[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Podniósł się.-Pewnie powinienem już ruszać w drogę.Jestem umówiony na resztę popołudnia i wieczór zmoim starym przyjacielem.Kiedy Victoria weszła tego wieczoru do salonu, Jason czekał już na nią, znakomicieprezentując się w surducie i spodniach koloru burgunda; w fałdach nieskazitelnego białegokrawata połyskiwał rubin.Para rubinów zamigotała w mankietach koszuli, kiedy wyciągnąłrękę, sięgając po kieliszek z winem.- Zdjął pan temblak! - wykrzyknęła Victoria, kiedy zdała sobie sprawę, czego jejbrakuje.- A pani nie przebrała się do teatru - odparował.- No i Mortramowie wydają bal.Mamy tam pójść po przedstawieniu.- Tak naprawdę to nie mam ochoty iść ani do teatru, ani na bal.Już wysłałam liścik domarkiza de Salle z prośbą, by mi wybaczył, że nie usiądę z nim do kolacji u Mortramów.- Będzie zrozpaczony - oświadczył z satysfakcją Jason.- Zwłaszcza kiedy się dowie,że poszła pani na kolację ze mną.- Och, aleja nie mogę!- Może pani - zapewnił ją krótko.- Tak bym chciała, żeby pan założył temblak - uchyliła się od odpowiedzi Victoria.Jason rzucił jej spojrzenie pełne rozbawienia i jednocześnie irytacji.- Jeżeli pojawię się publicznie z ręką na temblaku, ten osesek Wildshire przekonawszystkich w Londynie, że powaliło mnie drzewo.- Wątpię, by miał coś takiego rozpowiadać - odrzekła Victoria figlarnie.- Jest bardzomłody, można więc przypuszczać, że raczej będzie się przechwalał, iż sam pana pokonał wpojedynku.- A to byłoby jeszcze bardziej żenujące, niż gdyby trafiło mnie drzewo.Wildshire niema pojęcia - wyjaśniał Jason z obrzydzeniem - który koniec pistoletu należy skierować na cel.Victoria przełknęła chichot.- Ale dlaczego w ogóle muszę z panem wychodzić, skoro wystarczy, by pokazał siępan publicznie w dobrym zdrowiu?- Ponieważ, jeżeli nie będzie u mego boku pani, jakaś inna kobieta, która marzy, byzostać księżną, nie omieszka uwiesić się na mojej obolałej ręce.Poza tym mam ochotę pójść zpanią.Victoria nie potrafiła oprzeć się jego żartobliwej perswazji.- Bardzo dobrze - zgodziła się w końcu.- Nie wytrzymałabym sama ze sobą, gdybymmiała ponosić odpowiedzialność za zrujnowanie pańskiej reputacji człowiekaniezwyciężonego w pojedynkach.- Zaczynała się już odwracać, ale przystanęła z zuchwałymuśmiechem na ustach.- Czy naprawdę zabił pan tuzin przeciwników w pojedynkach wIndiach?- Nie - odpowiedział otwarcie.- A teraz niech już pani biegnie i zmieni suknię.Odnieśli wrażenie, że tego wieczora w teatrze zgromadził się cały Londyn i żewszystkie chyba pary oczu kierowały się na nich, kiedy wchodzili do loży Jasona.Głowy sięodwracały, trzepotały wachlarze, podniosły się szepty.W pierwszej chwili Victoria sądziła, żeobecni czują się zaskoczeni, iż Jason wygląda świetnie, jakby nie został ranny, ale pózniejzaczęła zmieniać zdanie.Gdy tylko w antrakcie wyszła z nim z loży, uświadomiła sobie, żecoś się zmieniło.Zarówno młode, jak i starsze damy, które w przeszłości zachowywały sięprzyjaznie, przyglądały jej się teraz krytycznym okiem i z chłodem na twarzy.Victoria wkońcu zdała sobie sprawę dlaczego: rozeszła się wieść, że Jason stoczył o nią pojedynek i jejreputacja ucierpiała.Stojąca w pobliżu kobieta w białym atłasowym turbanie, spiętym z przodu olbrzymimametystem, przyglądała się obojgu przymrużonymi oczami.- A więc - syknęła półgłosem księżna Claremont do swej towarzyszki w podeszłymwieku - Wakefield stoczył o nią pojedynek.- Tak słyszałam, Wasza Wysokość - zgodziła się lady Faulklyn.Księżna oparła się na hebanowej laseczce i przyglądała się prawnuczce.- Jest podobna do Katherine jak dwie krople wody.- Tak, Wasza Wysokość.Wyblakłe oczy prababki zmierzyły Victorię od stóp do głów, a potem przesunęły sięna Jasona.- Przystojny czort z niego, czyż nie?Lady Faulklyn przybladła, jakby lękała się przytaknąć.Ignorując jej milczenie, księżna postukała palcami po wysadzanej klejnotami rączcelaseczki, nie przestając przyglądać się markizowi Wakefieldowi przymrużonymi oczami.- Wygląda jak Atherton.- Jest pewne podobieństwo - ośmieliła się potwierdzić z wahaniem lady Faulklyn.- Głuptasie! - ucięła księżna.- Wakefield wygląda dokładnie tak samo jak Atherton,kiedy był młody.- Dokładnie! - przytaknęła łady Faulklyn.Na chudej twarzy księżnej pojawił się złośliwy uśmiech.- Athertonowi wydaje się, że wbrew moim życzeniom zaaranżuje małżeństwo międzynaszymi rodzinami.Czekał dwadzieścia dwa lata, żeby mi zrobić na złość i naprawdę wierzy,że mu się to uda.- Gdzieś z głębi jej piersi rozległ się gdaczący chichot, kiedy przyglądała sięprzepięknej, stojącej kilka kroków od niej parze.- Atherton się myli - oznajmiła.Victoria nerwowo odwróciła wzrok od stojącej w pobliżu staruszki o surowej twarzy,w osobliwym turbanie na głowie.Przypatrywali się im obojgu chyba wszyscy, łącznie zestarszymi damami, których wcześniej nie widziała na oczy, jak na przykład ta.- Popełniłam straszny błąd, przychodząc tu z panem - powiedziała, kiedy Jasonpodawał jej szklaneczkę ratafii.- Dlaczego? Z przyjemnością patrzyła pani na sztukę.- Uśmiechnął się szeroko do jejzmartwionych oczu.- A ja z przyjemnością patrzyłem na panią.- Nie wolno panu patrzeć na mnie, a zwłaszcza nie wolno patrzeć panu tak, jakby topanu sprawiało przyjemność - zaprotestowała, starając się nie zwracać uwagi na falę radości,która ogarnęła ją po tym lekkim komplemencie.- Dlaczego nie?- Ponieważ wszyscy się nam przyglądają.- Widywali nas już wcześniej razem - zauważył Jason, obojętnie wzruszającramionami, a potem odprowadził ją z powrotem do loży.Sprawy miały się dużo, dużo gorzej, kiedy przybyli na bal Mortramów.Gdy tylko siępojawili, chyba wszyscy zebrani w zatłoczonej sali balowej goście odwracali się, wbijając woboje zdecydowanie nieprzyjazne spojrzenia.- Jasonie, to okropne! Jest gorzej niż w teatrze.Tam przynajmniej część ludzi patrzyłana scenę, a tutaj wszyscy gapią się na nas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]