[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kolorowe światła zamontowane obok didżeja rzucająfluorescencyjne, nieistniejące cienie, pulsują wyrazistymikolorami, jaskrawymi błyskami Przerwa, światło,przerwa, ciemność, światło, jakby ktoś z wielkimaparatem fotograficznym bez przerwy strzelał zdjęcia.Oczy z trudem przyzwyczajają się do tych wszystkichbodzców, mam wrażenie, że nie jestem już w ogrodzieMarca.Falujemy razem ze wszystkimi.Marco mija nas zzielonym fluorescencyjnym świetlikiem w ustach, którytworzy dziwaczny kontrast z jego bursztynową skórą iciemnymi lokami.Rzuca się na Lorenza i obejmuje go ręką za szyję. Blondynek, przyjacielu!Jeszcze jest w stanie mówić.Na razie.Lorenzo łapie w locie świetlik, który wypadł z ustMarca. Marco, nie znasz umiaru, jak zwykle  mówi ześmiechem. Marco bierze od niego świetlik, udając, że topapieros. Bawcie się ładnie!  wykrzykuje, nie zwracającuwagi na wymówkę kumpla.I odchodzi, zataczając się.Jest strasznie ciasno i ledwie mogę oddychać.AFrancesca zapala kolejnego papierosa.Nie, po prostu nic zniosę kolejnego kłębu dymuMuszę odetchnąć świeżym powietrzem. Idę się czegoś napić  wrzeszczę. Co?Podnoszę do ust wyimaginowaną szklankę. Okej!Wydostaję się z trudem z tego podrygującego muru ipodchodzę do stołu z napojami.Stoi tu mnóstwo butelek zmocnymi trunkami, plastikowa kubki i wiaderka z lodem.Każdy obsługuje się sam.Udaje mi się wywalczyć trochęmiejsca przy stole i nalewam sobie drinka.W tej chwiliktoś popycha mnie w plecy.To Alessia  zatacza się imam wrażenie, że nie czuje się najlepiej.Ona pewnie teżprzesadziła.Znam Alessię od zawsze, przyjazniłyśmy się oddziecka i chodziłyśmy do jednej klasy aż do średniejszkoły.W ogólniaku wylądowała w innej klasie i ja, iGinevra trochę straciłyśmy ją z oczu.Przyjazń rozluzniłasię z czasem, ale zawsze bardzo się lubiłyśmy i w sumiejesteśmy bardzo podobne.Chociaż ona jest prawdziwymaniołem ze skrzydłami, mamy włosy w tym samymkasztanowym odcieniu i trochę podobne rysy twarzy.Od dziecka brano nas za siostry. Vichi!  wita mnie bełkotliwie. Hej, wszystko w porzo?  pytam ją i odstawiamkubek na stół, żeby pomóc jej się utrzymać na nogach.Przytakuje głową z większym entuzjazmem niżpotrzeba. Ale, słuchaj, to nie jest moja wina  mówi, wciążsię chwiejąc na nogach. O czym ty mówisz?Opiera się całym ciężarem na moim ramieniu; jestmaksymalnie wcięta.Pociąga łyk z butelki, którą trzyma w ręce.Naszczęście to woda; to znaczy, że próbuje jakoś dojść dosiebie. Przepraszam, idiotka ze mnie.Za dużo wypiłam. Zobaczysz, zaraz ci przejdzie.Odprowadzić cię dołazienki? Nie, nie, posłuchaj. mówi, przecierając rękączoło  Przepraszam, powiedz Marcowi, jeśli gozobaczysz& ale ja nic mam z tym nic wspólnego, okej?To był ich pomysł, zawsze tak robią.a on wie, że jeślibędzie jakieś bagno.Alessia wlewa w siebie kolejną wodę. Hej, ale o czym ty mówisz? Nie nadążam, kto cozrobił? Parys.Idzie tu ze swoimi kumplami NAPRAWD CHCIAAAZ O TO ZAPYTAJakieś dziesięć metrów ode mnie, za kłębiącymi sięludzmi i dymem dostrzegam cień, który wydaje mi sięznajomy  przemknął się do domu bocznym wejściem.Próbuję dostrzec w tym cieniu długi profil Guglielma,ale w końcu kręcę głową, otumaniona dymem ipaskudnym drinkiem, którego wypiłam.Jako barmanjestem do niczego.Widzę kilka koleżanek, które tańcząniezmordowanie tam, gdzie je zostawiłam.Dołączam donich i wtapiam się w tłum, zaczynam się poruszać.Ginevra i Lorenzo gdzieś zniknęli, natomiast widzęParysa i jego kolegów, podjeżdżających gęsiego naskuterach.Rozchodzą się między ludzmi, gadają, śmieją sięLudzie rozstępują się na ich widok i bez szemrania znosząich żarty.Chociaż nie wygląda na to, żeby mieli złeintencje, to wiem, że dla mnie zabawa się skończyła.Tańczę, a raczej staram się utrzymać na nogach, aresztę załatwia tłum dokoła, falujący mniej więcej wjednym rytmie.Zwiat wiruje, a ja próbuję dotrzymać mu kroku.Popełniam błąd i zatrzymuję się w środku tego wiru, bobrakuje mi tchu.Jeśli wypadniesz z rytmu, który cięunosi, i zatrzymasz się na chwilę, widzisz tylko grupęludzi podrygujących wokół ciebie i słyszysz tylko potężnepulsowanie, które przenika ci do nóg, zapraszając do tańca Tylko to.Strasznie chce mi się pić.Drink, którego wypiłam,zostawił mi dziwny słodkawy posmak w ustach.Gardłomnie piecze, jakby kłuły je setki szpilek.Na stole, wśród powywracanych kubków i na wpoiopróżnionych butelek, nie została ani kropla wody.Wchodzę do domu, przecinam salon nieprawdopodobniezatłoczony.Nie pamiętam dobrze rozkładu domu Marca,nie wiem, gdzie jest kuchnia.Wchodzę w korytarz i otwieram jakieś drzwi nachybił trafił.I popełniam potworny błąd.To pokój Marca, a przynajmniej tak mi się zdaje,biorąc pod uwagę wystrój.I nie jest pusty.Ktoś siedzi na łóżku. Cześć  wita mnie, zamykając książkę i wpychającją do kieszeni ciemnych dżinsów.Patrzę na niego, osłupiała.Przyszedł.Więc to nie była halucynacja.Opieram się pokusie, żeby zamknąć drzwi i zwiać, boto nadałoby temu spotkaniu zbytnią wagę, a nie chcę,żeby wiedział, jak jest ważny. Cześć  mówię.Mam wrażenie, że mój głosdobiega z sąsiedniego pokoju.Gdzie zostawiłeś Lavinię? I dlaczego przyszedłeś? chciałabym zapytać, ale się powstrzymuję.Uśmiecha się trochę słodko, trochę złowróżbnie. Jak to możliwe, ze zawsze spotykamy się w tak niezwykłych okolicznościach?  pyta mnie jak gdybynigdy nic.Nie odpowiadam.Powinnam?Unosi brew, tę z kolczykiem. Szukałam kuchni.Kiwa głową.Mam wielką ochotę sobie iść, ale czuję się, jakby nicpozwalała mi na to jakaś obca siła; nie mogę się ruszyć. A ty? Przyszedłeś. Zostałem zaproszony, ale nieszczególnie mi siępodoba całe to zamieszanie.Wykonuje gest, jakby wskazywał to wszystko, codzieje się poza pokojem.Tym razem ja przytakuję. Jak ci się mieszka w nowym domu?  rzucamchłodno.Przez sekundę patrzy mi prosto w oczy; to spojrzeniejest precyzyjne jak pchnięcie sztyletem.Milczy przez chwilę, a w końcu wybucha śmiechem.Co w tym takiego śmiesznego? Przecież nic, zupełnienic.Wstaje i podchodzi do mnie Za blisko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •