[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie odłożył piłę i pociągnął odciętą część, jednocześnie ją obracając.W kilkumiejscach wciąż się trzymała, musiał więc sięgnąć po skalpel i podważyć kość czy tkankęłączną.Gdyby robił to jako student medycyny, dostałby najwyżej trójkę.Lantos przytrzymała czystą miskę nad głową zwłok i gdy wreszcie wyciągnął odciętyfragment kości, zabrała go.Mózg był już zupełnie odsłonięty; opona twarda, zwykle biała, miała kolor mocnejherbaty.Slater wziął kleszcze, które omal nie wyślizgnęły mu się z mokrych palców, a Evaotworzyła i podsunęła mu pojemnik z formaliną - piętnastoprocentowym roztworemformaldehydu w wodzie buforowanej, w którym próbki mózgu miały się bezpiecznieprzechować do czasu, gdy zostaną przewiezione do laboratoriów w Waszyngtonie.Nagle górne światło przygasło, potem rozbłysło na nowo i znów przygasło.Slater wymienił spojrzenie z Lantos.Lampa mrugnęła.Generator, pomyślał.Nic innego.Zwiatło zgasło, potem się zapaliło i znów zgasło.Wyczuwając przerwę w zasilaniu, uruchomił się zapasowy generator.Wzrok Slaterapowędrował do stojącej na podłodze zamrażarki, w której znajdowały się pierwsze próbkipobrane w otwartym grobie.Zauważył, że Lantos patrzy przez plastikowe osłonyprosektorium w stronę ścian namiotu, które jakby falowały na wietrze.ale falowałykolorowo.Co jest? Slater rozchylił poły wejścia do laboratoryjnej części namiotu i przez plastikowąosłonę dojrzał drobną postać, która szybko zmierzała w kierunku prosektorium.- Wszystko w porządku! - krzyknęła, a w tym momencie Slater zawołał:- Nie wchodz tu! - W zasadzie powinien wystarczyć już sam pomarańczowy trójkąt,który ostrzegał przed zagrożeniem biologicznym, ale Nika należała do osób, których tenwidok mógł nie zatrzymać.- Co się dzieje? - zapytał Slater.- Zorza!- Ale co się dzieje z zasilaniem!- Zorza polarna! - powtórzyła zniecierpliwiona, stojąc tuż przed wejściem doprosektorium.- Aurora borealis! Zawsze miesza w polach elektrycznych.Za ścianami namiotu jarzyła się złotawa poświata.- Idz - powiedziała Lantos.- Sama dokończę.- Nie ma mowy - zaprotestował Slater, ale Lantos nie ustępowała.- I tak zrobiliśmy w ciągu jednej sesji wszystko, co się dało.- Musimy jeszcze wydrążyć mózgoczaszkę.- To może zaczekać - odparła.- Szczerze mówiąc, Frank, nie masz tak pewnej ręki,jak powinieneś.Nie wiedziałam, kiedy ci to powiedzieć.Musisz odpocząć.Slater zdziwił się, ale był skłonny przyznać jej rację.Przeciągał strunę i lada momentmógł popełnić jakiś tragiczny błąd.Słusznie postąpił, werbując ją do tej misji.- Dzięki - rzekł.- Zrozumiałem.Uprzedziwszy Nikę, żeby zaczekała na niego przed namiotem, zdjął kombinezon ipozostałe elementy ochronne, włożył wszystko do szczelnego pojemnika, po czym z wieszakaprzy wejściu wziął kurtkę i wyszedł na świeże powietrze.Niebo mieniło się dziwnymi kształtami i barwami.Aapiąc go za rękę jak podnieconedziecko w zoo, Nika próbowała pociągnąć go w stronę bramy kolonii, ale Slater najpierwmusiał zajrzeć do szopy z generatorem.Pomaszerował tam, idąc z chrzęstem po śniegu ilodzie, żeby sprawdzić, czy sprzęt ciągle działa.W środku był już Rudy ze StrażyPrzybrzeżnej, który uważnie przyglądał się dwóm turbinom i niezliczonym wskaznikom.- Była przerwa w zasilaniu? - dopytywał się Slater.- Dwie króciutkie, za każdym razem trwały najwyżej sekundę - odparł Rudy.- Pozatym wszystko w porządku.Slater odetchnął z ulgą, wtem telefon komórkowy w kieszeni jego spodni naglezadzwonił, zawibrował, a kiedy go wyciągnął, umilkł. - Zorza wysyła naprawdę silne fale elektromagnetyczne - powiedziała zewspółczuciem Nika.- Pewnie właśnie straciłeś wszystkie zapisane kontakty i emaile.- Powiadom mnie, gdyby któryś z generatorów przestał działać na dłużej niż minutę -poprosił Slater, a Rudy, nie odrywając wzroku od aparatury, dał mu znak, że to uczyni.Slater wyszedł z szopy i dał się zaprowadzić na klif, gdzie sierżant Groves i Kozakzajęli już miejsca w pierwszym rzędzie, spoglądając ponad czarnym bezmiarem CieśninyBeringa.Jakieś sto kilometrów nad wodą wirowała i falowała sięgająca wysoko w niebomigocząca świetlna zasłona, która mieniła się na zielono, żółto, fioletowo i różowo.- Rozbłyski słoneczne zafundowały nam dzisiaj niezłe widowisko - powiedział Kozak,na powitanie unosząc fajkę w stronę Slatera i Niki.W powietrzu dał się wyczuć aromatwiśniowego tytoniu.- Słoneczne? - odezwał się Groves.- Od tygodnia widzimy słońce najwyżej trzygodziny dziennie.- Wiatr słoneczny dociera do nas po dwóch dniach i kiedy strumień protonów ielektronów wpada w górne warstwy atmosfery, zderza się z ich atomami i bum! - Pociągnąłfajkę.- Skutkiem takiego zderzenia jest promieniowanie w postaci światła.Różne atomy dająróżne kolory.W Mongolii widziałem kiedyś szkarłatną czerwień.Ale to rzadkość.- Hm, wystarczy i to - stwierdził Groves, wpatrując się w pulsujące zielone i żółtepasma, tworzące na niebie skomplikowane arabeski.- W Afganistanie nie można zobaczyćczegoś takiego.Slater, który nigdy nie widział zorzy polarnej, też był pod wrażeniem, ale zielonaopalizująca łuna świateł tańczących na horyzoncie w zaskakujący sposób skojarzyła mu się zokropnymi obrazkami w CNN tamtego dnia, gdy Stany Zjednoczone zaatakowały Bagdad,stosując swoją okrzyczaną doktrynę  szoku i przerażenia.Wiedział, że prawie cała Amerykasiedziała wtedy przed telewizorami, czując dziwną mieszaninę euforii i wyrzutów sumienia,którą wywołuje wojna i demonstracja militarnej potęgi; kiedy był młody i bezmyślny, samczasem to odczuwał.Ale na myśl o tym, co się dzieje na świecie, robiło mu się ciężko nasercu.Wysyłano go do zbyt wielu miejsc, które doświadczyła wojna, miejsc, gdzie nie zostałkamień na kamieniu i gdzie szalały wszystkie plagi, od cholery po tyfus.Przekonał się nawłasne oczy, jak wygląda ludzkie cierpienie.- Rdzenni Amerykanie uważali zorzę polarną za drabinę do nieba - powiedziała Nika.- Nic dziwnego - zgodził się Groves.- Kiedy się pojawiała, myśleli, że patrzą na tańczące duchy przodków, któreprzechodzą na tamten świat. - Może mieli rację - odrzekł Groves.- Na pewno bije to na głowę pogrzeby w Rosji - rzekł z powagą Kozak.I wzamyśleniu zaczął ubijać tytoń w fajce.Wszyscy byli ciepło opatuleni, aby ochronić się przed zimnym wiatrem, lecz Slaterzwrócił uwagę, że Nika tylko narzuciła na siebie kurtkę, a jej długie włosy powiewają jakgrzywa.Stojąc obok niego na krawędzi klifu i spoglądając na słabnące światła nad morzem -pasma zorzy splotły się teraz, tworząc żółtozieloną koronę - wyglądała jak naturalny elementtego widowiska i zupełnie się nie dziwił, że wróciła z San Francisco na Alaskę i że zostałaczłonkiem rady plemiennej.Zobaczył w niej jej przodków.Chyba za bardzo się w nią wpatrywał, bo nagle odwróciła się do niego i spojrzała muprosto w oczy, przechylając na bok głowę.- Pierwszy raz?- Zorza? - spytał.- Tak.- Cieszę się, że zobaczyłeś ją ze mną - powiedziała z krzywym uśmiechem.Właśnie w tym momencie, jak gdyby pokaz świetlnych strumieni nagle wessałaczarna dziura, barwny kalejdoskop zniknął, a pozostały tylko jasne punkciki gwiazd i zimnywiatr od morza, który szarpał ich ubrania.- Co się stało?- Tak to właśnie wygląda - odrzekła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •