[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ustały z czasem tewaleczne Naddziadów ustawy.Zniewieściały Polak czekałniewoli więzów w domu, anichciał słuchać głosu jęczącejojczyzny, co go ku swojejwzywała obronie.Nie chciał sięważyć dla ocalenianiepodległości swojej; okrytyprzeto został najprzód hańbą,wkrótce potem więzami niewoli,aż też i w rzędzie narodówistnąć przestał, aż też nakoniec z samowładności swojej wsłużebniczą przeszedł kolej.Bracia! Już nie byliśmyPolakami, już tego imieniaużywać było zbrodnią.Karaśmierci, utrata majątku, cechazłoczyństwa czekała tego, cochciał ojczyzny swej bronić.Zjawił się bohater.Polacy! Nataki odgłos twórczy, któż jest zWas, co by w sobie odwagiczłowieka wolnego nie czuł?"I był to przecież prawdziwy,najświętszy uniwersał opospolitym ruszeniu.Wzywałwojewoda gnieznieński JózefLubicz Radzimiński pod Aowicz,"wszystkich obywatelówwojewództw wielkopolskich, jakojeden pozostały wojewoda, dopospolitej obrony!"Doczekałem się! Nie było jużżadnego zwątpienia, tylko owapewność podniecająca jaknajpiękniejsza i najochotniejszaz dziewek - że się na naszychwierzchowcach nie tylko kuwolności i ku odrodzeniuPolski wielkiej, a wspaniałejniczym za dawnych królówrozpędzimy, ale że i dojedziemy.Rozpierało mnie szczęście,którego nie zaznałem od takdawna, a zamącone jenoniepokojem o Dominika.Zniknął mi na pewien czas zoczu i zrazu myślałem, że to oniewiastę chodzi.Widziałem jakna przyjęciu u Działyńskich,przed wjazdem cesarza doPoznania jeszcze, uporczywiejednej się panny trzymał, a iona w oczy mu zuchwale ślepiła.Zauważyłem też, że tak jak mniezalotne spojrzenia Kami,oficerkom francuskim posyłane,tak te milczące rozgowory owejpanny z Dominikiem Chłapowskiegowielce drażniły, ale ten, dowyboru mając pannę i gotowaniewojska do przyjazdu Bonapartego,na dziewczynę ręką machnął.Gdymsię zapytał, rzekł mi zprzekąsem, że mu Dominikpodchody czyni, a panna zJaraczewskich jest.Anim wtedypomyślał, że ta dzierlatka żonąDominika w przyszłości ostanie.Potem turbowałem się jegonieobecnością, co sięprzedłużała.Aż razu jednegozoczyłem go w rynku i machnąwszydoń, ruszyłem w jego stronę.Spojrzał na mnie dziwnymwzrokiem, na pięcie się zakręciłi w boczną uliczkę nurknął, żenie sposób było dogonić.Uciekł!Przede mną! Niczego niepojmowałem, tylko mróz strachuserce mi ścisnął.Pobiegłem doWybickiego, alem go nie zastał.Za to generał był.Wyłożyłem mucały frasunek jak ojcu.Dąbrowski dłoń mi na ramieniupołożył i rzekł głosem, któryrównie trwożył jak i to, co sięw słowach zawierało:- Brat twój misję specjalnąodprawuje.Wyższa to sprawa,ponad nami.Kiedy go raz jeszczenapotkasz, nie podchodz i poznaćnie daj, że się znacie.Póki onsam nie podejdzie do ciebie, anie podejdzie nim misji niewypełni.Nie próbuj zrozumieć,nie pora.Cóż więcej mogę cirzec, sam wiem mało.Hazardownato gra, ale w Bogu nadzieja, żesię powiedzie.- Jeśli tak niebezpieczna, toczy nie mógłbym bratu pomóc,wasza miłość?- Mógłbyś.- Uczynię wszystko! Co mamzrobić?- Módl się za niego.Oto comożesz dlań zrobić.- Nic więcej?!- Nic.Rzekłem ci, to sprawaod nas wyższa, ja tu ingerowaćnie mogę.- Na miłość boską, o co tuchodzi, generale!? - krzyknąłem,trzęsąc się z nerwów.- O życie cesarza, chłopcze.Wyszedłem odeń na gnących sięnogach, a koszulę taką miałemmokrą, że ją wycisnąć można bybyło.Pózniej dopierodowiedziałem się od Dominika, żekiedy cesarz w Poznaniusiedział, dwa nań przysposobionozamachy: jeden Anglicy, co goporwać chcieli, drugi zaśPrusacy, którzy pragnęli zabić,i brat mój przeciw temu drugiemuraptowi walczył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]