[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nerwowo oblizała usta. Przypuszczam.Musiałabym pomyśleć.Chłopki.Przypuszczam, że powinnam sobie wszystkieDomy wyobrazić jako chłopskie rodziny. Nerwowo zaszczękała zębami, za-nim udało się jej upić głęboki łyk z pucharu. Gdyby one były chłopkami, przy-puszczam, że nikt w ogóle nie uważałby, że są spokrewnione.Wszystkie związkirodzinne sięgają zbyt głęboko w przeszłość.Ale one, mój Lordzie Smoku, niebyły.Pozwolił, by jej słowa wpadały mu jednym uchem i wypadały drugim, samzaś wygodniej rozparł się w fotelu.Nie były ze sobą związane..wiązało ją z Isharą tylko trzydzieści jeden linii pokrewieństwa, podczasgdy Dyelin jedynie trzydzieści, zaś.Dlaczego znienacka poczuł taki spokój? Dlaczego mięśnie, które napięły sięnie wiadomo nawet kiedy, teraz się rozluzniły?.jeżeli tak można to określić, mój Lordzie Smoku. Co? Wybacz mi.Zamyśliłem się na moment.problemy.nie usłyszałemostatniego zdania, jakie wypowiedziałaś. A jednak w jej słowach było coś, coporuszyło czułą strunę.Na twarzy Elenii zastygł uniżony, drżący uśmiech; wyglądała z nim dośćdziwnie. Cóż, powiedziałam właśnie, że ty sam jesteś nieco podobny do Tigraine,mój Lordzie Smoku.Może nawet w twoich żyłach płynie odrobina krwi Ishary. Urwała nagle z piskiem, on zaś zdał sobie sprawę, że zerwał się na równe nogi. Czuję się.czuję się odrobinę zmęczony. Próbował nadać głosowi nor-malne brzmienie, jednak nawet we własnych uszach brzmiał mu odległe, jakbywłaśnie pogrążył się głęboko w Pustce. Zechciej mnie teraz zostawić samego,proszę.Nie mógł widzieć swojej twarzy, musiała jednak wyglądać przerażająco, boElenia poderwała się z krzesła jak smagnięta biczem, po czym pośpiesznie od-stawiła puchar na stolik.Nie potrafiła opanować drżenia, a jeśli przed chwiląjej twarz można było określić jako bezkrwistą, to teraz była blada niczym śnieg.Ukłon, jaki mu złożyła, był tak głęboki i uniżony, że przywodził na myśl pomy-waczkę przyłapaną na kradzieży.Po chwili biegła prawie w stronę drzwi, rozwarłaje z impetem i tylko odgłos stukania pantofli dobiegający z korytarza świadczył,że w ogóle tu była.Nandera wsunęła głowę do środka, sprawdziła, czy nic się niestało, potem zatrzasnęła drzwi.Rand przez dłuższą chwilę stał nieruchomo, zagapiony w przestrzeń.Nicdziwnego, że te starożytne królowe tak się weń wpatrywały.Wiedziały o tym,o czym on sam nie miał pojęcia.Ten nieoczekiwany robak smutku, który wgryzłsię w jego duszę, kiedy odkrył, jak brzmiało imię jego prawdziwej matki.AleTigraine nie była spokrewniona z Morgase.Jego matka nie była spokrewnionaz matką Elayne.On nie był spokrewniony z.44 Jesteś kimś jeszcze gorszym od jakiegoś rozpustnika powiedział z gory-czą. Jesteś głupcem i. %7łałował, że Lews Therin się nie odzywa, wówczasmógłby zapewnić samego siebie: Oto jest szaleniec, ja jestem normalny.Czy to te dawno temu zmarłe królowe Andoru patrzyły na niego, czy też czułtylko obecność Alanny? Podszedł do drzwi.otworzył je szeroko.Nandera i Caldinsiedzieli w kucki pod draperią przedstawiającą jaskrawo ubarwione ptaki. Zbierzcie swoich ludzi rozkazał. Udaję się do Cairhien.Proszę, niemówicie o niczym Aviendzie.DARYEgwene wędrowała z powrotem w stronę wielkiego skupiska namiotów, stara-jąc się po drodze odzyskać panowanie nad sobą, jednak w istocie nie była pewnanawet tego, czy czuje ziemię pod stopami.Cóż, wiedziała, że musi ją czuć.Jej sto-py wzbijały niewielkie kłęby kurzu, rozpływające się w wielkich jego chmurach,gnanych gorącymi podmuchami wiatru; rozkaszlała się i pożałowała, że Mądre nienoszą zasłon.Szal udrapowany wokół głowy to jednak nie było to samo, a pozatym przypominało to trochę noszenie na głowie namiotu-łazni.A mimo to miaławrażenie, że przebiera nogami w powietrzu.W głowie jej wirowało i to nie tylkoz gorąca.Z początku uznała, że Gawyn nie chce się z nią spotkać, ale chwilę potem poja-wił się jednak, kiedy przepychała się przez tłum.Spędzili cały ranek w prywatnymgabinecie gospody pod Długim człowiekiem , trzymając się za ręce i rozmawia-jąc przy herbacie.Zachowała się całkowicie bezwstydnie, całując go, gdy tylkodrzwi za nimi się zamknęły, zanim on wykonał choćby najdrobniejszy ruch, bypocałować ją, raz nawet usiadła mu na kolanach, aczkolwiek nie wytrwała długow tej pozycji.To sprawiło, że zaczęła myśleć o jego snach, o tym, że może mogła-by znowu wślizgnąć się do któregoś z nich, a potem już przychodziły jej do głowyrzeczy, które powinny być obce każdej przyzwoitej dziewczynie! A przynajmniejkobiecie, która nie jest zamężna.Podskakiwała niczym przerażona łania, a on nieprzestawał się dziwić.Pospiesznie rozejrzała się dookoła.Znajdowała się wciąż.w odległości poło-wy mili od namiotów, w pobliżu nie było żywej duszy, a gdyby nawet ktoś był,to i tak nie mógłby dostrzec jej rumieńców.Zagryzła wargi, kiedy zdała sobiesprawę, że szczerzy się idiotycznie w cieniu szala.Zwiatłości, naprawdę powinnalepiej się kontrolować.Zapomnieć o silnym uścisku ramion Gawyna, myśleć zaśo tym, dlaczego spędzili tak dużo czasu pod Długim człowiekiem.Przepychała się przez tłum, rozglądając się jednocześnie dookoła w poszu-kiwaniu Gawyna, i ze zmiennym powodzeniem próbowała wyglądać na niczymszczególnie nie zainteresowaną; mimo wszystko nie miała ochoty, aby spostrzegł,jak bardzo jej na nim zależy.Zupełnie znienacka jakiś człowiek pochylił się kuniej i wyszeptał gorączkowo:46 Idz za mną do Długiego człowieka.Aż podskoczyła, nie potrafiła się opanować.Po chwili dopiero udało jej sięw tamtym rozpoznać Gawyna.Miał na sobie prosty kaftan z brązowej wełnyi cienki płaszcz podróżny; kaptur niemalże zakrywał mu twarz.Oprócz Aielówprawie każdy, kto wychodził poza mury miasta, okrywał się płaszczem jednakw tym upale niewielu naciągało na głowy kaptury.Mocno chwyciła go za rękaw, kiedy próbował ruszyć przed nią. Na jakiej podstawie myślisz sobie, że udam się z tobą do gospody, Gawy-nie Trakand? zapytała, mrużąc oczy.Jednak głos przyciszyła; nie było potrzebyzwracać na siebie uwagi przechodniów, którzy zapewne zerkaliby w stronę kłócą-cej się pary. Pójdziemy na spacer.Z pewnością nazbyt wiele sobie wyobrażasz,jeżeli sądzisz, że chwila.Skrzywił się i pośpiesznie wyszeptał jej do ucha: Kobiety, z którymi tu przybyłem, szukają kogoś.Kogoś takiego jak ty.W mojej obecności niewiele o tym mówią, jednak tu i tam udało mi się pod-chwycić słowo.Teraz idz za mną. Nie oglądając się więcej za siebie, ruszyłszybkim krokiem w głąb ulicy, a jej nie pozostawało nic innego, jak ze ściśniętymżołądkiem powędrować za nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]