X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Osmund znajdzie sposób, by uprzy krzy ć Niemcomży cie i dołoży ć swoją cegiełkę do odbudowy niepodległej Polski.Bronek uśmiechnął się. Wie pan&  zaczął. Nie miałem pojęcia, że Bejrut ma połączenie lotnicze z Francją. Jakże to?Zaniewski wzruszy ł ramionami. Ależ takowe funkcjonuje między Marsy lią a stolicą Libanu od dwudziestego ósmego roku? Naprawdę? Naturalnie, panie sierżancie! Początkowo miało charakter jedy nie handlowy, nie pasażerski.Co jednak bardziej intry gujące, lądowano wówczas w bejruckim porcie, który poznaliśmy naderdobrze.Sadzano maszy ny na wodzie, zazwy czaj zmagając się ze słabą widocznością.Kres ty mprakty kom położy ł okropny wy padek w trzy dziesty m drugim. Ach, tak?  Zaniewskiemu udało się stłumić ziewnięcie. W istocie  potwierdził rozentuzjazmowany Kremmer. Pechowy samolot zboczy ł z kursui uderzy ł w nabrzeże.Straszliwy wy padek! W efekcie cztery lata temu zdecy dowano, iżwłaściwy m posunięciem będzie wy budowanie lotniska, z którego mieliśmy przy jemnośćstartować.Do wy buchu wojny rejsy wy kony wały tutaj dobrze nam znane samoloty LOT-u.Bronek osunął się na fotelu.Przy jąwszy wy godną pozy cję, słuchał Kremmera.Stopniowowy łapy wał coraz mniej, a w końcu odpły nął.Ze snu wy rwało go szarpnięcie, które przy wodziło na my śl wy buch miny przeciwpiechotnej.Zaniewski naty chmiast zerwał się na równe nogi, rozglądając.Ziemianin uspokoił go ruchem ręki,zawsty dzony, że inni pasażerowie widzieli paniczną reakcję towarzy sza. Turbulencje, szacowny panie sierżancie, niech się pan nie trapi.  Nie przy wy kłem do latania  odparł Bronek. Zresztą nikt chy ba nie przy wy ka.To małonaturalne.Człowiek został stworzony przez naturę, by chodzić po lądzie. W takim razie nie powinien też pły wać. Słuszna uwaga.I zgadzam się z nią.Zaniewski nie zmruży ł już oka podczas lotu.Wy lądowali w Marsy lii tuż po południu czasulokalnego, a załoga ozięble ich pożegnała.Patrzy li wilkiem na Blind Lemona, ale nikt nie odezwałsię słowem.Pies wy skoczy ł na pły tę lotniska zupełnie zdezorientowany.Za nim z samolotu Air Francewy szedł Bronek i z niejakim niedowierzaniem spojrzał na europejski ląd.Odczekał moment, nimpostawił na nim pierwszy krok.Na Polaków czekał jednoosobowy komitet powitalny.Nietrudno by ło dostrzec mężczy znęprzed wejściem do hali  by ł szczupły, wy soki i jako jedy ny nosił mundur.Zaniewski podszedł doniego i zasalutował po polsku, unosząc dwa palce do skroni.Francuz spojrzał na niego zezdziwieniem. Bonsoir  powiedział, a potem nabrał tchu, przy gotowując się do wy głoszenia długiegomonologu.Wy jaśnił, że w Marsy lii nie zabawią długo.Jeszcze tego samego dnia mieli udać się domiejscowości Plo�rmel w Bretanii, gdzie stacjonowały polskie oddziały.Tam mieli odebraćdalsze rozkazy.Choć mężczy zna mówił z wy ższością, by ł zdy stansowany i traktował swoją obecność nalotnisku jako przy krą konieczność, Zaniewski nie mógł przestać się uśmiechać.Po raz pierwszy oddługiego czasu poczuł, że jest bezpieczny.W okolicy nie by ło nazistów, cy pry jskich piratów aniSy ry jczy ków. Francuska wy niosłość, jak widzę, zrobiła na panu sierżancie pozy ty wne wrażenie zauważy ł Kremmer, gdy ruszy li w stronę wy jścia. By najmniej. Więc co pana tak uradowało? To, że jesteśmy na tery torium sojusznika.Kremmer pokiwał głową w zadumie.Weszli w grupę ludzi kłębiący ch się przed lotniskiem.Nikt nie zwracał na nich uwagi, gdy zaczęli szukać transportu do Plo�rmel. EPILOGNunc est bibendum. Teraz pijmy.HORACYPLO�RMEL, BRETANIA, FRANCJA, KWIECIEC 1940 ROKUW jednostce Samodzielnej Bry gady Strzelców Podhalańskich panował zupełny chaos.Bronek i Kremmer weszli na jej teren, niosąc tobołki i rozglądając się, jakby po raz pierwszydoświadczy li takiego widoku.Prawda by ła jednak taka, że już się z nim spotkali.Raban i ogólnyrozgardiasz panowały takie, jak na ulicach Bejrutu w godzinach szczy tu.Ty le ty lko, że tutaj wszy scy mówili po polsku.Dwóch przy by szów z psem szy bko dowiedziało się, że poruszenie jest rezultatem decy zjio ry chły m opuszczeniu Francji.Bronek zaczepił kilku przechodzący ch żołnierzy  nawet nie po to,by dowiedzieć się, gdzie zostaną rzuceni, ale by zamienić z kimś jeszcze kilka słów po polsku.Dzwięk ojczy stego języ ka sprawił, że poczuł się jak w domu.Brak munduru i oznaczenia wskazującego na rangę sprawiały jednak, że nawet młodzicyszy bko go spławiali, twierdząc, że się spieszą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •