[ Pobierz całość w formacie PDF ]
., gaszenia burd i rozrób ściągających MO (szefem został „Ogień") i policję wewnętrzną, organ kontrolny działania branż (szefem został „Bankier" Drozd).Posiedzenia odbywały się raz w miesiącu (w ostatni piątek miesiąca), chyba że Karśnicki zwołał zebranie alarmowo.Na każdym rozpa­trywano skargi i wnioski, dokonywano bilansu działań, łagodzono waśnie, karano i obsztorcowywano, wreszcie programowano kolejny miesiąc.Heldbaum przewodniczył zawsze, „Książę" asystował cza­sami.Wszystko rozkręcało się w dobrym kierunku, u nas, bo w kraju było coraz gorzej.Zbliżał się osiemdziesiąty, a banda Ślązaków, co zawładnęła czerwonym żłobem, jakby nie dostrzegała, że ma już dym pod dupą.Nie ogień, wulkan! Edziowi bito nieustanne brawa w ga­zetach, radiach i telewizorach, lecz swąd się zwiększał, wierciło w ki-nolu.Gierek zaczął swego gema asem serwisowym za szmalec, który mu wstawili zachodni cinkciarze; sklepy kilka lat temu pękały od fantów, od luksusowych czekolad i maszynek na elektryczność do mrożenia, prania, gotowania i srania, do wszystkiego.Ale tylko barany mogły myśleć, że to potrwa.Kalece można dać taki zastrzyk, że będzie się czuł jak ptak, i co, poleci? Podskoczy i spierniczy się na ryło.Ten system nie dawał szans.On jest jak ten samochód ze lśniącą karoserią, bajeranckim silnikiem, shellowskim olejem, wysokookta­nową benzyną i tapicerką na wysoki połysk, a nie chce, kurwa, jechać.Bo nie ma kół!Od buntu robotniczego w Radomiu (1976) wszystko zaczęło się walić.Kół nie było dalej, „to jest ustrojowe kalectwo, które wynika z samej istoty systemu" (Heldbaum), lecz w dodatku zaczęło brako­wać forsy na ten lakier, olej, benzynę i tapicerkę z Zachodu.To, co już sprowadzono, zostało zmarnowane, skorodowane i rozkra-dzione, zaczął się cienki śpiew, coraz cieńszy, im cieńszy, tym głośniej było w gazetach i mikrofonach, że jest jak w raju.„Dziewiąta potęga przemysłowa na świecie"! Baju baju zdechniesz w raju.Obłęd!Teraz to się tak dobrze widzi, ale wówczas, choć kapowałem dużo, co innego miałem w patrzałkach.Dankę, Dankę, Dankę! Świat wokół był szary, a dla mnie ganc-kolorowy.Szary to on był też dlatego, że w tę zimę nie było śniegu.To znaczy był, tyle co kot napłakał.Deszcz i deszcz!Nie ma nic smutniejszego niż Warszawa w deszczu.Ona i tak jest smutna, nudna, szara, odłóg Europy, a kiedy jeszcze bramkarz Pio­truś spuszcza niebieską wannę na ten glob.Gwałtowne podmuchy wiatru zamiatają ulice.Wiatr nawiewa ciężkie, burzowe chmury, po nich przychodzi zimna ulewa, a po niej ciężkie myśli.Deszcz siecze z nieubłaganą zaciętością, wiatr zrywa parasole, tłum kuli się w bramach; tylko najodważniejsi i ci, którym mus, przemykają wskroś ulic, z gwizdem wiatru w uszach i z wodą w oczach.Wil­gotny zaduch czepia się ludzi i wszystkich miejsc.Krople spływają po policzkach do ust nie mogących się oderwać w pocałunku.Moje myśli nie były ciężkie, wszystko mi grało jak ta lala! Powi­nien był mnie toczyć robak, powinienem był mieć zgryz w sercu, wyrzut na sumieniu, ale traktowałem swoją podłość lekko, nie głów­kując w tych kategoriach, bo byłem skurwysyn, a skurwysyn nie ma wstydu.Tylko te sny.Zawsze kima była u mnie charakterna, mocna jak kamień i bez dzikich snów, poza tym jednym, szpitalnym, z wieżow­cem.A tak to spokój, kimałem „ślepo".I naraz to zaczęło mi się pieprzyć.Dostawałem koszmarów.Wpierw raz na jakiś czas,rzadko, a potem coraz częściej.To mój organizm buntował się przeciw mojej podłości, gdy zasypiała moja skurwysyńska świado­mość.VIIICzłowieka trzeba widzieć takim, jakim on jest, a nie takim, jakim by się chciało, żeby był.Ale na to trzeba zjeść ząbki, trzeba długo pożyć.Młodziak, kiedy się rozgorączkuje do kogoś, to ślepiec.A już najgorzej z kobitą.Dziewczyna „Nóżki" dała się zarwać innemu i Robert dostał wymówienie z jej majtek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •