[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ubrana w kusą, białąbluzkę na ramiączkach i dżinsowe spodenki, które wisiały nisko na wąskichbiodrach i odsłaniały pępek, wyglądała na jakieś trzydzieści parę lat, alepewnie była młodsza.Jej zmęczony i nieufny wyraz twarzy mówił Rachel, żema przed sobą towarzyszkę niedoli, pokrzywdzoną przez los.- Czy pani jest mamą Emily? Kobieta kiwnęłagłową.- Jestem Rachel Stone.- Ooo - wyglądała na zaskoczoną.- Moja matka mówiła, że panimoże wpaść, ale jej nie wierzyłam. Rachel tego bała się najbardziej.- Ja nie w tej sprawie.Pani matka.to urocza osoba, ale.Kobieta uśmiechnęła się.- Rozumiem.Ona o wiele bardziej wierzy w cuda niż ja.Przykro mi, jeślizawracała pani głowę, ale miała dobre intencje.- Wiem, że tak.Chciałabym pomóc w ten sposób, lecz obawiam się, żenie potrafię.- Mimo to zapraszam.Chętnie porozmawiam.- Otworzyła siatkowe drzwi.- Jestem Lisa.- Miło mi cię poznać.- Rachel weszła do małego zagraconego saloniku.Stała w nim beżowa, rozsuwana kanapa, stary rozkładany fotel, kilka małychstolików do kawy i telewizor.Dobrej jakości meble nie pasowały jednak dosiebie i były zużyte.Rachel przypuszczała, że Lisa dostała je od matki.Po lewej stronie krótki kontuar i drewniane, harmonijkowe drzwi zsunięte terazprzy ścianie oddzielały kuchnię od salonu.Na beżowym, laminowanym blaciezobaczyła typowe dla każdego domu przedmioty: kilka plastikowychpojemników, toster, wiklinowy koszyk pełen papierów, dwa zbrązowiałebanany i odkryte, blaszane pudło po cukierkach, a w nim mnóstwo połamanychkredek.Rozglądała się po tym prostym, przytulnym wnętrzu i zastanawiała się, kiedy i ją będzie stać na coś takiego.Lisa wyłączyła telewizor i wskazała Rachel fotel.- Chcesz coli? A może kawy? Mama przyniosła wczoraj parę makowychbabeczek domowej roboty.- Nie, dzięki.Rachel usadowiła się w fotelu.Nastała niezręczna cisza i obie nie bardzowiedziały, jak przełamać lody.Lisa podniosła z kanapy jakąś książkę i usiadła.- Jak się miewa twoja córka?Lisa wzruszyła ramionami.- Teraz śpi.Myśleliśmy, że choroba się cofa, ale nagle nastąpił nawrót.Lekarze zrobili wszystko, co mogli, więc przywiozłam ją do domu.W jej oczach widać było taką udrękę, że Rachel zrozumiała to, czego Lisanie powiedziała głośno: przywiozła córkę, by umarła w domu.Rachel przygryzła dolną wargę i sięgnęła do torebki.Od samego początkuwiedziała, co powinna zrobić i teraz przyszedł czas.- Przyniosłam wam coś.Wyjęła z torebki czek na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów i podała goLisie.- To dla ciebie. Twarz kobiety wyrażała różne uczucia, od zdumienia do niedowierzania.Dłoń Lisy zaczęła się trząść.Zamrugała, j akby obraz j ej się zamazał.- To.to jest wystawione na twoje nazwisko.Co to jest?- Przekazuję to na Fundusz Emily.Czek wystawiono z tygodniowymwyprzedzeniem, więc musisz poczekać z realizacją.Lisa spojrzała na podpis na odwrocie, po czym wpatrzyła się w Rachel.- Ale to tyle pieniędzy.A nawet się nie znamy.Dlaczego to robisz?- Bo chcę, żebyś to miała.- Ale.- To dla mnie bardzo ważne.- Uśmiechnęła się.- Ale chciałabym cię o cośpoprosić.W przyszły poniedziałek wyjeżdżam z miasta.Prześlij wtedy CalowiBonnerowi list z podziękowaniem za jego hojność.Byłabym bardzowdzięczna.Dobrze?- Oczywiście.Ale.- Lisa wciąż wyglądała na oszołomioną, jak ktoś, ktonie przywykł do dobroci.- Będzie zachwycony, wiedząc, że jego pieniądze pomogą twojej córce.-Rachel pozwoliła sobie na chwilę zadowolenia z siebie.Zamie- rżała dotrzymać warunków, więc Cal nie mógł zażądać zwrotu pieniędzy.Ajednocześnie niezle z niego zadrwiła.- Mamusiu.Lisa zamarła, kiedy z tylnej części domu dobiegł słaby, zmęczony głosik.- Już idę.- Wstała, ściskając w dłoni drogocenny czek.- Chceszpoznać Emily?Gdyby była tu matka Lisy, Rachel jakiś by się wymówiła, lecz Lisa nieoczekiwała od niej żadnych uzdrowicielskich cudów.- Z przyjemnością.Lisa schowała czek do kieszeni i poprowadziła Rachel krótkim ko-rytarzykiem za kuchnią.Minęły sypialnię, naprzeciw której były drzwi dołazienki i weszły do pokoju Emily.Na tapecie dokazywały dziewczynki w słomkowych kapeluszach, oknozdobiły żółte firaneczki.W jednym z kątów poruszały się ospale sflaczałebaloniki z helem, wszędzie poprzypinane były kartki z życzeniami zdrowia.Wiele z nich zaczęło się już zwijać na rogach.Na podwójnym łóżku w pomiętej, niebieskiej pościeli leżała bladadziewczynka.Miała opuchnięta buzię, ciemne sińce na ramionach.Brązowy meszek niczym ptasi puch pokrywał jej małą główkę.Trzymała w objęciachróżowego misia i przyglądała się Rachel błyszczącymi, zielonymi oczami.Lisa podeszła do łóżka.- Chcesz soku, kruszynko?- Tak, poproszę.Lisa poprawiła poduszkę, żeby Emily mogła usiąść.- Jabłkowy czy pomarańczowy?- Jabłkowy.Lisa wygładziła prześcieradło, którym nakryta była dziewczynka.- To jest Rachel.Jest przyjaciółką, nie lekarzem.Może poznaj jąz Blinkym, a ja pójdę po sok.Rachel, to jest Emily.Kiedy Lisa wyszła z pokoju, Rachel podeszła bliżej.- Cześć, Emily.Nie pogniewasz się, że siądę na twoim łóżku? Małapokręciła głową, więc Rachel usiadła na skraju materaca.- Chyba zgadłam, kto to jest Blinky.Emily spojrzała na swojego różowego misia i przytuliła go mocniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •