[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miewaliśmynawet bale maskowe.Widział pan przecież nasze pięknekorytarze.Dziewczęta zadały sobie wiele trudu, ale niepoznałby pan starego klasztoru.Dużo mniej wiem o Iwonie.Skryta, raczej milcząca, typtrochę chłopczycy.Demonstracyjnie nie dba o stroje.Rozwichrzona czupryna, czarny golf na wszystkie okazje,absolutny brak kokieterii.Obydwie żyły jakby poza społecznością akademika.I nie za bardzo dbały o wygląd pokoju.Raczej bałaganiary.Do tego wszystkiego wpadły na pomysł trzymania u siebieróżnych zwierząt.Były już i psy, i koty, a ostatnio któryś zkolegów przyniósł im świnki morskie.Brzydzę się tym, ale długi czas udawałam, że o niczym niewiem.Dopiero po tej awanturze.- Awanturze?- No tak, mieszkała z nimi przez rok Aldona.Dziewczyna doprzesady dbająca o siebie.Pedantka.Cicha, spokojna, aleświnek już im nie darowała.Któregoś dnia na pierwszympiętrze rozpętało się piekło.Nie było mnie w tym czasie, a kiedyprzyszłam, Aldona kompletnie spakowana siedziała na swoichbetach w korytarzu, Monika zarykiwała się na łóżku i brałatabletki uspokajające, a Iwona prawdopodobnie w samymszlafroku i rannych pantoflach poleciała do miasta.Przynajmniej tak twierdziły złośliwe koleżanki z sąsiedniegopokoju.Dużo gorzej było dwa tygodnie temu.Po wypadku zpierwszym chłopcem.Iwona i Monika wpadły w taką histerię,że wzywaliśmy w nocy pogotowie.Całe szczęście, że mieszkamna terenie akademika i także nocą wszystkiego doglądam.- Czy ta histeria nie miała jakiegoś dodatkowego powodu?Czy pod piętnastką" nie za dużo się piło? A może zbyt wieluchłopców się tam kręciło? Albo jakieś pastylki? Panienki niewąchały żadnego świństwa?W tym momencie Wajdzik patrzył zamyślony w okno, bawiłsię dymem z papierosa i nie od razu zauważyłminę kierowniczki.Za to w następnej sekundzie rejestrowałwszystko jak w przyspieszonym filmie.Kobieta nieodpowiedziała nic, ale pobladła, pózniej zesztywniała zoburzenia, zaczerwieniła się i wyprostowała.Spostrzegł nietylko zmieniające się na jej twarzy kolory, ale nawet i to, żesufit pokoju jakby się uniósł do góry.Uniósł się - mógłbyprzysiąc.- Pan żartuje.W moim akademiku?!To moim miało wagę dokumentu przyznającegokierowniczce tytuł własności do Wrocławia i okolic, a dlapanien Urszulanek, wszystkich Urszulanek - komisyjnegopotwierdzenia dziewictwa i wymowę drzewa genealogicznegonajmarniej od Piasta Kołodzieja.W prostej linii.Do Jacka dotarło wreszcie, że palnął horrendalne,niewybaczalne głupstwo i nic tu już nie pomoże.Pozostało mu tylko trąbić do odwrotu, zbierać rannych iosłaniać tyły.Wymamrotał jakieś przeprosiny, podziękowania ipowolutku, kłaniając się jak bardzo stary Chińczyk na bardzostarych amerykańskich filmach, wycofał się na korytarz.Miał wielką ochotę ruszyć kłusem w kierunku wyjścia, ale sięopanował.Wyciągnął kolejnego ekstra- mocnego, zażył kilkapokrzepiających dymków, skręcił w prawo, potem jeszcze wprawo i wreszcie starym, pięknym klasztornym korytarzemudał się na poszukiwanie piętnastki".Mimo woli zawadzał wzrokiem o kręcące się po korytarzudziewczyny.Niektóre bardzo interesujące, a niektóre watrakcyjnych negliżach.blisko dwieście dziewczyn! O Jezu!Ania okazała się dziewczyną sympatyczną i nieśmiałą.Siedziała na podkurczonych nogach na zasłanym łóżku iprzeglądała jakiś zachodni magazyn.Chyba Burdę".Kiedywszedł, sfrunęła z łóżka jak wystraszony wróbel.Do końcarozmowy pozostała spłoszona.Albo miała rzadko do czynienia z dziennikarzami, alboniezbyt często z dwumetrowymi, przystojnymi drągalami.Jacek Wajdzik, wysoki, szczupły, ubrany w stylu ,,a wieczoremnarty w kąt i idziemy potańczyć", potrafił być bezczelny,jednocześnie umiał demonstrować minę nieśmiałegocherubina, a wszystko to hurtem uwielbiają dziewczyny wkażdym wieku.Ania nie była wyjątkiem.No i gdyby zagadnął ją jeszcze o ABB" czy przynajmniej o Ojca chrzestnego lub Cortazara, niewykluczone, że spotkanieprzebiegałoby gładko, łatwo i przyjemnie.O Iwonie i MoniceAnia nie chciała jednak w ogóle rozmawiać.Mieszka tu krótko, o koleżankach wie mało, plotek nie znosi.W tym momencie zaczerwieniła się jakby zaskoczona własnąodwagą i już do końca tej miłej niby-rozmowy zachowywała sięjak modelka do obrazu Strzelec i panna".Jacek poczuł się tak, jakby w kawie kierowniczki był arszeniki doszedł do wniosku, że od dzisiaj może uważać środę za swój najszczęśliwszy dzień tygodnia", a potem szarmanckoucałował smukłą, wdzięcznie przegiętą dłoń Panny i cichutkozamknął za sobą drzwi, choć miał ochotę wykopać je zzawiasów.Przechodząc obok sekretariatu, zastanawiał się, czykierowniczka jednak nie ustawiła dziewczyny przed rozmową znim.Niekoniecznie z ukrytymi intencjami, ale tak, zwyczajnie,na wszelki wypadek, jako że z prasą nigdy nic nie wiadomo.Adam patrzył obojętnie na przesuwający się za oknamiautobusu krajobraz, ale wewnętrznie napięty był jak struna.Przykryta gazetą lewa ręka znajdowała się już poza oparciemfotela przed nim i zmierzała czujnie ku wewnętrznej kieszenipowieszonego przy szybie wojskowego płaszcza.Właściciel płaszcza wydobywał z gardła odgłosy świadczące oczystym sumieniu i kamiennym śnie, a właściciel ręki dalejgapił się na zimowy krajobraz za oknem.Czuł pod palcamiaksamit podpinki, pózniej szorstki skrawek materiału,wieńczący kieszeń i wreszcie matową chropowatość skóryportfela.Palce działały jak oddelegowane i zupełnie niezależne odreszty ciała Adasia Napierackiego.Teraz maksymalnie wygięłysię w łuk i dwa z nich - środkowy i wskazujący - zacisnęły się nazdobyczy.Równocześnie, bez najmniejszego poruszeniamaskującej gazety, w kierunku kieszeni pełzła dłoń prawa.Adam był teraz nienaturalnie poskręcany, ale w sposóbzupełnie niewidoczny dla obserwatora z boku.Kieszonkamizajmował się rzadko, gardził tym, ale to podejście to była klasa.Dla ludzi w autobusie dalej wyglądał na znudzonego młodegoczłowieka.Tymczasem ręce rozpoczęły już odwrót, a portfelpłynnie opuszczał kieszeń pana majora.W dwie minuty pózniej Adam mógł się wyprostować idyskretnie przeciągnąć.Rozluznił stawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]