[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Błękitny kamień prze-mówił z cichego miejsca jego duszy.Był pogrążony w smut-ku, jednak nie sprzeciwiał się swojemu przeznaczeniu aniprzeznaczeniu Owena  przeciwnie, potwierdzał słowaNajakmul.Przemówiła ponownie, poprzez plusk spływającej kaska-dami wody.  Powierz go żywej wodzie, synu mojego serca.Dziełotwojego życia jest niemal zakończone". Synu mojego serca".Tak nazywała go w ostatnich dniachswojego życia.Teraz słowa te dodały mu odwagi, aby powstaći unieść kamienne serce  spojrzeć na nie po raz ostatniw blasku świec i płynnego srebra opadającego kaskadamiwodospadu.Studnia białej wody zakipiała i otworzyła się tak, jak otwierasię serce, ukazując swoje ciemne wnętrze. Cedricu!Przenikliwe żółte światło przeszyło jego umysł.Pobrzmie-wał w nim głos Marthy dobiegający z odległej części jaskini.Po drugiej stronie rzeki, w świetle czterech świec ujrzał, jakwalczy z jednym lub dwoma napastnikami.Przez chwilę nie wiedział, co robić, rozdarty między dwiemapowinnościami.Z nieznaną wcześniej odwagą cisnął kamień,przechowujący jego duszę, do kamiennej misy poniżej katarak-443 rty.Biała woda uniosła się wokół niczym korona.Ostatnirozbłysk błękitnego światła zapadł mu w pamięć na długo pojej zniknięciu.Zaczął biec, w jednej ręce trzymając latarnię, a w drugiejbezużyteczny kuchenny nóż.Przeskoczył na drugą stronęrzeki, gdzie Martha Walker szamotała się z mężczyzną, którychciał odebrać jej życie, a wraz z nim życie jej nienarodzonegodziecka. 32Kuznia Weylanda, Oxfordshire,piąta rano, 21 czerwca roku 2007Wyrzeczenie się przemocy prowadzi donajwyższego poziomu etyki, która jest celemcałego procesu ewolucji.Dopóki nieprzestaniemy wyrządzać krzywdy wszystkimistotom żywym, pozostaniemy dzikusami.Thomas EdisonNad polami Oxfordshire powoli wstawał świt.Jako pierwszeukazały się kolory kamiennych bloków stojących w pobliżugrobowego kopca.Szare plamy porostów nabrały delikatnejzielonej barwy.Kogut zaczął piać z większą pewnością siebie.Nad ich głowami rozległo się krakanie wrony, która przysiadłana najwyższej gałęzi buka.Po chwili na jej wołanie od-powiedział strzyżyk.Stella usłyszała trzask gałązki w pobliżu drogi.TonyBookless był początkowo niewyrazną postacią zmierzającąaleją w stronę Kuzni Weylanda i oznajmiającą wołaniemswoje przybycie.445  Stello! Jesteś tu!  Przebiegł ostatnie metry, przedzierając się przez drzewa i wpadając zasapany na otwartąprzestrzeń przed kopcem. Widzę Kita, Gordona i kamiennączaszkę.Znakomicie. Wymienił ich wszystkich, jakbymieli stanąć do apelu, nie odrywając oczu od Stelli i błękitnegokamienia, który oświetlał przestrzeń wokół niej.Prawą rękętrzymał niezdarnie w kieszeni.Mogła policzyć płaskie krawędzie jego knykci. Gdzie jest Davy?Po prawej stronie zamarła poruszająca się gałązka. Wrócił do Oksfordu  odpowiedziała Stella. Kiedypokazał mi kopiec, nie był dłużej potrzebny.Martwił sięo matkę. Mogła go teraz okłamać z czystym sumieniem,co dodało przekonania jej słowom. Rozumiem. Skinął głową jak dziekan, który słyszyzłe wieści. Kit opowiedział mi o wypadku.Wypadku? Stella spojrzała na Kita.Jego oczy przesyłałygwałtowne, milczące ostrzeżenie. Zaufaj mi, jesteś w niebez-pieczeństwie! Czy mi wierzysz?". Rzeczywiście, zdarzył się wypadek  odparła beznamiętnie.Nie wiedziała już, komu ufać.Gordon był najbliżej, prawiew zasięgu jej ręki.Chociaż jego lęk przed kamieniem byłwyczuwalny, podniósł się, gdy na polanie pojawił się TonyBookless, i ruszył opiekuńczo w jej stronę.Kit nie był zły.Sprawiał wrażenie nieszczęśliwego, znie-wolonego przez coś, nad czym nie ma kontroli.Stał daleko odniej, na otwartym polu oddalonym od kopca, chwiejąc się nanogach.Mimo milczącego błagania, najwyrazniej łączyło go cośz Tonym Booklessem.Obaj poruszali się w dziwnym roztarg-444 nieniu, okrążając pole, jakby sami nie wiedzieli, dokąd zmie-rzają.Mimo to z każdym krokiem Bookless był coraz bliżejStelli i kamiennej czaszki, a Kit coraz dalej.Kamień nie udzielił jej żadnej pomocy.Chociaż byli takblisko kresu, wyrażał jedynie rozpaczliwą potrzebę dostaniasię do tunelu w Kuzni Weylanda.Kopiec grobowy pragnąłtego równie mocno jak wzdychający kochanek, stojący poniewłaściwej stronie więziennego muru, niemogący objąćukochanej.Spiralne znaki na kamieniu zagradzającym wejście stawałycię coraz bardziej wyrazne.Była tak blisko, że mogłabywsunąć palce w wyżłobienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •