu.Popatrzył po pozostałych.- Jeśli to jest to, co myślę, musimy wyeliminować katów.Nad podniesioną platformą, do której wleczono więz-nia, wznosiła się gruba belka, z której zwisało kilka pętli.Mężczyzna wściekle kopał nogami.Mimo kaptura niemiał złudzeń, co go czeka.Dima dał znak Władimirowi.- Przygotuj pięć uprzęży, jak zjedziemy, to wszyscyrazem.- Spojrzał na Ziraka i Gregorina.- Który z waslepiej strzela?Każdy z nich wskazał na tego drugiego.- Dobra, g" jest przed z".Gregorin, przejdz dwa-dzieścia metrów w prawo i zdejmij katów.Nie traf więznia,to może być Kafarow.Kroll, jak blisko jest grupa uderze-niowa?- Minuta.W oddali dał się słyszeć łopot śmigieł mila, ale na dolewciąż panowało zbyt duże zamieszanie, by ktokolwiek tozauważył.Gregorin zajął pozycję i patrzył, co się dzieje.Zwlekał z oddaniem pierwszego strzału najdłużej jakmógł.Wtedy, jedna po drugiej, wydarzyły się trzy rzeczy.Kilku uzbrojonych mężczyzn na dole podniosło głowy,słysząc wciąż niewidocznego mila, a Gregorin strzelił dokatów.Jeden padł.Pozostali, szarpiąc się z więzniem,któremu próbowali założyć pętlę na szyję, pomyśleli, żesię pośliznął albo został kopnięty - dopóki drugi strzał nieoberwał twarzy następnemu.Rzucili zakapturzonegoczłowieka jak worek z węglem i uciekli szukać osłony; ichofiara upadła na platformę i zwinęła się w pozycji pło-dowej.Wtedy Dima kątem oka zobaczył, że zapalają sięświatła jednej z ciężarówek.Samochód skoczył do przodu,roztrącając ludzi w drodze do bramy.- Strzelać w opony! - wrzasnął Kroll.- Zatrzymać ciężarówkę!Ale wokół samochodu kłębili się spanikowani mężczyz-ni.Nie sposób było oddać czystego strzału, nie trafiającpasażerów ani tłumu.Większość ludzi patrzyła w górę;mil nadleciał nad kompleks, zagłuszając łoskotem wirnikawszystko inne.Opadły liny, po nich zjechali pierwsi ko-mandosi.Rozpylili gaz łzawiący, ale opar nie zasłonił ichcałkowicie i dostali gęstą salwą.Dima zaklął, widząc, żepierwszych dwóch spada na ziemię, zabitych albo rannych.- Strzelać bez rozkazu! - krzyknął do pozostałych, aleoni już zaczęli.- Zdejmijcie uzbrojonych.Wtedy zobaczył - niecałe sto metrów od Zlimaka, nie-wyrazny w chmurach dymu na nocnym niebie, unosił sięmil speców od atomówek; przysuwał się coraz bardziej,jakby chciał lądować.Przyleciał o wiele za wcześnie.Niemiał systemów zakłócania radaru.Nie był przystosowanydo akcji zaczepnej.Dlaczego są tak blisko? Dima zo-baczył, że otwierają się boczne drzwi śmigłowca.LudzieSzenka też strzelali.Niektórzy z uzbrojonych mężczyznna ziemi zauważyli drugi helikopter i zaczęli odpowiadaćogniem.- Wycofaj ich! - wrzasnął Dima do Krolla.- NiechSzenk się wycofa! ALE JU%7ł!Ale Kroll go nie słyszał; był za bardzo zajęty strzela-niem.Wtedy Dima odwrócił się i zobaczył to.Smugę ja-snego światła, zakreślającą łuk w ich kierunku z południa,i rakietę - czarną, praktycznie niewidoczną na tle oślepia-jącego ognia dyszy.- Rakieta!Dima mógł tylko patrzeć, jak rakieta trafia w kokpitmila Szenka.Cały przód śmigłowca odleciał, płonące cia-ła załogi wysypały się na ziemię.Okaleczony helikopterstanął dęba, opuścił ogon i niczym wielki bumerangza-czął koziołkować w stronę Zlimaka.Jego piloci,zwróceni w przeciwną stronę, nawet nie wiedzieli, co ichtrafiło.Dima i jego ludzie rozpłaszczyli się na murze,kiedy wirniki obu śmigłowców spotkały się.Mniejszyhelikopter spadł pierwszy, na mur naprzeciw pozycji Dimy,zakołysał się i zsunął dziobem w dół obok platformy zszubienicą.Uszkodzony Zlimak walczył dłużej,nowoczesne systemy próbowały kompensowaćuszkodzenie wirnika.Ale nie dały rady.Dziób śmigłowcanajpierw się uniósł - podmuch prawie strącił Dimę z muru- a potem olbrzymia maszyna zwaliła się na środekkompleksu.Po obu helikopterach przetoczyła sięolbrzymia kula ognia.15Wysunięta Baza Operacyjna Spartakus,iracki KurdystanWoda była zimna i praktycznie nie miała ciśnienia, ale dlaBlackburna byl to najlepszy prysznic, jaki brał w życiu.Stał pod nim dużo dłużej, niż wynosił przydział czasu, ajeśli ktoś miał z tym jakiś problem, mógł się pierdolić.Kilka skaleczeń i rozcięć zaszczypało, kiedy się namydlał.Patrzył, jak kurz i sadza mieszają się z zaschniętą krwią wznajomy, gęsty koktajl wojny, chlupiący wokół jego stóp.Wiedział jednak, że choćby stał tu przez miesiąc, nigdynie zmyje z siebie tego, co widział wczoraj.Czy to właśnie,zastanawiał się, jest ten moment, kiedy człowiek zmieniasię na zawsze?Kiedy wysiadł z ospreya w bazie, wszyscy się na niegogapili.Montes, który właśnie dowiedział się o powrocieBlacka, przybiegł pędem, ale na jego widok zwolnił.- Stary, wyglądasz, jakbyś zmartwychwstał.Black zrozumiał to dopiero, kiedy zobaczył się w lu-strze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]