[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drew przez chwilę zastanawiał się z opuszczoną głową, po czym podniósł ją i spojrzał na Cloche'a:- Chyba rzeczywiście popełniłem błąd - przyznał.- Dobra, jeszcze dwóch.Kogo pan proponuje?- Każdy z tej dziesiątki byłby znakomity, ale trzech szczególnie się nadaje, bo służyli w siłach zbrojnych ONZ.- Proszę wyznaczyć dwóch z nich i przysłać tu najdalej za kilka godzin.Dobra, teraz przechodzimy do wyposażenia.To twoja działka, Stosh.Mów, czego będziemy potrzebować.- Plastikowe kotwiczki, mocna ale cienka linka, pistolety maszynowe MAC-10 z tłumikami i magazynkami na trzydzieści sztuk amunicji, po cztery magazynki na głowę.zaczął wyliczać pułkownik.- Oprócz tego czarny ponton, latarki ołówkowe, wojskowe krótkofalówki, mundury polowe, lornetki z noktowizorami, noże myśliwskie, garoty, cztery małe pistolety, a na wszelki wypadek, gdyby sprawy przybrały nieprzyjemny obrót, po trzy granaty na każdego uczestnika operacji.- Da pan sobie z tym radę, monsieur Cloche?- Owszem.Pod warunkiem że ktoś powtórzy mi to jeszcze raz, tylko wolniej.Jeśli natomiast chodzi o czas.- Dziś w nocy - wpadł mu w słowo Latham.- Kiedy będzie najciemniej.* * *ROZDZIAŁ 43Zabytkowe chateau przypominało gotycką twierdzę.Masywna sylwetka budynku rysowała się wyraźnie na tle pogodnego nocnego nieba a blask księżyca spływał po licznych wieżyczkach i stromych dachach.Był to raczej miniaturowy zamek niż letnia rezydencja, dowód wygórowanych ambicji jakiegoś wiejskiego szlachcica, który pragnął za wszelką cenę dorównać lepiej urodzonym i zamożniejszym od siebie.Ściany wzniesiono z kamieni i cegieł, każdy kolejny właściciel zaś starał się coś zmienić, przebudować albo udoskonalić, co w sumie, po upływie kilku stuleci, nadało budowli niepowtarzalny charakter.Najbardziej niezwykłe wrażenie wywoływały dwie anteny satelitarne zainstalowane na szesnastowiecznych murach; to zaskakujące połączenie stanowiło niezbity dowód cywilizacyjnego postępu wiodącego od ziemi ku niebu, od łuków i armat do głowic nuklearnych.Czy aby taki właśnie postęp był tym, czego ludzkość najbardziej potrzebowała? I dokąd miał ją już niedługo doprowadzić? Do drugiej w nocy brakowało zaledwie kilku minut, kiedy oddział N-2 wzmocniony dwoma agents du combat, weteranami Legii Cudzoziemskiej, bezszelestnie zajął pozycje wyjściowe.Jednocześnie porucznik Gerald Anthony i Karin de Vries ruszyli wśród krzewów i niskich drzew po stromym zboczu w kierunku szczytu urwiska.- Stój, Gerry! - szepnęła nagle Karin.- Co się stało?- Spójrz.Zdjęła z gałęzi krzewu wymiętą, brudną szmatę, w której tylko z najwyższym trudem dało się rozpoznać stary beret.Oświetliła go wąskim strumieniem światła z ołówkowej latarki i gwałtownie nabrała powietrza w płuca.- Co się stało? - syknął ponownie porucznik.- Patrz! Podała mu beret.- A niech mnie Ucho! - Na wewnętrznej stronie beretu widniał wykonany czarnym wodoodpornym tuszem odręczny napis Jodelle.- Staruszek musiał tu kiedyś być!- To wiele wyjaśnia.Daj, schowam go do kieszeni.W porządku, możemy iść.Znacznie niżej, wśród wybujałych trzcin wystających z mętnej, stojącej wody, pięciu mężczyzn kuliło się w niewielkim czarnym pontonie.Z przodu siedzieli Latham i kapitan Dietz, zaraz za nimi dwaj agents du combat, dla ułatwienia zwani po prostu Pierwszym i Drugim, na rufie zaś ponury jak chmura burzowa pułkownik Stanley Witkowski.Przypominał żywą bombę w każdej chwili grożącą eksplozją.Drew po raz kolejny rozchylił trzciny, spoglądając w górę, na szczyt urwiska.Wreszcie dostrzegł umówiony sygnał: dwa błyśnięcia latarki.- Ruszamy! - szepnął.- Są już na miejscu.Dwaj byli legioniści zanurzyli w wodzie plastikowe wiosła i ponton bezszelestnie wypłynął z trzcin na środek wąskiego kanału, by wkrótce potem znaleźć się blisko przeciwnego brzegu, przy wylocie tunelu o ceglanych ścianach, łączącego kanał z Loarą.- Miał pan rację, szefie - powiedział przyciszonym głosem kapitan.- Widzi pan te dwa druty przeciągnięte w poprzek tunelu? Pięć do jednego, że to czujniki ustawione w ten sposób, żeby reagować na obiekty wielkości ludzkiego ciała.- Wcale się nie dziwię - odparł szeptem Latham.- Musieli zabezpieczyć się w jakiś sposób przed niepożądanymi wizytami od strony rzeki.- Ma pan głowę na karku.- Pewnie że tak.To dzięki bratu, który nauczył mnie rozpoznawać problem, analizować go dziesięć razy, a potem zrobić to po raz jedenasty i dopiero wtedy podjąć decyzję.- Ma pan na myśli tego Harry'ego, o którym parę razy słyszeliśmy?- Właśnie tego, kapitanie.- I właśnie ze względu na niego znalazł się pan tutaj?- Częściowo, a częściowo ze względu na to, czego się dowiedzieliśmy.Ponton przybił do brzegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]