[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Starostamiał je, ale z zasadami nie wchodził nigdy w układy i ustępstwa im nie był zwykł czynić.Niemal grubiańsko wypowiedziawszy prawdę księżnie Cieszyńskiej, stał, już czekając tylko,by go od swej przytomności uwolniła.Piękna Urszula nie chciała, nie mogła sobie jeszcze powiedzieć tego, że podróż miała sięzamknąć takim sromotnym zawodem.Cały tłum zebranej tu szlachty widział ją przybywającąi miał patrzeć na daną jej z okrucieństwem nielitościwym odprawę, własny jej dwór mógł sięswej pani urągać.Upokorzenie było straszliwe.Waćpan nie masz litości, panie starosto - odezwała się po chwili długiej namysłu.Narażaszmnie na srom, a siebie na zemstę króla, który przebaczyć nie może wyrządzonej mi krzywdy.Nie możesz przecie być surowszym od księdza prymasa, który mnie przyjmuje w Aowiczu,od rodziny, która mnie odwiedza.Każdy postępuje podług swojego przekonania i sumienia - odparł Górski bardzo spokojnie.Janie mam litości nad wami, boście wy jej nad sobą, nad rodziną, nad poczciwym imieniem niemieli.Zerwaliście z nami, żyjcież z tymi, którzy wam milsi byli niż cnota.Urszula oczy sobie zasłoniła.Starosta, wychodząc do niej, stanowczy wydał rozkaz żonie, aby się ukazywać nie ważyła;pani Górska nie śmiałaby pewnie lekceważyć małżonka woli, ale zza drzwi, pod którymi stałaniespokojna, podsłuchując, zdało się jej, że usłyszała łkanie, miękkie serce niewieście jąuniosło, uchyliła nieco drzwi.Surowy wzrok małżonka zmusił ją natychmiast do cofnięciasię.Chwilę jeszcze trwało oczekiwanie.Księżna pochlebiała sobie, że go zmiękczy, starosta,że się jej pozbędzie, wtem w podwórzu dały się słyszeć krzyki: Wiwat! Wiwat! Wszczął sięhałas wielki i podniesione głosy wyrwały się ponad tę wrzawę.Górski domyślił się przybyciajakiegoś znakomitego gościa i nawet nie skinąwszy głową księżnie, wyszedł z salkipozostawując ją samą.Od tej pamiętnej chwili, gdy piękna Urszula na widok króla upadającego z konia omdlała ioddała mu się cała, niejednym upokorzeniem musiała przypłacić swą miłość, ale nigdy takdotkliwa kara, tak niemiłosierne nie spotkało jej potępienie.Cała moc charakteru nie zdołałaprzezwyciężyć doznanego wrażenia.Zawróciło się jej w głowie i z lekkim okrzykiemomdlała.Starościna, która przeze drzwi przypatrywała się jej z politowaniem, wbiegła na ratunek.Kilka kropel wody, trochę trzezwiącego octu starczyło, by ją ocucić, i jakbyomdlenie nową jej siłę dodało, księżna Cieszyńska zerwała się dumna do wyjazdu.Zawołano własną jej służbę, a że wyjście do ganku i w podwórze, pełne szlachty zalegającejdwór cały, było nad siły, starościna wskazała drogę przez ogród, do którego furtki powozomksiężnej podejść kazano.Z jakimi uczuciami, na wpół obłąkana gniewem i pragnieniemzemsty rzuciła się do powozu i rozkazała w pierwszym miasteczku stanąć na spoczynek,domyśleć się łatwo.Ten, którego z takimi okrzykami witała szlachta w Wielkich Górach, dla obcego wydałby siębył postacią wielce zagadkową, ze względu na sam wiek swój, gdyż nie zdawał się miećwięcej nad lat dwadzieścia, a czerstwe zdrowie i czynne życie dozwoliło mu zachować całąświeżość pierwszej młodości.Okryci siwizną, chlubnymi bliznami w wojnach, starcybezsilni, cały ten tłok rycerzy, szlachty witał przybywającego konno z małym i skromnympocztem gościa jakby bohatera, chociaż lata nie dozwalały przypuszczać, aby mógł sobiezdobyć zasługi.Wejrzenia zgromadzonych zwracały się ku niemu z poszanowaniem i miłością, jakby kuczłowiekowi przeznaczonemu do ratowania w tych ciężkich czasach zagrożonej ojczyzny.Zdawali się go znać wszyscy Wielkopolanie, bo po drodze wyciągali ręce ku niemu, podnosiliczapki, mrugali oczyma, schylali się w pokłonach, z taką serdecznością gonili wzrokiem zanim, jakby w nim zbawcę widzieli.Młodzieńczy ten gość, piękny, szlachetnego oblicza, pełnego spokoju i łagodności, choć się wnim domyślać było można potomka jednej ze znaczniejszych rodzin wielkopolskich,przybywał małym pocztem, bez żadnego zbytku i wystawności przyodzianym i zbrojnym.Onsam ani koń, na którym wjeżdżał, nie odznaczał się błyskotkami, z jakimi naówczas lubionosię popisywać przy każdym wystąpieniu.Postać była rycerska i pańska, ale wyraz twarzy,wejrzenie, wszystko w nim raczej zwiastowało statystę niż żołnierza.Senatorskie dziecię łatwo w nim poznać było.Szlachta, która w młodzieży i dzieciachmagnatów niechętnie szanuje ojców pamięć i zasługi, a im może więcej niż komu zwykłaprzypominać, że szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie, temu paniczowi wcale za złe niemiała, że się wydawał tak arystokratycznie, jakby na wodza był zrodzonym.Bez zawiści, z weselem w oczach witano go po drodze coraz żywszymi wiwatami.StaryGórski, który nierad się komu kłaniał, z otwartymi rękami, z odkrytą głową wychodziłprzeciwko niemu.Ci, którzy już wprzódy przybywszy, w jadalnej sali zasiadali około stołu,aby się pokrzepić zastawionym śniadaniem, wszyscy się porwali od mis i talerzy wybiegającna spotkanie.Uśmiechały się wąsate oblicza Wielkopolanów, których buta znana była.Był to ulubieniec wszystkich, nadzieja Rzeczypospolitej, syn wojewody poznańskiego igenerała wielkopolskiego, sam już po zgonie jego, mimo lat młodych mianowany poznańskimwojewodą, Stanisław Leszczyński.Po matce płynęła w nim krew Jabłonowskich, bo córkahetmana nią była, a stary wódz wnuka tego kochał jak własnego syna.Nadzwyczaj staranne,miłości, ale i przezorności pełne wychowanie od natury czyniły go w istocie tym, czym gogłoszono, fenomenem, wyjątkową osobistością.W dwudziestoletnim zaledwie młodzieniaszku była już cała powaga i rozwaga senatoraRzeczypospolitej.Najmniejszą płochością się nie skaził nigdy i można było twierdzić, żecudem wprost z dzieciństwa przeszedł do męskiej dojrzałości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •