[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drgnęła zaskoczona i autem gwałtownie zarzuciłona zakręcie.Uderzyła w krawężnik.Dwa koła wjechały na chodnik, ale sprowadziła auto zpowrotem na jezdnię.Ręka wciąż trzymała ją mocno - uchwyt był silny, ale jej nie dławił.Julii zdawało sięprzez chwilę, że z którejś opony uchodzi powietrze, ale dzwięk pochodził skądinąd.To napastnik szeptał jej do ucha:- Szszszszszsz.Szszszszszsz.Chwyciła go za przedramię.To, czego dotknęła, nie było ludzkim ciałem, lecz czymśtwardym jak stal, chociaż.to nie była stal, to było coś cieplejszego i miało inną fakturę.Coś wielkiego, być może wykonanego z twardego plastiku, jakby.rękawica.Prześladowca nacisnął mocniej i Julia puściła.- Co.?- Szszszszsz.Na ulicy McBrian zignorowała czerwone światło i szerokim łukiem zjechała na lewo,kierując się na zachód.Wreszcie napastnik wyszeptał jakieś zrozumiałe słowa.Jego głos był łagodny i miły.- Trzymaj obie ręce na kierownicy - powiedział.Skinęła głową.- Zjedz na bok.- Nie.Zcisnął mocniej.- Skręć tu w prawo i stań - spółgłoski były ostrzejsze, łagodność zniknęła.- Powiedziałam: nie - powtórzyła i minęła drogę, o której mówił. Uchwyt się zacieśnił.Teraz było jej trudno oddychać.Poczuła, jak krew pulsuje jej wskroni.W tylnym lusterku migała jej jego twarz: oczy rozbłyskujące na zielono, gdy odbijałsię w nich blask ulicznych latarni, gęste kruczoczarne włosy, okulary.- Nie skrzywdzę cię - wyszeptał.- Wysłano mnie, bym przekazał wiadomość.- Nie wierzę ci - wychrypiała.- Gdybym chciał cię zabić, już bym to zrobił.Julia zastanowiła się.Nie mówił prawdy - nie dała mu szansy.Wskoczyła dosamochodu i natychmiast ruszyła.Od tamtej pory auto było cały czas w ruchu.Zabijając ją wtrakcie jazdy, ryzykował wypadek - wtedy mógłby ściągnąć na siebie uwagę i zostać ranny.Ale dlaczego nie zaczekał z ujawnieniem się do czasu, kiedy znowu by się zatrzymała?Gdyby zabił ją przy znaku stop lub na światłach, najprawdopodobniej nie zostałby ranny, ale -być może - nie zapobiegłoby to wypadkowi.Umierając, w skurczu pośmiertnym mogłabywcisnąć stopą pedał gazu.Nie mógł czekać, aż dotrze do celu i wyłączy silnik.Co by było,gdyby właśnie jechała na policję? Pomyślała też, że porywacz nie będzie czekać z zabiciemjej, aż sama się zatrzyma, bo im dłużej jechała, tym dalej odwoziła go od miejsca, gdziezostawił własny środek transportu.Wtedy albo musiałby pojechać z powrotem jejsamochodem, z jej ciałem lub bez niego, albo znalezć inny sposób, żeby tam wrócić.Czyzabójcy brali takie rzeczy pod uwagę? Sądziła, że tak.- A więc? - odezwał się.- Zjedz na bok.Zamiast tego Julia nacisnęła na gaz.Auto z rykiem wyrwało do przodu, mijając innesamochody i czerwone światła.Ręka zacisnęła się mocniej.*Zanim dojechali do chaty przy kościele, Allen zdążył już nałożyć za duże na niegoubranie Stephena.- To tutaj? - Allen zapytał z niedowierzaniem.- Nie ma jak w domu - potwierdził Stephen i wysiadł z samochodu.Chata była położona za kościołem.Parking znajdował się po północnej stronieświątyni, na wprost domu Stephena, co stwarzało wrażenie, że gość mógł skierować swekroki albo do kościoła, albo do chaty, jak gdyby miała ona jakieś historyczne znaczenie.Wszystko otaczał gęsty sosnowy las.Polna droga, która tutaj prowadziła, kończyła się nałące, gdzie zaczynał się żwirowy parking.Do niedawna w miejscu parkingu była tylko zrytakoleinami ziemia, ale w zeszłym roku w skarbonce maleńkiego kościółka zebrało się wreszciewystarczająco dużo funduszy, żeby wyrównać teren i wysypać go żwirem. Stephen poszedł przodem.Idąc po schodkach na ganek, ominął środkowy stopień ipokazał Allenowi, żeby też na nim nie stawał.Kiedy obaj już byli w środku, odezwał się:- Potrzebujesz czegoś?- Wziąć prysznic.- Aazienka jest tam.Chcesz coś zjeść, napić się?- Może być woda - wskazał głową w stronę łazienki.- Mogę?- Mi casa, su casa - Stephen był zmęczony, ale w jego szerokim uśmiechu widać byłoszczerą gościnność.- Muchas gracias - Allen przeszedł do łazienki.Wyglądał jak dziecko, które ubrało sięw rzeczy ojca.- Ręcznik?- W szafce po prawej.Allen powoli zamknął drzwi.Wyglądał na zupełnie wykończonego.Stephen skierował się do kuchni.Napełnił lodem dwa plastikowe kubki i postawił jena stoliku kawowym przy tapczanie.- Woda jest tutaj, jeśli będziesz chciał się napić - krzyknął w stronę drzwi do łazienki,zanim opadł na łóżko.Spojrzał na zegar ścienny.Było po pierwszej.Zawsze wstawał przedpiątą - miał wewnętrzny budzik - więc zapowiadał się raczej ciężki dzień.Zapatrzył się w drzwi do łazienki.Tym razem Allen popadł w poważne kłopoty, niebyło co do tego wątpliwości.Zastanawiał się, czy mógł lub czy nawet powinien mu pomóc.Czasami najlepsze, co można było zrobić, to pozwolić ludziom samym rozwiązaćswoje problemy.Pewnie zależało to od tego, na ile grozne mogło się to okazać.Na ścianie pełnej książek pojawił się kwadrat światła z reflektorów zbliżającego sięsamochodu.Stephen dobrze znał ten wzór: kiedy auto wyjeżdżało z ostatniego zakrętu przedwjazdem na parking, blask reflektorów wpadał do środka przez okno frontowe i, przesuwającsię po książkach, zatrzymywał się zazwyczaj na Komentarzu do Nowego Testamentu orazWyraznym i bliskim zagrożeniu Matthew Henry'ego.Potem światło przemieszczało się nasufit i w momencie, gdy samochód wjeżdżał na parking, prześlizgiwało się mniej więcej naśrodek pokoju, żeby w końcu zatrzymać się przy drzwiach, kiedy auto zbliżyło się do ganku.Jednakże tym razem światło znikło tuż po tym, jak doszło do Drakuli.Stephen usiadłprosto na tapczanie.Samochód stanął, zanim wjechał na parking.To go zaalarmowało,szczególnie w połączeniu z pózną godziną oraz dziwnymi wydarzeniami tej nocy.Podniósł się i ostrożnie podszedł do okna.Auto powoli, w ciemności, z wyłączonymireflektorami pokonywało dziesięciometrowy dystans dzielący je od polany.Kiedy zderzakdojechał do miejsca, gdzie zaczynał się żwir, samochód się zatrzymał. Stał tam w szarej nocnej mgle.Ludzie siedzący w aucie musieli się zorientować, żektoś jest w domu.Widzieli vegę zaparkowaną pomiędzy budynkami i światło w chacie.Czyto przed tą zmorą uciekał Allen?- Allen? - zapytał miękko.Brak odpowiedzi.Powtórzył, tym razem głośniej.Słyszałprzez drzwi, jak w łazience leje się woda z prysznica.Przestała.- Allen?- Co?- Chodz tutaj!Reflektory zgasły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •