[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nie umiał znalezć słów.Hak schował głowę w ramionach. Nie, nie, Zmierdziuchu.Mnie nie kochają żadne dzieci.Spojrzał przez palce na parawan skrywający Zmierdziucha, sięgnął ukradkiem podpoduszkę i wyciągnął niewielki klucz.Włożył go do szuflady, otworzył zamek i wyjąłswój pistolet.Odwiódł kurek i przyłożył sobie lufę do serca.Tymczasem za parawanem Zmierdziuch przymierzał ukradkiem buty kapitana.210  To jest to, kapitanie! To jest najsłodsza zemsta! Dzieci Piotrusia Pana zaczynająkochać kapitana Haka! Pięknie mu pan się odpłaci!Hak zastanowił się.Z pomarszczonym czołem wyglądał teraz o dziesięć lat starzej.Pistolet opadł.A może.Zmierdziuch przymierzał teraz kapitański płaszcz, podziwiając swoje odbicie w lu-strze. Czy może pan sobie wyobrazić minę Piotrusia, kiedy wróci i zobaczy, że je-go dzieciaki trzymają z panem!  Zmierdziuch zakręcił się zawadiacko powiewającpłaszczem. I że gotowe są walczyć dla największego nikczemnika siedmiu mórz?Dla kapitana Haka? Mówię panu, kapitanie, to będzie cudowne!W zmęczonych oczach Haka pojawiła się iskierka nadziei. Podoba mi się to  szepnął. Jest w tym pewna symetria. Będzie pan doskonałym ojcem  zachęcał go Zmierdziuch, przymierzając jegoperukę. Ja? Pewnie, że tak.Wiem, co mówię.211  Naprawdę?  Hak zastanawiał się nad tym pomysłem. Może i tak.Wiem conieco o tym, jak lekceważyć innych. Doskonały ojciec  powiedział Zmierdziuch, odkładając kapelusz Haka.Kapitan ożywił się i skoczył na równe nogi składając ręce w zachwycie. Och, Zmierdziuchu, jaka wspaniała myśl przyszła mi do głowy! Nie tylko znisz-czę Piotrusia Pana, ale to jego dzieci  tyle, że to będą moje dzieci, na kości groznegoBarbecue, poprowadzą tę bitwę! Będę kochany! Jakub Hak rodzinny człowiek! JakubHak ojcem!Zmierdziuch przejrzał się w lustrze, po czym włożył sobie do ust cygarniczkę z dwo-ma cybuchami i pyknął z niej z zadowoleniem. To jest najpiękniejszy i najbardziej nikczemny plan, o jakim słyszałem  stwier-dził z uśmiechem.* * *Przedmiot tych łotrowskich zakusów znajdował się o wiele mil stamtąd zwiniętyw kłębek na gałęzi Nibydrzewa; marzł, chciało mu się jeść i miał już tego wszystkiego212 dosyć.Wokół niego spali Zagubieni Chłopcy; schronili się w domkach na drzewie, którezbudowano dla Piotrusia Pana, kiedy przybywał niegdyś do Nibylandii.Dla Piotra niebyło oczywiście domku; pojawił się za pózno, żeby mu coś zbudować, a poza tym niebył Zagubionym Chłopcem. W ogóle nie wiadomo, kim jest  pomyślał z rozpaczą.Był dziwacznym człowiekiem w tym zwariowanym świecie.Nad jego głową wisiały księżyce Nibylandii, niczym olbrzymie japońskie latarnie nanocnym niebie, przyćmiewające swoim cudownym blaskiem gwiazdy.Piotr wpatrywałsię w nie i myślał o Moirze i swoim domu.Czy jeszcze kiedyś tam wróci?W ciemności rozbłysło światełko i pojawiła się wróżka Dzwoneczek.Piotr spoj-rzał na nią, zagubiony, samotny i wylękniony.W tym dziwnym i niepokojącym świeciestała się teraz czymś najbardziej znajomym.Wróżka, jakby czytając w jego myślach,uśmiechnęła się do niego serdecznie. Wierz swoim oczom  szepnęła. Wierz we wróżki i Zagubionych Chłopców,w trzy słońca i sześć księżyców.Jeśli uwierzysz, wszystko będzie dobrze  nachyliłasię nad nim. Poszukaj w sobie jednej, czystej, niewinnej myśli i trzymaj się jej.To,co czyni cię szczęśliwym, pozwoli ci latać.Spróbujesz, Piotrusiu?213 Piotr wpatrywał się w nią.W końcu powiedział: Jeśli to wszystko jest prawdziwe, to czy reszta mojego życia jest snem?Wzruszyła ramionami.Wróżki jak wiadomo nie zajmują się filozoficznymi rozwa-żaniami. To, co czyni cię szczęśliwym, pozwoli ci latać  powtórzyła, woląc udzielaćpraktycznych rad.Piotr skinął głową i zmęczony zamknął oczy. Dobrze, Dzwoneczku.Spróbuję.Wróżka czekała, aż jego oddech stanie się bardziej miarowy.Kiedy zasnął, pode-szła ostrożnie do jego ust i pocałowała go.Potem znalazła sobie wygodne miejsce przyjego kołnierzyku i ułożyła się.Piotr zaczął chrapać.Po chwili ona także, ale cichutkoi delikatnie.Z każdym oddechem pulsowało jej światełko, gasnąc powoli, kiedy i onazasnęła na dobre.W pobliżu, przed wejściem do swojego domku, siedział Chulio i obserwował ichspode łba.Nie podobała mu się ta imitacja Piotrusia Pana, ten tłusty, stary dorosły,214 który chciał pozbawić go należnego mu przywództwa.Zazdrość zżerała go jak robak.Miał zamiar czym prędzej pozbyć się tego intruza.Uniósł miecz Piotrusia Pana, a jego oczy zapłonęły jak ogniki w mroku.Jedno po drugim znikały światła na Nibydrzewie, gaszone przez wróżki trzymają-ce nocną wartę.Wróżki fruwały w poszukiwaniu kropel rosy, którą gasiły pragnienie,biedronek, na których odbywały przejażdżki, i maleńkich, tęczowych kryształów, któregromadziły jako swoje skarby.Zwiatła znikły i mrok rozjaśniały teraz tylko księży-ce, biały, brzoskwiniowy i bladoróżowy.Nibylandia odpływała do dziecięcych marzeńi snów, dzięki którym kraina ta jest wiecznie młoda. Dlaczego rodzice nie cierpią swoichdzieciNastępnego ranka, kiedy kapitan Hak przyjmował w swojej kajucie Jacka i Maggie,był już zupełnie odmieniony  znikł smutek z poprzedniego wieczora, uleciał nastrójprzygnębienia.Jego twarz zdobił teraz szeroki uśmiech, niemal jak u krokodyla (choćjestem pewien, że ani Hak, ani żaden szanujący się krokodyl nie ucieszyliby się z tegoporównania).Kapitan paradował w pełnym rynsztunku  błyszczące buty, wyczysz-czony płaszcz, peruka zakręcona w loki, kapelusz starannie ułożony na głowie.Miał też216 nowe koronki na szyi i na rękawach, a jego hak połyskiwał złowrogo.W pokoju znówpanował dawny ład, meble ustawione na swoich miejscach, resztki kolacji wyniesione,potrzaskany stół i zatopiona miniaturka  Wesołego Rogera wymienione na nowe.Hak był zadowolony.Zmierdziuch długo porządkował kajutę, ale jego trud się opła-cił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •