[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie dobiegały go melodyjne głosy kobiet, pozdrawiających sięwedle pradawnego talayskiego obyczaju.W powietrzu nie unosił się też dzwięk młócki,której rytm stał się przez te wszystkie lata łagodną zachętą do obudzenia, tak stałą, jakwschód słońca, i równie miłą.Tego ranka, kiedy miała zostać wznowiona walka z Maeanderem, Aliver leżał naposłaniu w namiocie, tęskniąc za tym wszystkim.Takie momenty wydawały mu się teraz takodległe, jak wspomnienia z dzieciństwa.Były to przebłyski niewinnego świata, w który jużledwie wierzył.Wtedy, dawniej, uważał, że cierpi na wygnaniu, lecz teraz każdy dzień latspędzonych w Talay wydawał mu się idyllą.Wspomnienie, że niegdyś żył jak zwykłyczłowiek w normalnym świecie, sprawiało mu fizyczny ból, który dręczył go przez całą noc,nawet podczas krótkich okresów snu.Wszystkie kłopoty, zmartwienia i obawy, które wtedyzdawały się ważne, były bez znaczenia w porównaniu z tym, co go teraz czekało.Usiadł i próbował wycisnąć zmęczenie z oczu kostkami palców zaciśniętych w pięści.Kilka minut pózniej wyszedł z namiotu.Wokół widział tłum ludzi, którzy zjednoczyli się dlajego sprawy.Setki namiotów i szałasów, tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci szykujących się dokolejnego dnia jego wojny.Halalyowie, którzy z własnej woli strzegli każdego jego kroku,powitali go skinieniem głowy.Wszędzie wokół widział unoszące się ku niemu uśmiechnięte,pełne nadziei twarze.Wszyscy wierzyli, że wojna jest już właściwie wygrana.Ufali mucałkowicie, mieli wrażenie, że jest Edifusem, który powrócił, Tinhadinem.Chociaż wyjaśniał,że tak nie jest, ludzie najwyrazniej wierzyli, że to on jest strzegącą ich potęgą, a nieniewidzialni Santoth.Nieustannie wodził wzrokiem, bojąc się go dłużej zatrzymać na którymś ze swoichwiernych zwolenników.Nie mógł okazać im niepewności.Możesz ją odczuwać, powiedziałmu krótko Thaddeus, zanim zniknął, lecz nie wolno ci jej okazać.Dopóki stary kanclerz nie odszedł, Aliver nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo zaczął na nim polegać.Chociażwydawało się to dziwne, czasami miał wrażenie, jakby to jego ojciec przemawiał ustamiczłowieka, który go zdradził.Powiedział, że wszyscy ludzie błądzą w życiu, nawet królowie.Lecz dobry król postępuje tak, jakby był dawnym bohaterem.Tacy bohaterowie nigdy wsiebie nie wątpili, a przynajmniej tak sądził świat.Aliverowi bardzo brakowało Thaddeusa.Starzec się z nim nie pożegnał, lecz królewicz wiedział, czego szuka.Modlił się, by szybko toodnalazł.Menę i Dariela zastał rozmawiających przy śniadaniu.Siedzieli obok siebie, stykającsię kolanami; każde z nich w jednej ręce trzymało drewnianą miseczkę, a drugą nabierałołyżką owsiankę.Mena była drobna, a mimo to pełna siły, której nie skrywał jej skąpy strój,niebezpieczna, chociaż pokazywała światu spokojną, mądrą twarz; pod ręką miała szablę.Dariel z psotnymi ognikami w oczach łatwo się uśmiechał i tryskał energią; jego rozpiętakoszula odsłaniała płaski brzuch.Pochylali się do siebie i jednocześnie mówili i jedli.Wyglądali jak.cóż, jak nieprawdopodobnie zżyte ze sobą rodzeństwo.Lata, które spędzilioddzielnie, jakby się nie liczyły.Aliver zachwiał się, uderzony falą emocji.Chciał przeskoczyć dzielącą ich odległość iobjąć oboje.Gdyby to zrobił, wszyscy potoczyliby się na ziemię, a on wylałby na nich łzy.Szlochałby i płakał i wcale nie był pewien, czy zdołałby się podnieść z takiego uścisku izrobić to, co miał do zrobienia.W najbliższych godzinach on albo oni mogliby zginąć.Wiedział o tym.Chciał powiedzieć im mnóstwo rzeczy, by ich do tego przygotować.Powinien wydobyć najdelikatniejszą część samego siebie i podzielić się z nimi jejzawartością, by go zrozumieli i zapamiętali.Pragnął spędzić z nimi wiele dni, dowiadując sięwszystkiego o ich dotychczasowym życiu, starając się z ich pomocą zrozumieć życie, jakiesam prowadził do tej pory, szukając w ich wspomnieniach pełniejszego obrazu wszystkiego,przez co każde z nich przeszło.Wcześniej ukazał im fragmenty swojej wizji przyszłości.Powiedział, że kiedyzwyciężą, nie będzie nimi rządził.Nie chciał być tyranem, który nie da im prawa głosu wewładaniu imperium.Wszystkie decyzje będą podejmować we czwórkę, na zasadach zgody ikompromisu.W długich rozmowach znajdą większą mądrość, niż mieliby ją oddzielnie.Zarazem będą ponosić większą odpowiedzialność za funkcjonowanie imperium, jako żezapewnią pełniejszą reprezentację jego rozmaitych regionów.Każdy będzie miał coś dopowiedzenia na temat kształtu przyszłości.We wszystko to szczerze wierzył, lecz tak mówiłby królewicz, a nie brat.Brat chciałpodzielić się z rodzeństwem mnóstwem innych spraw.Kiedy ruszył w ich stronę, przyznał sam przed sobą, że nic w jego życiu nigdy się nie pokrywało z jego wyobrażeniami;cokolwiek ma się zdarzyć, to się nie zmieni.Sama świadomość czekającego ich dniasprawiła, że nie mógł ich objąć tak, jak chciał, ani uwolnić łez.Na takie emocje będzie czaspózniej, w spokojniejszych dniach, kiedy nie będą się ważyć losy tysięcy ludzi.Dlategoodezwał się cierpkim tonem, jak starszy brat do młodszego rodzeństwa. Jak to się dzieje, że wy dwoje zawsze wstajecie przede mną?Mena wstała, uśmiechnęła się i ścisnęła go za łokieć. Pytanie, jak ci się w ogóle udaje spać  rzekł Dariel. Lekko, bracie  odpowiedział Aliver, używając starego talayskiego powiedzenia.Zpię lekko i nie zanurzam głowy w morze snów.W ciągu godziny cała trójka uzbroiła się i ubrała zgodnie ze swymi rolami.Poprzednio dowodzili poszczególnymi częściami armii.Mena i Dariel nie znali się nadowodzeniu całymi armiami, lecz szybko się uczyli i umieli spoglądać daleko w przód.Menawalczyła w pierwszych szeregach, zadziwiając wszystkich swymi umiejętnościamiszermierczymi oraz zdolnością zabijania bez wyrzutów sumienia, ale z zachowaniemskromności i człowieczeństwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •