[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Granica wypełniała cały ekran. Ile nam zostało?  spytał. Półtorej minuty.Johnny ze sporym zaskoczeniem stwierdził, że nie poddał się panice.Mógł logiczniemyśleć; zupełnie jakby obserwował rozwój wydarzeń z boku. Możesz biec?  spytał. Szybko? Zresztą co się głupio pytam: pewnie za biegiteż masz jakiś medal.No, czas na nas!Pociągnął ją za sobą na korytarz, nie wypuszczając jej dłoni.Kirsty ledwie się kon-centrowała  ściany przestały być oślizłe, pojawiły się na nich nawet nity.Gdyby ją te-raz puścił, nie wiadomo, czy poszłaby za nim do kapsuły, czy skręciła w pierwszy z brze-gu korytarz.W końcu dotarli do kapsuły.Johnny, naturalnie, zaczął od niewłaściwej nogi  przy-cisk otwierający właz był w ostatniej  zwyczajowa złośliwość przedmiotów mar-twych. Ile?  spytał, czekając, aż wejście otworzy się całkowicie. Pięćdziesiąt sekund.Wpadli do kabiny, siedli i Johnny rozejrzał się po tablicy kontrolnej.Na szczęście niebyło na niej wiele instrumentów.Było też równie mało przycisków i lampek.Zaniknąłwłaz i włączył komunikator.Na ekranie pojawiła się Kapitan. Otworzyć śluzę?  spytała. Sterowanie jest tu, nie na dole.Johnny odetchnął z ulgą i przestał się gorączkowo rozglądać. Otworzyć!  oboje z Kirsty powiedzieli to równocześnie.Solidne drzwi w ścianie rozjechały się przy wtórze syku powietrza.Gdy znierucho-miały, to samo zrobiły drugie, w pancerzu zewnętrznym.Powietrze z hangaru zniknęłoz szumem, a na zewnątrz rozbłysły gwiazdy znane z ekranów monitorów. Johnny?  odezwała się Kapitan. Tak? Dziękuję.Nie musiałeś nam pomagać.116  Jeśli nie ja, to kto? No tak.%7łegnaj.Nie spotkamy się już. Do zobaczenia  odparł machinalnie i spytał Kirsty:  Ile? Dziesięć sekund! Gazu!I na własną komendę nacisnął duży, czerwony przycisk.Z tyłu coś huknęło i nagle otoczyły ich gwiazdy.Johnny zapiął pasy i opadł na oparcie fotela.W głowie miał pustkę, jeśli nie liczyćjednej sceny, powtarzającej się niczym zacięta płyta: naciska spust, rozbłysk i obcy padaz dziurą w piersiach.I jeszcze raz.I jeszcze.Idealna precyzja  jak w telewizyjnej wojnie. Możemy tym sterować?  wyrwał go z rozpamiętywania głos Kirsty.A raczej nietyle sam głos co towarzyszące mu potrząsanie. Co?.A tak. Rozejrzał się półprzytomnie. A.jest joystick. To nas obróć.Chcę zobaczyć, jak będą przekraczać Granicę! Niezły pomysł  przyznał, łapiąc za joystick.Kapsuła obróciła się, kierując dziobem ku Granicy.Flota ScreeWee akurat zaczęła ją przekraczać.Każda jednostka, docierając doGranicy, powodowała wpierw jej rozbłysk, a potem ściemnienie, co dawało widowisko-wy efekt optyczny. Myślisz, że faktycznie mają własną planetę?  Kirsty przerwała milczenie. Myślę, że oni tak myślą. A myślisz, że wrócą? Jeżeli nawet, to nieprędko. Wiesz.jak go zobaczyłam.no, on był taić prawdziwy, że.i był żywy, to. Wiem  powiedział poważnie Johnny. A potem był martwy.i jakoś niezbyt mnie to ucieszyło. Wiem. Kiedy gra staje się tak realna, to wcale nie jest łatwo.ginie się i dopiero wtedy jestprawdziwy koniec. Wiem.Mój przyjaciel Yo-less uważa, że takie sny są sposobem odreagowaniaprawdziwego, realnego życia.Ja uważam, że jest na odwrót. Yo-less to ten czarny? Tak. Johnny? Słucham. Jak to jest, że tak dobrze się zgadzasz z ludzmi? Dlaczego do ciebie mówią, majązaufanie i chcą z tobą być i rozmawiać?117 Przez chwilę panowało milczenie, przerywane tylko migotaniem gwiazd. Nie wiem  odparł po chwili Johnny. Pewnie dlatego, że słucham.No i poma-ga, gdy sądzą, że jestem głupi. Johnny? Obecny. Co miałeś na myśli, gdy mówiłeś, że wszędzie widzę obcych? Nie pamiętam. Nie wykręcaj się! Po prawdzie nie jestem do końca pewien, czy oni są obcy.Są inni, owszem, ale czyobcy? Ale nie to jest najważniejsze, najważniejsze jest, jak się postępuje.Trzeba pamię-tać, że to nie jest gra, i zachowywać się normalnie.Gra tak do końca nigdy nie jest grą.Tymczasem ostatnie jednostki ScreeWee zniknęły poza Granicą. Co robimy, żeby wrócić do domu?  spytał Johnny. Zawsze musiałem zginąć,żeby wrócić. Jeśli wygrasz, także powinieneś być w stanie wrócić. Tu jest jakiś nie opisany, zielony klawisz. stwierdził po chwili Johnny z wyraz-nym wahaniem w głosie. No to co? Ryzykujemy? Ryzykujemy!Było już jasno, gdy Johnny się obudził.I zdębiał.Leżał w obcym łóżku, w obcym pokoju i w obcej piżamie.W pierwszej chwili poczuł się jak zielony krasnoludek w różowym domku  był niez tej bajki.W drugiej zaczął myśleć i rozejrzał się uważnie.Pokój, jak to pokój, wyglądałna typową, zapasową sypialnię.Lampa była nieco staroświecka, a na regałach książki,których od dawna nikt nie czytał, ale poza tym reszta była w normie.Odetchnął z pewną ulgą i zaczął sobie przypominać ostatnie wydarzenia.Zegar kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, odmówił współpracy, a ponieważ nie wy-wołało to żadnej reakcji, zbuntował się i regularnie wskazywał 7:41.Ponieważ jednakzza drzwi nie dochodziły żadne odgłosy, należało sądzić, że jest ranek, a nie wieczór.Cóż.trzeba będzie pogadać z Kirsty, która śniła, że jest Sigourney, zapominająco drobiazgu, że tamta jedynie grała.Poza tym Johnny miał silne podejrzenia, że w nie-długim czasie zobaczy swoich rodziców.I to oboje.Najprawdopodobniej też będą mumieli niesamowicie wręcz wiele do powiedzenia, co stanowiłoby odmianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •