[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłam za słaba, żeby zająć się sobą, a codopiero kimś jeszcze.Na cały kolejny miesiąc moje obowiązki przejęłaLucy.Karmiła moje dzieci i opiekowała się nimi - przez cały czas wewłasnym, małym dwupokojowym domku.Jedzenie mi nie smakowało, lecz Verlan i Lucy zachęcali mnie,jak mogli.Miałam apetyt tylko na tłuczone ziemniaki i marchewkę.Przytyłam około kilograma, lecz gdy próbowałam podnieść się z łóżka,zemdlałam.Potem pilnowałam już, żeby codziennie przez chwilęposiedzieć w pościeli.W końcu Lucy pomogła mi wstać, bymspróbowała zrobić parę kroków, lecz, ku mojej konsternacji,zapomniałam, jak się chodzi! Nogi w ogóle mnie nie słuchały.Majtałysię po prostu niezgrabnie, gdy usiłowałam postawić krok.Tydzień pózniej, strasznie już znudzona leżeniem w czterechścianach, namówiłam Verlana, żeby pomógł mi pokonać dystans dodomu Lucy.Bardzo tęskniłam za dziećmi i czułam się winna, że nie mogę się nimi zająć.Verlan tłumaczył, że to dla mnie za daleko, lecz jasię uparłam.Podtrzymywał mnie, gdy próbowałam zapanować nadwłasnym ciałem.Powoli zbliżaliśmy się do domu Lucy.- Jeśli jesteś za bardzo zmęczona, proszę, wróćmy - mówiłVerlan.Nie chciałam się jednak poddać.Zmuszałam się do każdegonastępnego kroku.Kiedy dobrnęliśmy wreszcie do bramy Lucy, Verlanmusiał na chwilę mnie puścić, by odczepić z kołka drut, na który byłazamknięta brama.Wówczas momentalnie nogi złożyły się pode mną.Złapał mnie dosłownie na sekundę przed upadkiem.Bez zastanowieniawziął mnie na ręce i odniósł do domu.*Do sierpnia mój stan poprawił się, choć nie czułam się jeszczenormalnie.Verlan wrócił do Vegas.Kiedy przyjechał do domu nakrótką przerwę, chciałam to uczcić.Błagałam go, by się ze mną kochał.- Lekarz zabronił ci zachodzić w ciążę przynajmniej przez rok.Inaczej możesz umrzeć.Minęły zaledwie dwa miesiące.- To przynajmniej umrę szczęśliwa - żartowałam.Zaproponowałam jakąś metodę zapobiegania ciąży.Verlan stanowczoodmówił.Zagroziłam rozwodem.Doszłam do wniosku, że Bóg, znającwszystkie okoliczności, jest w stanie zrobić dla mnie wyjątek.Czy mamsię powstrzymać od współżycia przez cały rok? Już raz tak zrobiłam i, niezależnie od nagrody w niebie, jaka miała mnie za to spotkać lubominąć, obiecałam sobie, że tego nie powtórzę.Dokor Hatch podkreślał, że za żadną cenę nie wolno mi sięnarażać na stres.Zdawałam sobie sprawę, że swoimi naleganiami igrozbami powoduję niepotrzebne napięcie.Zamiast zgodzić się narozwód, Verlan uległ, aczkolwiek bardzo niechętnie.Tak jak przedtem,kazał mi wziąć na siebie odpowiedzialność, i przed Bogiem, i przedludzmi.Tej nocy - do czego zdecydowanie przyłożyłam rękę -poczęliśmy nasze szóste dziecko.*** ROZDZIAA DWUDZIESTY DRUGI.Moja szwagierka Flora, druga żona Almy, poprosiła mnie,żebym przyszła pomóc jej naprawić maszynę do szycia.Brent miałwówczas roczek i był właśnie czas jego popołudniowej drzemki.Kiedywychodziłam do Flory, moja pięcioletnia Donna kołysała małego dosnu.Powiedziałam jej, że może przyjść do mnie do Flory, kiedy tylkouda jej się uśpić brata.Nie uszłam nawet połowy drogi, kiedy nadbiegłaDonna.- Wracaj - kazałam jej.- Zostań z Brentem i przyjdz dopiero,kiedy będziesz pewna, że zasnął.- Ale mamo, on już śpi - powiedziała mała.Poczekałam więc, aż mnie dogoni i razem poszłyśmy dalej.Naoliwiłam maszynę Flory i kurzym piórkiem, które specjalniewzięłam z mego kurnika, oczyściłam metalowy bębenek.Wyregulo-wałam naprężenie nici i nie minęło nawet piętnaście minut, a maszynadziałała jak nowa.Flora podziękowała mi i wraz z Donną wróciłyśmydo domu.Zatrzymałam się, by wyjąć pocztę ze skrzynki.Był list odVerlana.Od razu rozdarłam kopertę i przeczytałam:  Droga Irene,martwię się o dzieci.Proszę cię, pilnuj ich wyjątkowo".Czytając dalej,przyspieszyłam kroku.Na palcach weszłam do sypialni, by zerknąć na Brenta, ale łóżkobyło puste.Sprawdziłam pod łóżkiem, potem w szafie.Zaczęłampanikować.Wybiegłam na dwór. - Brent! - wołałam.- Brentuś, gdzie jesteś?Poleciałam do Lucy, ale nie widziała go.Kiedy zobaczyła, jaka jestemprzerażona, natychmiast sama zaczęła szukać.Charlotte, gdy usłyszałamoje nerwowe nawoływania, również ruszyła na pomoc.U niej jednakteż go nie było.Szukałyśmy, wołałyśmy, sprawdzałyśmy w rowach i wzagrodach dla zwierząt.Myszkowałam w zaroślach, na krowichścieżkach wiodących na pola lucerny.Może dostał się jakoś napastwisko? Nie, tam go nie było.Do poszukiwań stopniowo włączylisię wszyscy mieszkańcy miasteczka - około dwudziestu dorosłych.Sprawdziliśmy każdą dziurę, podnieśliśmy każdą pokrywę,przeczesaliśmy okolicę.Byłam wtedy w szóstym miesiącu ciąży i od biegania bolał mniejuż brzuch.Po czterdziestu pięciu minutach szaleńczego ganiania byłamzmordowana.Brakowało mi tchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •