[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obejrzałam się za Abby, lecz widziałam już tylko ciemność, ciemność i głębokie cienie, które wydłużały się i sięgałytak daleko, że otoczyły moje pęknięte serce.Przyjaciel w potrzebie- Radziłabym ci wrócić na zabawę - ostrzegła pani Ironwood.Podeszła bliżej i teraz górowała nade mną niczym jastrząb gotów rzucić się na swą ofiarę.Niebo jeszcze bardziejpociemniało, grozne chmury gromadziły się na horyzoncie, zapowiadając deszcz i wiatr.Przez chwilę wpatrywałamsię w mrok, licząc, że wynurzy się z niego Abby, ale niczego nie dostrzegłam.Stałam nieszczęśliwa, załamana,niczym samotna wysepka zewsząd otoczona bezwzględną wodą.- Słyszałaś, co powiedziałam? - warknęła dyrektorka.Ze spuszczoną głową ruszyłam w stronę budynku.Mijającpanią Ironwood, nawet na nią nie spojrzałam.- Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie przeżyłam - mówiła idąc za mną.Powtarzała jak automat: - Nigdy.Nigdy.Nigdy jeszcze żadna z dziewcząt tak otwarcie nie zhańbiła szkoły.- Jak może pani uważać za hańbę posiadanie wśród uczennic tak inteligentnej, ślicznej i dobrej dziewczyny jakAbby? Jestem przekonana, że okaże się dumna ze swego dziedzictwa, tak samo jak ja jestem dumna ze swegoca-juńskiego pochodzenia - odparowałam.Wyprostowała ramiona i zmierzyła mnie lodowatym, kamiennym spojrzeniem.Na tle coraz to bardziej burzowegonieba wydawała się potężna i grozna niczym jeden z duchów Niny.- Kiedy ludzie pchają się nie tam, gdzie ich miejsce, sami przysparzają sobie kłopotów - oświadczyła autorytatyw-nym tonem.- Abby bardziej niż ktokolwiek inny ma prawo uczęszczać do tej szkoły! - zawołałam.- To najinteligentniejsza,najmilsza.- Nie pora dyskutować na te tematy, zresztą, to nie twoja sprawa - ucięła.Jej słowa przypominały małe, ostre nożyki.- Zajmij się lepiej sobą i swoim zachowaniem.Wydawało mi się, że dość jasno dałam ci to do zrozumienia podczasnaszej ostatniej rozmowy.Przez chwilę mierzyłam ją wzrokiem, czując wzbierający we mnie gniew.Babunia Catherine wpoiła mi szacunek dlastarszych, ale z pewnością nie wymagałaby ode mnie szacunku dla osoby takiej, jak pani Ironwood.Wiek ani po-zycja nie powinny chronić jej przed zasłużoną krytyką -pomyślałam - nawet, jeśli wypływa ona z ust kogoś takmłodego jak ja.Przygryzłam wargę, by nie wyrzucić z siebie tych słów.%7łelaznej Damie najwyrazniej sprawiało przyjemność obserwowanie moich wewnętrznych zmagań.Popatrzyła namnie twardo, licząc, że nie wytrzymam i wybuchnę, dzięki czemu uzyskałaby podstawę do surowszej kary.Na przy-kład wyrzucenia mnie ze szkoły, przez co skutecznie uniemożliwiłaby mi kolejne spotkanie z Louisem, o co, jak po-dejrzewałam, przede wszystkim jej chodziło.Przełknąwszy łzy i wściekłość, uciekłam od niej i wróciłam na salę balową, gdzie właśnie odbywał się ostatni taniec.Większość dziewcząt zerkała w moją stronę z ciekawością, po czym szeptały do swoich partnerów coś, cowzbudzało ich niekłamaną wesołość.Ta ich beztroska po tym, jak zachowały się wobec Abby, budziła we mnieodrazę.Przy stolikach nadal królowała Gisselle, otoczona jeszcze większym gronem wielbicieli, do którego dołączył rów-nież Jonatan Peck.Zmiała się tak piskliwie, że zagłuszała muzykę.- Założę się, że po raz pierwszy zwyciężczyni nie odebrała statuetki królowej balu - oznajmiła, gdy zobaczyła, że sięzbliżam.Towarzyszył temu kolejny wybuch śmiechu.-O, jest moja siostra.Zdaj nam raport, Ruby.Gdzie poszła takwarteronka?- Nazywa się Abby - odparowałam.- A dzięki twojej nikczemności właśnie uciekła ze szkoły.- Jakiej znowu mojej nikczemności? Przecież ja tylko odczytałam wyniki głosowania.Zresztą dlaczego miałabyuciekać, skoro wygrała? - indagowała mnie z niewinną minką.Reszta tylko potakiwała i uśmiechając się głupawo czekała, co odpowiem.- Doskonale wiesz, jakiej, Gisselle.Dopuściłaś się dziś prawdziwej podłości.- Nie chcesz chyba powiedzieć, że tolerujesz obecność jakichś mieszańców w Greenwood - wtrącił się Jonatan.Wyprostował się i przygładził włosy, jakby stał przed lustrem, a nie w obecności tuzina wielbicielek.Odwróciłam sięw jego stronę.- Czego nie toleruję, to obecności w Greenwood okrutnych i złośliwych ludzi, podobnie jak arogantów i snobów,którzy uważają się za ósmy cud świata i najbardziej w świecie kochają samych siebie.Jonatan spłonął krwistym rumieńcem.- Cóż, przynajmniej mamy jasność, jaki jest twój stosunek do bratania się z ludzmi z niższych sfer.Może i ty zna-lazłaś się na niewłaściwym miejscu - stwierdził, spoglądając na otaczających go kolegów i dziewczęta.Prawiewszyscy mu przytaknęli.- Może i tak - odparłam, czując pod powiekami gorące łzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]