[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po prostu wpadł mido głowy taki pomysł.Chyba chciałem mieć coś w rodzajutrofeum.Tak jak głowy zwierząt wiszące na ścianach.Mam całepudełko trofeów zakopane na wschód stąd.Wiesz, gdzie rosną tetrzy amerykańskie topole po drugiej stronie najdalszegopastwiska?- Tak, wiem.- Starała się patrzyć mu prosto w oczy, a nie nanó\.- To ja zar\nąłem wszystkie te cielęta tamtej nocy.Wydawałomi się, \e to wypłoszy stąd te dziewczyny z miasta i \e dziękitemu dopnę swego.Ale one zostały.Jestem dla nich pełenpodziwu.To zmusiło mnie do zastanowienia, mimo to niemogłem pokonać tkwiącego we mnie szaleństwa.- Potrząsnąłgłową nad własnym uporem.- Więc kiedy podrzucałem tęautostopowiczkę, skorzystałem z okazji.Bardzo chciałem zabićjakąś kobietę.Zwil\ył wargi.Gdzieś w głębi duszy czuł, \e nie powinienmówić tego wszystkiego młodszej siostrze, mimo to nie potrafiłsię powstrzymać.- Nigdy wcześniej nie robiłem czegoś takiego z kobietą.Miałem ogromną ochotę zrobić to Shelly, no wiesz, \onie Zacka.- O mój Bo\e!- Ona jest taka ładna i ma śliczne włosy.Kilkakrotnie byłem wThree Rocks i grałem tam z chłopcami w pokera.Nawet zdą\yłemsię trochę porozglądać.Ale zrobiłem to tej dziewczynie.Azostawiłem ją przed frontowymi drzwiami, \eby pokazać JackowiMercy, kto tu rządzi.To było przed cielętami - powiedziałmarzycielsko.- Tak, teraz sobie przypomniałem.To byłowcześniej.Wszystko wymieszało mi się w głowie, a\ do Lily.ToLily sprawiła, \e zacząłem myśleć innymi kategoriami.Ona jestmoją siostrą.Niestety zrozumiałem to dopiero wtedy, kiedy JC takokrutnie się z nią obszedł i tak bardzo ją przestraszył.Byłabyumarła, gdybym się nią nie zaopiekował.Prawda?- Tak.- Nie zwymiotuje, nie mo\e sobie na to teraz pozwolić.- Rzeczywiście nie zrobiłeś jej krzywdy.- Przy mnie nie spadłby jej nawet włos z głowy.- Dostrzegłironię własnych słów, uderzył ręką w kamień i zaczął się śmiać.-Włos z głowy.Aapiesz? To dobre.- Spowa\niał, gwałtowniezmienił mu się humor i było w tym coś przera\ającego.- Kochamją, Will.Kocham was wszystkie tak, jak brat powinien kochaćsiostry.Będę cię chronił.A ty musisz chronić mnie.Przecie\bli\sza koszula ciału.- W jaki sposób mam cię chronić, Jim?- Opracujemy plan, uło\ymy jakąś własną wersję wydarzeń.Najprawdopodobniej zabiorę cię z powrotem i powiemywszystkim, \e ktoś cię porwał.Nie wiedziałaś o tym, ale japoszedłem twoim śladem.Nie miałem czasu zaalarmować innych.Udało mi się go odpędzić, wystraszyć.Oddam kilka strzałów -Klepnął strzelbę.- Przera\ony porywacz uciekł wysoko w góry, aja zabrałem cię z powrotem całą i zdrową.Powinni w to uwierzyć,prawda?- Chyba tak.Powiem im, \e nie widziałam jego twarzy.Uderzył mnie.Chyba mam gdzieś nawet jakieś sińce.- Przykro mi z tego powodu, ale to nawet teraz mo\e sięprzydać.Wszystko wróci do normy.Za parę miesięcy nikt ju\ niebędzie miał prawa wtrącać się w sprawy rancza, a warunkitestamentu zostaną dotrzymane.Mogę zostać zarządcą.-Zauwa\ył w jej oczach błysk, dostrzegł równie\, \einstynktownie się skuliła.- Wcale tak nie myślisz! Kłamiesz!- Nie, tylko jeszcze się nad tym zastanawiam.- Przestraszyłasię nagłej zmiany jego nastroju.- Musimy być pewni, \e to będziebrzmiało wiarygodnie, bo inaczej.- Kłamiesz! - Krzyknął, a\ odpowiedziało mu echo.- Myślisz,\e tego nie widzę? Myślisz, \e jestem na tyle głupi, \eby niezorientować się, co przyszło ci do głowy? Zawiozę cię zpowrotem, a ty powiesz im wszystko.Jesteś w stanie wydaćwłasnego brata.I to przez Hama.Wściekły poderwał się na nogi, w jednej ręce trzymał nó\, a wdrugiej strzelbę.- To był wypadek.Nic na to nie mogłem poradzić.Ale tyzwrócisz się przeciwko mnie.Bardziej zale\y ci na starymczłowieku ni\ na własnej rodzinie.Nigdy nie pozwoli jej odejść.Zabije ją, zanim zrobi dwakroki.Poderwała się więc na równe nogi, zachwiała się,rozstawiła je szeroko i spojrzała mu prosto w oczy.- On był moją rodziną.Odrzucił strzelbę, wolną ręką chwycił ją za koszulę ipotrząsnął nią.- Jestem twoim bratem.Tylko ja się liczę.Tak samo jak typowinienem nosić nazwisko Mercy.Kątem oka zauwa\yła błysk no\a.W tym momencie chmuryzasłoniły księ\yc i ostrze równie\ przestało lśnić.- Będziesz musiał mnie zabić, Jim.A kiedy to zrobisz, niebędziesz w stanie dość szybko uciec, ani dość głęboko się ukryć.Złapią cię.Jeśli dopadnie cię Ben albo Adam, niech Bóg ma cię wswej pieczy.- Dlaczego nie chcesz mnie słuchać? - Jego krzyk zagrzmiałwśród kamieni i wzgórz, po czym zawisnął w cię\kim powietrzu.- Tylko Mercy się liczy.Chcę dostać nale\ną mi część Mercy.Zacisnęła obolałe dłonie w pięści i popatrzyła w jego obłąkaneoczy.- Nie jestem w stanie ci tego dać.- Cofnęła się do tyłu izesztywniałymirękami uderzyła go w \ołądek, po czym rzuciła się do ucieczki.Złapał ją za włosy, szarpnął gwałtownie, a\ zobaczyławszystkie gwiazdy.Zaszlochała z bólu, ostro cofnęła do tyłułokieć i mocno go uderzyła.Mimo to jego uchwyt nie zel\ał.Poślizgnęła się i byłaby upadła, gdyby nie trzymał jej za włosy.- Zrobię to szybko - obiecał.- Wiem, jak.W tym momencie z cienia wysunął sięBen.- Rzuć nó\! - Jego pistolet był odbezpieczony, wycelowanyprosto w Jima i gotowy do strzału.- Jeśli ją choćby zadraśniesz,wyślę cię prosto do piekła.- Nie tylko ją zadrasnę.Zabiję ją.- Jim przytknął nó\ do jejszyi.Mówił całkiem spokojnie.Poczuł, \e z powrotem zaczynanad wszystkim panować.Teraz to on dyktował warunki.Kobieta,którą przyciskał do siebie, ju\ nie była jego siostrą, lecz osłoną.-Wystarczy, \e delikatnie ruszę palcem, a będzie martwa, zanimzdą\y osunąć się na ziemię.- Ty te\.Oczy Jima zamigotały.Niestety, jego strzelba była pozazasięgiem ręki.Ostro\nie zrobił krok do tyłu, przez cały czastrzymając nó\ przytknięty do gardła Willi.- Daj mi pięć minut na ucieczkę, a kiedy będę bezpieczny,puszczę ją.- Nie, on mnie nie puści.- Syknęła, kiedy nacisnął nó\ ipierwsza stru\ka krwi popłynęła jej po szyi.- On mnie zabije -powiedziała spokojnie i patrzyła Benowi prosto w oczy.- To tylkokwestia czasu.- Zamknij się, Will.- Jim błysnął no\em pod jej brodą.-Pozwól mę\czyznom rozstrzygnąć tę sprawę między sobą.Jeśli jąchcesz, McKinnon, mo\esz ją mieć.Ale odłó\ pistolet, odsuń siędo tyłu i pozwól nam wsiąść na konia.Jeśli nie, zabiję ją natwoich oczach.Wybór nale\y do ciebie.Ben przesunął wzrok z twarzy Jima na Willę.Potę\nabłyskawica przecięła niebo, oświetlając całą trójkę stojącą nasrebrzystej skale.Wpatrywał się w nią, a\ zobaczył, \e delikatnie przytaknęła.Był święcie przekonany, \e jej gest oznacza zgodę i zrozumienie.- Naprawdę?Nacisnął spust.Kula trafiła dokładnie tam, gdzie celował,prosto między oczy.Niech ją Bóg błogosławi, pomyślał, gdyzadr\ała mu ręka.Willa ani drgnęła.Nie poruszyła się nawetwówczas, gdy nó\ zabrzęczał padając na skaliste podło\e.Gdy ju\ nikt jej nie trzymał, zachwiała się.Zauwa\yła, \eniebo zatacza dziwne kręgi i \e zaczyna padać deszcz.Dostrzegłarównie\, \e Ben biegnie w jej kierunku.- Dobry strzał - zdołała powiedzieć, po czym zemdlała.Ocknęła się w jego ramionach.Próbował ocierać jej wilgotnątwarz.- Tylko straciłam równowagę.- Wiem.- Klęczał na ziemi i kołysał ją jak dziecko, a z górylały się na nich strugi deszczu.- Zauwa\yłem.W uszach dzwoniły jej kościelne dzwony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]