[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A może ten czÅ‚owiek wogóle lepiej wiedziaÅ‚ niż Julian, co i jak w życiu należy robić?ZresztÄ…, to nie sztuka wiedzieć lepiej od niego, gdy on sam w tejchwili czuje siÄ™ tak caÅ‚kowicie wytrÄ…cony z równowagi.Przede wszystkim drÄ™czyÅ‚o go pytanie, co siÄ™ dzieje w tejchwili w szpitalu.SpojrzaÅ‚ na zegarek: jedenasta.A wiÄ™czaledwie godzina minęła od momentu, gdy wsÅ‚uchujÄ…c siÄ™ zniechÄ™ciÄ… w niefrasobliwe kukanie swego Å›ciennego zegara,usÅ‚yszaÅ‚ pierwszÄ… syrenÄ™ Pogotowia.Gdyby go jednak ktoÅ›zapytaÅ‚, jak dawno siÄ™ to zdarzyÅ‚o, odpowiedziaÅ‚by, że bardzo,bardzo dawno i że od tamtych liczonych minut minęła jużchyba caÅ‚a noc, a może doba.W pierwszym odruchu postÄ…piÅ‚ zpewnoÅ›ciÄ…, jako lekarz, wÅ‚aÅ›ciwie: spieszyÅ‚ tam, skÄ…d szÅ‚owoÅ‚anie o pomoc.Ale jego odpowiedzialność byÅ‚a wyższegorzÄ™du: odpowiadaÅ‚ za szpital i tam powinien byÅ‚ niezwÅ‚oczniepodążyć, zawrócić z drogi, gdy tylko dowiedziaÅ‚ siÄ™, co siÄ™ staÅ‚o.Przecież w szpitalu najbliższe godziny, uÅ‚amki sekund,decydujÄ… o życiu kilkudziesiÄ™ciu ludzi.Julian Donat, dyrektorszpitala, nie zawróciÅ‚ jednak z drogi.UdaÅ‚ siÄ™ natomiast namiejsce katastrofy, tracÄ…c cenny czas, owe minuty i sekundy,należące do ludzi, których okrwawione ciaÅ‚a wydobywano znadludzkim wysiÅ‚kiem spod stosów pogiÄ™tego, poÅ‚amanego ipÅ‚onÄ…cego żelastwa.UczyniÅ‚ zaÅ› tak dlatego, że wÅ›ródpasażerów autobusu znajdowaÅ‚a siÄ™ jego żona.ZdawaÅ‚ sobie sprawÄ™, że teraz - choć nikt mu tego nie zarzuci,odwrotnie, wszyscy podkreÅ›lać zacznÄ…, jak czynny i ofiarny braÅ‚udziaÅ‚ w bezpoÅ›redniej akcji ratowniczej - czuć siÄ™ bÄ™dzie do koÅ„ca życia winnym każdej Å›mierci, która dosiÄ™gnie na terenieszpitala którÄ…kolwiek spoÅ›ród ofiar katastrofy.A czy nie dlatego nie zawróciÅ‚ z drogi, wpatrzony w lunÄ™ naprzejezdzie, że, wbrew rozsÄ…dkowi, poczuwaÅ‚ siÄ™ doodpowiedzialnoÅ›ci za to, co stać siÄ™ mogÅ‚o i co rzeczywiÅ›ciestaÅ‚o siÄ™ z IrenÄ…? Ów dziwny, pochmurny i milczÄ…cy czÅ‚owiek,siedzÄ…cy obok przy kierownicy, którego nie znaÅ‚, ale któregociemnÄ… twarz widywaÅ‚ czasami przelotnie na ulicy za przedniÄ…szybÄ… zielonej taksówki, nazwaÅ‚by zapewne to, co czuÅ‚ Julian,wyrzutami sumienia.Donat posiadaÅ‚ bystry umysÅ‚ i nazbytgÅ‚Ä™bokÄ… znajomość ludzkiej natury, aby siebie samegowprowadzać w bÅ‚Ä…d co do pobudek swego dziaÅ‚ania: gdybykochaÅ‚ jeszcze IrenÄ™ i gdyby pragnÄ…Å‚ jej powrotu równie mocno,jak trzy lata temu, potrafiÅ‚by siÄ™ wyrzec ratowania jej życia zacenÄ™ życia innych ludzi.StawiÅ‚by siÄ™ natychmiast w szpitalu,jak to już uczynili zapewne inni lekarze, jego podwÅ‚adni,speÅ‚niaÅ‚by po prostu swój obowiÄ…zek mimo gorÄ…czkowej trwogio życie bliskiego czÅ‚owieka.OpanowaÅ‚ go jednoczeÅ›nie tÄ™py, zÅ‚ygniew.Jeden rzut oka na zmasakrowane ciaÅ‚o IrenyuÅ›wiadomiÅ‚ mu: jeÅ›li ta kobieta wyżyje, Julian nigdy nie wyznajej tego, co miaÅ‚ powiedzieć dzisiejszej nocy.Oto jak martwe,bezmyÅ›lnie zawieszone nie w porÄ™ nad przejazdem ramiÄ™szlabanu zadecydowaÅ‚o o losach jego i Aucji.Tak siÄ™ zamyÅ›liÅ‚, że nie dostrzegÅ‚, iż samochód skrÄ™ciÅ‚ już wszpitalne podwórze i zahamowaÅ‚ przed głównym wejÅ›ciem.- Panie doktorze!PoczuÅ‚ dotyk twardej rÄ™ki na swym ramieniu.KierowcabudziÅ‚ go z odrÄ™twienia.Donat wysiadÅ‚ posÅ‚usznie i na momentzastygÅ‚.Widok, który zobaczyÅ‚, poraziÅ‚ go tak, że chciaÅ‚krzyknąć:- Ależ, proszÄ™ pana, to pomyÅ‚ka! MieliÅ›my jechać doszpitala.WydaÅ‚o mu siÄ™ bowiem, że oto znalezli siÄ™ z powrotem naprzejezdzie.Ten sam tÅ‚um, zwarty, gÄ™sty, milczÄ…cy, wypeÅ‚niaÅ‚caÅ‚Ä… niemal przestrzeÅ„ podwórza.Jak tam, i tu ludzie staliniemo, wpatrzeni w Å›wiatÅ‚a.ZwiatÅ‚a, w które teraz patrzyli, niebyÅ‚y już jednak oÅ›lepiajÄ…cymi, nierównymi smugami reflektorów lokomotywy i samochodów.Równe, Å‚agodne, jasnepasma spÅ‚ywaÅ‚y ze szpitalnych okien, rozjaÅ›niajÄ…cych wszystkiekondygnacje przysadzistego gmachu [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •