[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Adam runąłna plecy i zaraz się podniósł żywy i nie zraniony; następny grad strzałwypuszczonych z niewidocznego łuku przeszył mu serce i Adam runął,a jednak znowu stał przed nią żywy, w powtarzającym się wciąż akcieśmierci i zmartwychwstania.Podbiegła do niego, gniewnie i samolubniestanęła między nim a torem strzał wołając: Nie, nie! jak dziecko oszukanew zabawie.Teraz moja kolej, dlaczego ty masz zawsze umierać? I strzałyprzeszły przez jej serce i przez jego ciało, i teraz on był nieżywy, a onażyła, a las gwizdał i śpiewał, i krzyczał, każda gałąz, liść, zdzbło trawymiało swój własny oskarżycielski głos.Wtedy uciekła i Adam pochwyciłją na środku pokoju. Kochanie powiedział widocznie też zasnąłem.Co się stało, tak strasznie krzyczałaś?Pomógł jej wrócić do łóżka, usiadła z kolanami pod brodą, z głowąna splecionych ramionach, i zaczęła ostrożnie dobierać słowa, bo byłorzeczą ważną, żeby mu jasno wytłumaczyć. To był bardzo dziwnysen i naprawdę nie wiem, dlaczego się tak przestraszyłam.Coś o takiejstaroświeckiej kartce z życzeniami.Dwa serca wycięte w pniu drzewa,przebite jedną strzałą& wiesz, Adam& Wiem, kochanie, wiem powiedział łagodnie i siedząc obok całowałją po policzku i czole, jak gdyby miał to w zwyczaju, jak gdyby całował jąod lat taka kartka z życzeniami na ozdobnym papierze. Tak& ale oni jednak byli żywi, i to byliśmy my, rozumiesz& ale tochyba było niezupełnie tak, chociaż trochę podobnie.Był las& Rozumiem powiedział Adam.Wstał, włożył kurtkę, wziął termos.Idę do tego małego kiosku i przyniosę trochę lodów i gorącą kawę.Wrócęza pięć minut, leż spokojnie.Do widzenia na pięć minut powiedziałobejmując dłonią jej podbródek i usiłując pochwycić jej spojrzenie. Leżbardzo spokojnie. Do widzenia odparła. Jestem już całkiem rozbudzona. Alenie była i dwaj młodzi, razni stażyści ze szpitala powiatowego, którzyprzyjechali na skutek frenetycznych ponaglań hałaśliwego redaktora News , żeby ją zabrać ambulansem policyjnym, uznali, że muszą zejśćna dół po nosze.Ich głosy rozbudziły Mirandę, usiadła, wstała natychmiastz łóżka i zaczęła rozglądać się przytomnie. O, to pani czuje się zupełniedobrze powiedział ciemniejszy i tęższy z dwóch młodych mężczyzn,-obaj wydawali się w doskonalej kondycji i wyglądali bardzo fachowo wswoich białych fartuchach, każdy z kwiatkiem w klapie. Po prostu paniązniosę. Rozłożył biały koc i owinął Mirandę.Zebrała fałdy i chwytającdoktora za ramię spytała: Ale gdzie jest Adam? Przyłożył dłoń do jejmokrego czoła; potrząsnął głową, spojrzał na nią przenikliwie. Adam? Tak odparła Miranda zniżając głos i mówiąc poufnym tonem byłtu, a teraz go nie ma. Och, wróci powiedział lekko medyk poszedł tylko na rógpo papierosy.Proszę się nie kłopotać o Adama.To najmniejsze z panizmartwień. Będzie wiedział, gdzie mnie szukać? spytała, wciąż się ociągając. Zostawimy mu wiadomość odparł lekarz. Chodzmy, na nas jużczas.Podniósł ją i zarzucił sobie na ramię. Nie wiem dlaczego wymamrotała Miranda ale czuję się okropnie. No chyba powiedział lekarz stawiając ostrożnie kroki i wymacującstopą pierwszy stopień schodów; jego towarzysz szedł przodem. Niechmnie pani wezmie za szyję poinstruował ją. Pani to nie zaszkodzi, amnie będzie łatwiej. Jak się pan nazywa? spytała Miranda, gdy drugi doktor otworzyłdrzwi frontowe i wyszli w mrozne, czyste powietrze. Hildesheim odparł tonem, jakim się zaspokaja kaprysy dziecka. Nie uważa pan, doktorze Hildesheim, że wpakowaliśmy się wokropną kabałę? Bez wątpienia powiedział doktor Hildesheim.Drugi młody stażysta, bardzo jeszcze schludny i elegancki w swoim białymfartuchu chociaż gozdzik w jego klapie trochę przywiądł pochylał sięnad nią i osłuchiwał stetoskopem, gwiżdżąc cichutko: Wije się przednami długa, długa ścieżka& Od czasu do czasu pukał mocno dwomapalcami w jej żebra, wciąż gwiżdżąc.Miranda przyglądała mu się chwilę,zanim zdołała pochwycić spojrzenie jego błyszczących, orzechowych,ruchliwych oczu tuż przy swojej twarzy. Nie jestem nieprzytomna wyjaśniła. Wiem, co chcę powiedzieć. I z przerażeniem usłyszała, żemamrocze od rzeczy, wiedziała, że bredzi, chociaż nie rozróżniała słów.Iskierka zainteresowania w oczach tuż obok zgasła, drugi lekarz dalej jąostukiwał i osłuchiwał, i dalej gwizdał cichutko. Wolałabym, żeby pan przestał gwizdać powiedziała wyraznie.Dzwięk umilkł. To ohydna melodia dodała.Cokolwiek, cokolwiek,żeby utrzymać słabą więz z innymi ludzkimi istotami, wyrazną łączność,obojętnie jaką, z oddalającym się światem. Chciałabym zobaczyć doktoraHildesheima poprosiła. Mam mu coś ważnego do powiedzenia.Muszęto powiedzieć teraz.Drugi lekarz zniknął.Nie odszedł, uleciał cicho w powietrze, a zamiastniego zjawiła się twarz doktora Hildesheima. Doktorze, chciałam pana spytać o Adama! O tego młodego człowieka? Był tu, zostawił dla pani list i odszedł.Przyjdzie znowu jutro i pojutrze. Mówił tonem stanowczo za wesołymi swobodnym. Nie wierzę panu rzuciła Miranda z goryczą; zacisnęła oczy i ustaw nadziei, że się nie rozpłacze. Panno Tanner zawołał lekarz ma pani ten list?Panna Tanner zjawiła się tuż obok, podała jej nie zaklejoną kopertę,wzięła ją z powrotem, rozłożyła list i wsunęła go jej do ręki. Nic nie widzę powiedziała Miranda, zbadawszy mozolnie wzrokiemarkusik pełen pośpiesznie stawianych, czarnych atramentowych kresek. Przeczytam pani zaproponowała panna Tanner. Tak pisze: Przyjechali i zabrali cię, kiedy mnie nie było, a teraz nie pozwalają miciebie zobaczyć.Może jutro mnie wpuszczą.Całuję najmocniej Adam. Panna Tanner czytała energicznym, oschłym głosem, wymawiającsłowa wyraznie. No i widzi pani? dodała uspokajająco.Miranda słyszała kolejno pojedyncze słowa i zapominała je kolejno. Och, niech pani przeczyta jeszcze raz& co tam napisane? zawołałapoprzez ciszą napierającą na nią ze wszystkich stron, wyciągając rękę doroztańczonych słów, które umykały, gdy miała ich już dotknąć. Na raziedość rzucił doktor Hildesheim spokojnie i autorytatywnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]