[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może w ogóle nie powi ni en był tuprzychodzić.- Zastanawi ałem się po prostu, czy maci e państwo kogoś, ktoby nią pływał.Odrzuci ła do tyłu głowę i roześmiała się.Uśmi ech miała pogodny i zarazliwy, Ben także mi ał ochotę się uśmi echnąć.- Nie - odpowiedziała.- Nikogo.- Chwyciła kapelusz wiszący nakrześle i włożyła go na głowę.Był to dziecinny odruch - zachowałasię jak mała dziewczynka, która chce zwrócić na siebie uwagę.- Nazywam się Elizabeth March - wyszeptała, j akby dzieliłasię z ni m taj emnicą.- Ni e j e s t e m osobą, z którą powi ni en pano t ym rozmawi ać.- Przez chwilę Ben zastanawiał się, czy nie jesttrochę stuknięta.Przypomi nała mu pijanych walką żołnierzy, którzy nagle stracili dowódców.Beznadziej ność położeni a stawała sięponad ich siły, dlatego płakali albo wariowali, albo bili się w piersi,żeby pozbyć się strachu.- Proszę za mną - dodała.Elizabeth Mar ch poprowadzi ła go wer andą na drugą st ronędomu.Budynek wydawał się równi e zani edbany j ak NiebieskaCzapla".Dzbanek do podl ewani a stał obok doni czki z uschni ęt ymgerani um.Rynny wymagały oczyszczenia.- Rory? - odezwała się kobieta do młodego mężczyzny, rozpartego na dziwnej sofie, umieszczonej na szynach tak, że można było j ąsuwać w przód i w tył.- Ten człowiek przyszedł w sprawie łodzi.Kurz, ni czym warstwa popi ołu, pokrywał meble.Nawet pająkisiedziały zoboj ętniałe na pajęczynach.Rory, z półprzymkni ęt ymioczami, wyglądał, j akby spał, ale uniósł się i westchnął, usiadł i przeczesał pal cami włosy, cienkie jak nić pajęczyny.Ben przypomni ałsobie chłopca, cierpiącego na morską chorobę, ubranego w za dużąkamizelkę ratunkową, który nie znosił żeglowania.Na stole obokRory' ego stała puszka po zupie Campbel l a, pełna pędzli, i pobrudzona niebieską farbą deseczka.Rory odchrząknął.- Ni e zapłaciliśmy rachunku? - zapytał.Ni e patrzył na Bena.Wzrok utkwi ł we własnych kolanach.- Babcia nie najlepiej się czujeod j akiegoś czasu, ale zadzwoni ę do sekretarki.- Nie - przerwała mu Elizabeth March.- On chce nią pływać.Rozumiesz.to j ak wyprowadzani e psa na spacer.- O to chodzi? - zwrócił się Rory do Bena.- Chcesz doprowadzić do stanu używalności Niebieską Czaplę"?Ben ni e bar dzo wi edzi ał, co odpowi edzi eć.Przychodzeni etutaj było głupi m pomysłem.A jeszcze głupiej by było, gdyby sięzgodzili.- Widziałeś, w j aki m stanie jest łódz? - zapytał Rory.- Sam zakładałem takielunek - odpowi edzi ał Ben.- W taki m razie wiesz, że to wrak.- Ni e jest tak zle.Mogę doprowadzi ć do porządku ol i nowani ei porządni e przewietrzyć żagle.- Ben musi ał panować nad głosem,żeby nie brzmi ał zbyt entuzj astycznie.- Mat ka zawsze mi powtarzała, żebym co roku wietrzyła ślubnąsukni ę - wtrąciła Elizabeth March.- Posłuchaj - powi edzi ał Ben.- Gdybym tylko mógł się doniej zabrać.Rory zaśmiał się z ni edowi erzani em.- Dobrze, właściwie dlaczego nie? Porozmawi am z Gagą i powi em jej, że ktoś ma ochotę popływać jej starą łodzią.Gdzi e mogęcię znalezć?Spojrzenie Bena powędrowało na papier leżący na stole.Niebieskie smugi na ni m były poszarpane, zdradzały ni emal zaciekłość.- Mi eszkam w sklepie z łodzi ami.Podążaj ąc za wzroki em Bena, Rory powiedział:- Lazur.- Zmiejąc się szczerze, dodał: - Wspani ały niebieskikolor moi ch wakacyj nych wspomni eń.Dzień był za ciepły na chodzeni e po pokładach łodzi umieszczonychw kołyskach, przewl ekani e lin przez bloki, tarcie brzuchem o an-typośl izgową szorstką powierzchni ę.Chci ał być teraz na jeziorze,chwytać najmniejsze powi ewy wiatru, który dmuchał pośrodku zatoki, patrzeć, jak woda rozbryzguje się o nadburci e, czuć rytmi czneprzetaczani e się fal.Zamiast tego j ednak wdychał opary z puszkiz WD-40 i zaj mował się dwoma upar t ymi bl okami.Słońce paliło mu kark.Zdjął z głowy chustkę, którą założył namodł ę Cyganów, i zawiązał j ą wokół szyi.Mógłby wskoczyć dowody w pobliżu przystani, ale była zanieczyszczona i aż tęczowaod ropy.Od dwóch tygodni czekał na wi adomoś ć od Rory' egoMarcha i coraz bardziej się irytował.- Chol era! - zaklął, ki edy sworzeń, kt ór y usi łował wsunąćw wielokrążek, złamał się na pół.Przez dwa ostatnie tygodni e patrol ował nocami w niewielkiejmot orówce plaże Beck' s Point, sprawdzał oświetlenie miejsc cumowani a i boje.Policzył domy.Tych, które mógł dostrzec, byłosześćdziesiąt.Wyłączał silnik i dryfował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]