[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.T.odsunął się, mrugając. A zresztą&.Wiesz co, jeśli nikt nie chcekolacji& to nie. Sfrustrowana, zmęczona po całym dniu, odwróciłamsię i sztywnym krokiem ruszyłam wzdłuż korytarza.Chwilę pózniej zbierałam sztućce ze stolika przy oknie,szarpnięciem otwierałam kuchenne szuflady i wrzucałam wszystko dośrodka.Noże i widelce lądowały w chaosie.Kiedy wróciłam po talerze, J.T.siadał właśnie na krześle; zdrżącym podbródkiem i oczami wielkimi jak dwie niebieskie piłkibejsbolowe. Chyba jestem trochę głodny& wychrypiał.Gniew ustąpił miejsca łzom. Dobrze, kochanie wyszeptałam, wyjmując zestaw sztućców izanosząc je z powrotem na stół.Pochyliłam się nad J.T.i pocałowałamgo w czubek głowy. Wygląda smakowicie powiedział cicho, jakby bojąc siępogorszyć mój nastrój. Lubię naleśniki.Bardzo.Nawet bardziej niżpączki.O wiele bardziej.Teraz z kolei śmiech przegonił łzy.Jedząc naleśniki,niedosmażone placki ziemniaczane i bezbłędne banany w cieście,rozmawialiśmy z J.T.o Wojnach Zago i lekcjach przyrody.Powszystkim posprzątaliśmy i razem umyliśmy naczynia.Brakowałojedynie Zoey.Na jednym z kanałów kablówki emitowano program o żółwiachmorskich.Zaczęliśmy go wspólnie oglądać.Ostre łopatki J.T.wrzynałysię we mnie, gdy opierałam swój podbródek o jego głowę i delikatniegłaskałam go po włosach.Mój syn wspomniał, że pan Chastain miał wklasie ulotki na temat obozu żółwiowego.Kiedy zapytał, czy mógłbysię zapisać, nie powiedziałam nie. Zobaczymy.Mam nadzieję, że się uda odparłam zamiast tego.Zaczynałam widzieć tu naszą przyszłość& gdyby udało mi się zebraćtrochę pieniędzy& może kupić jakieś używane narzędzia dla siebie& Na zewnątrz już się ściemniało, gdy przez okna wlały się światłareflektorów.Wstałam, a J.T.opadł bezwładnie na kanapę.Nawet niezauważyłam, że zasnął.Kiedy otworzyłam drzwi, przed naszym domem parkował pick-up.W blasku świateł nie byłam pewna na sto procent, ale nie wyglądałna jeepa Rowdy ego.Osłoniłam oczy.Drzwi pasażera otworzyły się i zauta wysiadła Zoey.Mocno obejmując się ramionami, z głowąpochyloną do przodu, ruszyła w kierunku domu.Była zbyt lekkoubrana jak na wieczór, jedynie w szorty, sandały i koszulkę. Zoey, gdzieś ty była? Zmrużyłam znów oczy, patrząc nasamochód.Wydawał mi się znajomy, ale przez ciemności trudno byłoto stwierdzić. Czyj to samochód? S-spacerowałam mówiąc to, Zoey szczękała zębami. Spacerowałaś? Kierowca wyłączył światła i przed domemzapanowały egipskie ciemności. Przez trzy godziny? Poszłam na p-p-pomost. Stanęła przy mnie.Kurczyła siębezwiednie, w głosie było słychać łzy. Chciałam z-zobaczyć, czy Rowdy tam jest& z& kimś jeszcze.Chciałam tylko sprawdzić, okej? Przez jej ciało przeszedł gwałtownydreszcz, a zęby zaszczękały tak mocno, że się wzdrygnęłam.Byłozimno, ale nie aż tak. Och, Zoey powiedziałam łagodnie.Ganianie po mieście,śledzenie jakiegoś faceta, który ostatecznie okazuje się nie wartzachodu& była to głupota, która bardziej pasowała do mnie. Zoey& wyciągnęłam rękę, żeby pogłaskać ją po włosach.Odsunęła się.Zwiatło na werandzie prześliznęło się po jej twarzy, ukazują liczneświeże, czerwone obrzęki. Komary cię pogryzły. Nic mi nie jest. Ruszyła po schodach.Potem zatrzymała się iodwróciła. Dziękuję za podwózkę, panie Chastain. Nie ma problemu. Rozpoznałam ten głos i teraz wiedziałamjuż, dlaczego pick-up wydał mi się znajomy.Należał do Paula.Paulwyłączył silnik i wysiadł, kiedy Zoey weszła na werandę. Następnymrazem nie idz tak daleko albo wyjdz szybciej.Nie powinnaś chodzićsama po ciemku. Dobrze wymamrotała Zoey i weszła do domu.Zeszłam po stopniach werandy, gdy Paul zmierzał ku mnieścieżką. Chyba kłopoty w raju podsumował.Z jego tonu wyczytałamzaproszenie, jeśli chciałabym się wygadać. Nie powiedziała mi dużo,ale jak chwilę popracujesz z dzieciakami, to uczysz się czytaćpomiędzy wierszami.Zobaczyłem ją, jak szła poboczem szosy, ponadtrzy kilometry stąd.Opadłam na stopnie, nie pytając go nawet, czy chce zostać iporozmawiać. Co ona sobie myślała.Była przybita po powrocie ze szkoły, alenie miałam pojęcia, że może zrobić& że może zrobić coś takiego.Ostatnio nie mam pojęcia, co chodzi jej po głowie, i nieważne co jejpowiem, zawsze jest zle.Tak jakby& nie była tą samą osobą, co paręmiesięcy temu. Witamy w świecie nastolatków skomentował Paul, lekko, aleze zrozumieniem.Usiadł obok mnie na schodku. Są sami sobiesterem, żeglarzem, okrętem& Pomyśl o tym jak o Inwazji porywaczyciał.W końcu prawdziwa Zoey pokona najezdzców.Musisz tylkopowstrzymać się i nie zabić organizmu żywiciela, czekając, aż się tostanie.Jego kujońskie, naukowe wyjaśnienie wywołało na mojej twarzyzbolały uśmiech. Ale ona taka nie jest.Zawsze była& idealna.A jeśli mam byćszczera, nie miała idealnej mamy.Ale zawsze się jakoś trzymała.Nigdynie zrobiła nic takiego.Wiedziałam, że Zoey po prostu nie mogła sobie na to pozwolić.Inaczej wszystko by się rozpadło, nie byłoby nikogo, kto pozbierałbykawałki i złożył je w całość.Jeszcze zanim poznałam Trammela,podrzucałam dzieci to tu, to tam, żeby móc wziąć udział w jakimśwydarzeniu dla koniarzy, wyrobić sobie nazwisko w branży, zarobić nażycie, gonić za jakimś facetem, o którym myślałam, że mnie pokocha,że pokocha nas i wypełni lukę w naszym życiu.Kiedy wziąć towszystko pod uwagę, okazuje się, że Zoey świetnie sobie radziła zeswoim dojrzewaniem& aż do teraz.Paul szturchnął mnie po przyjacielsku w ramię.Ten przyjazny,znajomy gest był dziwnie pocieszający. Jak już mówiłem, porywacze ciał.Wiatr zawirował na werandzie, wachlując lagestremią iodganiając komary.Wyglądało na to, że lada moment znów nadejdzieburza. Po prostu& martwię się, że ta ostatnia przeprowadzka& możeto było dla niej za dużo? Okoliczności naszego przyjazdu tutaj nienależały do najlepszych. Kosmyki włosów łaskotały mnie w usta.Zebrałam je palcami do tyłu i chwytając swój kucyk, oparłam głowę onadgarstek.Wiedziałam, że mówiłam Paulowi więcej, niż powinnam.Przepraszam, nie musisz przecież tego wysłuchiwać.W każdym razie,dziękuję, że przywiozłeś ją do domu. Puściłam włosy i wstałam. To żaden problem. Paul nie ruszył się z miejsca.Siedział złokciami wygodnie opartymi o kolana. Dziś wieczór domino i babciagra w kościele.Zazwyczaj idę na ryby albo takie tam, póki nie muszęjechać jej odebrać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]