[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeden z nich wyobrażał kolumnęZygmunta, a inny klasztor na Jasnej Górze.Kominek zdobił pękaty kryształ zzakurzonymi gałązkami sztucznego bzu w fioletowym kolorze.Pan domu, porozumiewając się jakoś z Józefem, spoglądał co chwila w mojąstronę. Myśmy Józiowi radzili, żeby posłał pani swoją fotografię, ale się uparł, żenie, i pewnie teraz będą kłopoty ze ślubem.Tak sobie myślę. uzupełniłchrząkając i patrzył w moim kierunku wyczekująco. Oboje zawiniliśmy  powiedziałam ze skruchą. Ale widzi pan, niewzięłam także pod uwagę innej jeszcze sprawy.Tego, że nie umiałabymprzyzwyczaić się do tutejszego życia.Jest tak różne od tego w kraju. To pani uważa, że w Polsce jest lepiej?  zdumiał się. Kraj zburzony,głodujecie, rząd też nie ten, co przed wojną. zaczął wyliczać. Wprawdzieu nas też ci, co przed trzydziestym dziewiątym rokiem byli w Polscepułkownikami lub ministrami, to tu pracują jako szatniarze albo robotnicy, albojakoś inaczej kombinują ale żyć można dostatnio i domek kupić na raty. To wszystko nie takie proste!  wzruszyłam ramionami, nie chcąc wdawaćsię w jałową dyskusję. A pewno, że nieproste  przytaknął skwapliwie. Teraz to ryzyko ożenićsię z kimś z Polski.Jak tylko która przyjedzie z kraju, zaraz rozgląda się za mężem.A po ślubie niech tylko ubierze się dobrze, odku-je, topo paru miesiącach zaczyna rozpaczać.Tęskni za Warszawą i rzuca męża,wywożąc ze sobą wszystko, co tylko da się wywiezć.Niektóre to nawet lodówkitaszczą ze sobą i dywaniki do łazienek, i tapety obdzierają ze ścian.A wszystkiemówią że się tu nudzą.To niech mi pani powie, czy u was jest tak wesoło, czywciąż się ludzie tylko bawią? Ja tego nie mogę pojąć!  patrzył na mnie z uwagąw zmęczonych, starych oczach. Tu nie chodzi o zabawę, taką o jakiej pan myśli.Rzecz polega na czymśinnym.U nas w kraju wciąż coś się dzieje.Nie ma dnia, a nawet godzinypodobnej do siebie.W pracy, na ulicy, u znajomych.Wszystko jest wielkąimprowizacją twórczą pracą zupełnie inną niż tutaj, gdzie każdy dzień jest co dominuty zaplanowany.%7ładnych niespodzianek, brak miejsca na własną inwencję.To jest trochę tak, jakby wróbla zamknąć w złotej, ozdobnej klatce i karmićprzysmakami.Na razie będzie jadł z apetytem.Pózniej stanie się osowiały iwreszcie zdechnie z tęsknoty za życiem, do jakiego został stworzony Niewytrzyma.Weszła pani Zagrajewiczowa z dużą czerwoną tacą z plastyku.Pomogłam jejrozstawić białe fajansowe filiżanki w niebieski wzorek na długim, niskim stolikuprzed kominkiem.Józef bacznie obserwował moje ruchy i przenosił wzrok na twarz pana domu,jakby chciał odczytać, jakie wywieram na nim wrażenie.Postanowiłam, żejeszcze dziś po powrocie do domu rozpocznę z nim naukę czytania z ust.Rozmowa między mną a państwem Zagrajewiczami kręciła się wokółcodziennych spraw.Narzekali na drożyznę, opowiadali o miejscowej Polonii,która spotyka się każdej niedzieli po mszy przed kościołem, i że wszyscy naniedzielę gotują rosół z makaronem albo pierogi z kapustą.I że o kapustę kiszonątrudno.Kupuje się ją w słoikach w sklepie  kontynentalnym", który prowadzi%7łyd z Polski.Wszyscy się u niego zaopatrują w polski chleb, czarną kaszę iwłaśnie w tę kapustę, a także w kwaszone ogórki.Wypytywali także oWarszawę, a przede wszystkim o Kielce  rodzinne miasto paniZagrajewiczowej.Rozpytywała, które ulice ocalały, co zostało, ale gdy niepotrafiłam jej dokładnie o tym mieście opowiedzieć, przestali się obojeinteresować sprawami Polski.Nie była to już ich Polska, ale  kraj bolszewicki".Pan Zagrajewicz kilka razy w rozmowie to podkreślił i wreszcie włączyłtelewizor stojący na honorowym miejscu.Szedł film kryminalny z JeanemGąbinem w roli głównej.Przestaliśmy dla nich istnieć.Popijając herbatę zmlekiem i zagryzając kruchymi ciasteczkami o smaku cytrynowym, zerkalimiędzy jednym a drugim zdawkowym zdaniem w telewizor.  Ja ci mówię, Maciejek, że to ona wsypała truciznę do szklanki!  rzuciła wprzestrzeń pani Zagrajewiczowa, a spojrzawszy w moją stronę zapytała z nic niewyrażającym uśmiechem:  To pani mówi, że w Polsce tak się dużo buduje? Bardzo dużo  przytaknęłam. To nie ona, to ten, co przyjechał samochodem, kręcił się przy tej szklance nastole. upierał się pan domu, wpatrując się w telewizor. Zobaczymy  mruknęła pani Zagrajewiczowa, chrupiąc ciastko, i znówspojrzała w moją stronę. Tu jedna przyjechała do znajomych, ale z samejWarszawy, i też opowiadała, że się wszystko buduje od nowa.Niech panipatrzy!  chwyciła mnie za rękę. On tam schował rewolwer! Widzi pani?Ten, co ma czarne rękawiczki!  denerwowała się.Spojrzałam na Józefa.Siedział wyprostowany, wpatrując się zmrużonymioczami w ekran, ale z wyrazu twarzy wynikało, że film go nie interesuje.Dałam mu znak ręką.Wstał posłusznie i zaczęliśmy się żegnać z roz-targnionymi gospodarzami.Nawet w tym momencie spoglądali ponad naszymiramionami na to, co działo się w telewizorze.Pomyślałam, że gdybyśmy wyszliukradkiem, to z pewnością nie zauważyliby naszego zniknięcia.Znów znalezliśmy się na wyludnionej, zamglonej ulicy.Trzymając się pod ręce,szliśmy wolno wzdłuż kilometrowego ciągu domków.Wszystkie miałyjednakowy rozkład pokoi, podobne rozmieszczenie mebli, a okna w salonikachrozjaśniał błękitny poblask aparatów telewizyjnych.Były umieszczone po prawejalbo po lewej stronie kominka, znajdującego się na wprost wielkiego oknaprzesłoniętego zwiewną firanką Przez nią można było doskonale widzieć, codzieje się we wnętrzu oraz ile osób ogląda program.Idąc wolno obejrzeliśmydzięki temu kryminalny film do końca, a także prognozę pogody na dzieńnastępny i początek jakiejś kreskówki.Gdy zatrzymałam się przed naszymdomem, ogarnęło mnie uczucie beznadziejności pomieszane z przerażeniem.Uświadomiłam sobie bowiem, że gdybym pozostała z Józefem na stałe w Anglii,byłabym skazana na egzystencję złotej rybki kręcącej się do końca swoich dni wokrągłym słoju. Co się stało, Jedynaczko?  usłyszałam głos Józefa.Przyglądał mi się ztroską i smutkiem w oczach.Pogłaskałam go po ręce i odwróciłam głowę.* Będziemy się uczyć na zasadzie zabawy!"  oznajmiłam Józefowi moimgryzmołowatym charakterem pisma, gdy zasiedliśmy po kolacji naprzeciw siebie w saloniku.Rozdzielał nas śmierdzący przenośny piecnaftowy, pamiętający zapewne czasy królowej Wiktorii.Józef z powagą skinął głową i zaczął się uporczywie wpatrywać w moje usta.Przymknęłam oczy i wymówiłam powoli swoje imię, rozkładając je na sylaby.Powtórzył głośno i bezbłędnie.Klasnęłam z radości w dłonie, a on zaśmiał sięuszczęśliwiony i podskoczył niezdarnie na fotelu.Następnym słowem była  kawa".Odczytał je również prawidłowo.Po półgodzinnej nauce czytania z ust poszczególnych słów zaczęłam układaćzdania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •