[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał być dziesięć albo jedenaście lat starszy,kiedy zamknięto go na strychu, prawdopodobnie za karę po popełnieniujakiejś dziecinnej psoty.Zastanawiając się, skąd wziął diament, obrzuciłamwzrokiem całe pomieszczenie i zobaczyłam wielkie pudła, zawierające Bógwie jakie ilości nie używanych ubrań i rozmaitych rzeczy.Pewnie znalazł wnich zapomniany diament i skwapliwie skorzystał z okazji, żeby gwolizabawy zapełnić nową psotą dłużące się godziny odosobnienia.Smutno było pomyśleć, że nie żyje.Przesunęłam palcami po wyrytychna szybie literach i nagle stał się dla mnie tak realny, że nie zdziwiłabym się,gdybym odwróciwszy głowę zobaczyła go czekającego w drzwiach.Odwróciłam się, ale nikt tam nie stał.Odsunęłam od siebie niecierpliwie te myśli i wyszłam, by przemierzyćw odwrotnym kierunku tę samą drogę, którą przybyłam.Minęłam schodywiodące do skrzydła dla służby, potem te, które prowadziły do naszychapartamentów, i zatrzymałam się na podeście, niezdecydowana, czy zejść nadół, ryzykując spotkanie z Alice lub Esther.Wreszcie odwróciłam się iruszyłam z powrotem korytarzem, zaglądając do pokojów, które dopiero cominęłam.Były puste, ale w końcu trafiłam na jeden, przed któregootworzeniem powstrzymałam się w ostatniej chwili, dosłyszawszy docho-dzące zza drzwi niewyrazne głosy.Jeden z nich rozpoznałam jako należącydo Mary.Być może miała lekcje z guwernantką.Pośpiesznie ruszyłam dalej, rozmyślając o tym, że życie guwernantkinie musi być nieprzyjemne.%7ładnych nowych krewnych, których człowiekmusi poznać i zrobić na nich dobre wrażenie, żadnych rezydencji89RSnieoczekiwanie powierzonych twojej pieczy, żadnego nielubianego, dener-wującego męża.Guwernantka zawsze ma prawo opuścić swoichchlebodawców i poszukać innej posady, jeśli jest niezadowolona.%7łonanigdy nie ma prawa opuścić męża i domu.Dotarłszy do końca korytarza, przystanęłam i obejrzałam się.Zadrżałam, doznawszy paraliżującego uczucia, że schwytano mnie wpułapkę; przepełniło mnie przyprawiające o mdłości przerażenie: do końcażycia pozostanę w Haraldsdyke.Przyszłość jawiła mi się jak ziejąca otchłań:dziesięciolecia pustki przede mną.Mam dopiero siedemnaście lat,myślałam.Jestem jeszcze młoda.Za młoda, by mnie uwięziono w starymdomiszczu z zupełnie obcymi mi ludzmi, którym być może zawadza mojaobecność; za młoda, by znosić małżeńskie okowy z kimś, kogo nierozumiem i z całą pewnością nie kocham.Nie.to nie to, że się go boję.poprostu zle się czuję w jego towarzystwie.Byłam tak przerażona, że nawet nie umiałam rozpoznać własnegostrachu.Pragnąc przerwać ten kołowrót myśli, sięgnęłam ręką na oślep,otworzyłam drzwi na końcu korytarza i weszłam do znajdującego się zanimi pokoju.W rogu stało łóżko z baldachimem, a pod oknem masywne biurko zdębowego drewna.Cichy, przez nikogo nie zamieszkany pokój.Usiadłam nakrześle przy oknie, oparłam łokcie o biurko i zapatrzyłam się w mokradła.Byłoby dobrze, gdyby Alexander przyjechał niespodziewanie zHarrow.Może byśmy nawet zdołali odbyć podróż do Londynu i spędzić tamkilka dni.Gdyby Axel zezwolił.Gdyby udało mi się uniknąć ciąży.90RSMyśl o ciąży przepełniła mnie zgrozą.Czułam się kompletnie nieprzygotowana, by podołać związanym z tym trudom, a poza tym niechciałam dzieci od Axela.Rozpaczliwie zapragnęłam podzielić się z kimś moimi obawami, aleniemal natychmiast, kiedy myśl o tym przebiegła mi przez głowę,zrozumiałam, że nikomu nie mogę zaufać.Nawet pastor okazałby mi, jaknim wstrząsnęła moja odraza do zajścia w ciążę; zupełnie jakbym go dobrzeznała, wyobraziłam sobie, że mówi poruszony: Ale małżeństwo zawiera sięw celu spłodzenia potomstwa."Muszą przecież być jakieś sposoby, myślałam, inaczej matka miałabywięcej dzieci, nie tylko mnie i Alexandra.Może lekarz.niemal się roześmiałam z pogardy dla samej siebie, żecoś takiego przyszło mi do głowy.Lekarz domowy z Winchelsea, któregopytam, co mogę zrobić, by nie wydać na świat dziedzica Haraldsdyke.Niezwlekając odwiedziłby Axela.Poczułam ostry ból pod czaszką, dłonie mi zwilgotniały; w końcuuzmysłowiłam sobie, że kieruje mną strach.Co za absurd, pomyślałam, miećo to do siebie pretensję.Przecież się go nie bałam, dopóki.dopóki nieusłyszałam, jak Ned oskarża go o popełnienie morderstwa; dopóki niedoszłam do wniosku, że Axel miał możliwości, motyw i okazję, by wwigilię Bożego Narodzenia zgładzić Roberta Brandsona.Ale przecież to Rodric zabił ich ojca; Rodric, który tak kochał życie, amimo to zniszczył cudze w przypływie furii. Nie wierzę powiedziałam głośno niemym murom Haraldsdyke. Nie wierzę, że Rodric zabił.Nie wierzę.91RSSerce mi biło szybko.Siedziałam za ogromnym biurkiem, zmrożona,niezdolna się poruszyć, przed moimi oczami otwierała się zamiastograniczonej przestrzeni Marsh przepaść, ziemia usuwała mi się spod nóg.Tkwiłam nieruchomo, sparaliżowana paniką, w przerazliwej ciszy, gdy usły-szałam kroki w korytarzu, drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do środka.Odwróciłam się gwałtownie, jakbym się spodziewała, że odszukałmnie tutaj sam diabeł, ale zobaczyłam tylko dziecko, wychowanicę RobertaBrandsona, Mary.Nosiła różową muślinową suknię i jasny kolor podkreślał niezgrabnośćjej figury.Na poły rozkręcone loczki, zrobione na prostych, nie poddającychsię fryzowaniu cienkich włosach, opadały krzywo.Trudno było się niezastanawiać, czy mówiła prawdę, twierdząc, że ona i Rodric, choć nieofi-cjalnie, zostali jednak zaręczeni. Och! wykrzyknęła zaskoczona, patrząc na mnie zdumionymioczami. Co tu robisz?Powiedziała to tak, jakbym ja, nie ona wkroczyła do wnętrza. Co ty tu robisz? zapytałam z lekkim naciskiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]