[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postać jego spowijała prosta szata czy raczejopończa zielonej barwy, obramowana białym futrem.Zarzuconą miał obszerną tę szatę naramiona tak niedbale, że potężne jego piersi całkiem były obnażone, jak gdyby ani myślałchronić ich czy osłaniać.Spod obfitych fałd opończy wyglądały stopy, również obnażone,jedynym zaś nakryciem głowy był wieniec ostrokrzewu, wysadzany tu i tam iskrzącymi sięsopelkami lodu.Ciemne włosy opadały mu w długich, luznych splotach na ramiona, na we-sołym zaś obliczu malowała się szczerość, widoczna również w błyszczącym oku, w szero-kich gestach dłoni, w głosie dzwięcznym i swobodnym obejściu.Przypasana do boku duchawisiała starożytna pochwa bez miecza, na poły zżarta przez rdzę. A więc nigdy dotąd nie widziałeś istoty do mnie podobnej? zawołał duch. Nigdy przyznał Scrooge. I nigdy nie spotkałeś młodszych członków naszej rodziny? Mam na myśli moich star-szych braci zrodzonych w ostatnich latach, bo sam jestem bardzo jeszcze młody wyjaśniłduch. Nie wydaje mi się, abym ich spotykał odparł Scrooge. Właściwie to jestem nawetpewien, że ich nie spotykałem.Czy bardzo wielu masz braci, duchu? Przeszło tysiąc ośmiuset. Hm.kiepska to sprawa, mieć taką rodzinę na utrzymaniu mruknął Scrooge.Duch Tegorocznego Bożego Narodzenia powstał ze swego tronu. Zawiedz mnie, duchu ozwał się Scrooge pokornie dokąd chcesz.Wczorajszej nocywyprowadzono mnie z domu przemocą i podczas wędrówki udzielono nauki, która zaczynadawać zbawienne owoce.Jeżeli dzisiejszej nocy zamierzasz mnie czegoś nauczyć, pozwól,abym z tej nauki wyciągnął jak największe korzyści. Dotknij mej szaty.Scrooge wziął w rękę kraj szaty ducha i mocno ją przytrzymał.Gałązki ostrokrzewu, jemioła, czerwone jagody, bluszcz, indyki, gęsi, dziczyzna, drób,mięso, prosięta, kiełbasy, ostrygi, ciasta, puddingi, owoce i poncz wszystko to znikło wmgnieniu oka.Znikł też pokój; ogień na kominku, czerwony blask ustąpił ciemności i Scroo-ge z duchem znalezli się na ulicach miasta.Był ostry, mrozny poranek pierwszego dnia świątBożego Narodzenia.Wokół rozlegał się chrzęst i skrzypienie śniegu zmiatanego z chodnikówi dachów, co brzmiało niczym niewymyślna, lecz dzwięczna i miła dla ucha muzyka.Malichłopcy patrzyli z zachwytem na śnieg zrzucany z dachów, który rozpylał się w powietrzuniby maleńkie sztuczne zawieje.Fasady domów, zwłaszcza zaś ich okna, wydawały się niemal czarne w porównaniu zgładkim, białym całunem śniegu na dachach i znacznie brudniejszym śniegiem na ulicach, wktórym to śniegu ciężkie koła platform i wozów wyorały głębokie bruzdy.Na rozgałęzieniachgłównych ulic bruzdy te krzyżowały się i przecinały w najrozmaitszych kierunkach tworzącistny labirynt kanałów gubiących się w gęstej brunatnej mazi i lodowatej wodzie.Nad mia-28stem wisiały posępne chmury i co krótsze ulice dosłownie znikały w brudnej, ściętej mrozemmgle, której cięższe cząsteczki spadały niczym drobniutki deszcz sadzy, tak że i zdawać sięmogło, iż jakby za wspólną umową zapaliły się sadze we wszystkich kominach w Anglii iteraz poczciwe kominiska dymią, ile dusza zapragnie.Klimat miasta nie usposabiał bynajm-niej wesoło, jednakże w powietrzu unosiło się coś tak radosnego, że najpiękniejszy dzień letnii najjaśniejsze letnie słońce na próżno starałyby się wytworzyć podobny nastrój.Otóż ludzie zmiatający śnieg z dachów byli weseli i rozbawieni, nawoływali się wzajem iod czasu do czasu rzucali swawolnie jeden w drugiego śnieżną kulą (poczciwszy to pocisknizli poniektóre miotane w żartobliwych utarczkach słownych), śmiejąc się serdecznie, gdytrafiali, i niemniej serdecznym wybuchając śmiechem, gdy strzał okazał się chybiony.Sklepy z drobiem były jeszcze częściowo otwarte, owocarnie zaś wprost promieniowałyswym wspaniałym bogactwem.Stały tam brzuchate kosze kasztanów, kształtem przypomi-nające wypukłe brzuszki starych jowialnych jegomościów; stały rozparte w drzwiach sklepówlub wytaczały swe apoplektyczne, zażywne kształty na ulicę.Widać też było jędrne, brązowe,pękate, łagodne w smaku hiszpańskie cebule, lśniące roślinnym tłuszczem na podobieństwotłuściutkich twarzy hiszpańskich mnichów; z wysokości półek sklepowych zerkały one z ja-kąś figlarną chytrością na przechodzące mimo dziewczęta, które rzucały nieufne spojrzenia narozwieszone pęki jemioły.Dalej kusiły oko wysokie piramidy soczystych gruszek i jabłek, akiście winogron rozwieszone były przez dobrotliwych właścicieli na widocznych miejscach,aby przechodnie mogli łyknąć ślinkę zupełnie za darmo.Piętrzyły się stosy orzechów lasko-wych, brązowych i pokrytych meszkiem; ich aromat przywodził na myśl dawno zapomnianeprzechadzki leśnymi ścieżkami i miły szelest liści, w których nogi grzęzły po kostki.Dalejwidać było rdzawoczerwone i kuliste jabłka z Norfolk, ulubiony przysmak; jak pięknie wy-glądały na tle złotej barwy cytryn i pomarańcz i jak kusiły swą soczystą jędrnością, jak napra-szały się, aby je zabrano w papierowej torbie do domu i tam spożyto na deser.Nawet złoterybki wystawione w akwarium pośród tego bogactwa owoców, nawet one choć należą doflegmatycznej i zimnokrwistej rasy rozumiały snadz, że dzieje się tu coś niezwykłego, iwszystkie, co do jednej, otwierając pyszczki, w dziwnie beznamiętnym wzburzeniu opływaływokoło swój maleńki światek.A sklepy spożywcze.ach, te sklepy spożywcze! Prawie zamknięte, z jedną lub co najwy-żej dwiema odsuniętymi deskami okiennic, ale co za widoki ukazują się przez te szpary.Nie to zresztą było najważniejsze, że szale wag szczękały tak wesoło, że sznurek z takimradosnym uśmiechem odwijał się z motowidła, że subiekci niczym kuglarze żonglowali bla-szankami z oliwą.Nie szło nawet o to, że zmieszane wonie kawy i herbaty tak mile drażniłynozdrza, że stosy najpiękniejszych rodzynków radowały oko, że migdały tak były białe, żelaski cynamonu tak długie i proste, wonie innych korzeni oszałamiające, smażone w cukrzeowoce pokryte tak piękną glazurą, iż na ich widok najobojętniejszym przechodniom robiło sięsłabo z głodu, po czym naturalnie wpadali w zły humor.Nie szło wreszcie o to, że figi takbyły soczyste i pulchne, że śliwki suszone rumieniły się skromnie a kusząco w swych przebo-gato ozdobionych skrzyneczkach, że każda rzecz tutaj była przysmakiem przybranym wgwiazdkową szatę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]