[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A konkretnie? - zapytał Reiner.- Proponuję - powiedział Dibelius - proponuję ci współpracę.Chcę też, abyśmy daliszansę młodzieży.Mój zastępca, Lohse, aż się pali do roboty.Ty także wspominałeś mi ojakimś inteligentnym oficerze.Ten twój, jak mu tam Kloss, powinien być wystarczającointeligentny do rozszyfrowania siatki Wąsowskiego, a jednocześnie dość sprytny, aby dojrzećswój interes w nie mieszaniu naszych ludzi w tę aferę.Mojemu Lohsemu ufam.To wiernypies.- Nie mogę tego powiedzieć o Klossie - rzekł Reiner.-Jest samodzielny, bardzosamodzielny, ale na szczęście jego postawa nie budzi żadnych zastrzeżeń.- Najważniejsze - powiedział Dibelius - żeby nie był zbyt ambitny.Rozumiesz, co mamna myśli? -Nie oczekując odpowiedzi na to pytanie, przeszedł naokoło biurka i zapadł w drugiobity skórą fotel, naprzeciw Reinera.Z rozmachem klepnął go w kolano. Proponuję, żebyśsprawę przedstawił mu tak.4Co panu dolega, panie oberleutnant? - zapytał Kurt, stawiając obok łóżka Klossawyczyszczone do połysku buty. Może pójść do apteki?- Dziękuję - odparł - nic mi nie jest.Przynieś śniadanie, zaraz wstaję.Była jakaś poczta?- Zapomina pan, oberleutnant, że dziś niedziela.- A tobie nigdy nie zdarzyło się mieć kaca? - skrzywił usta w udawanym uśmiechu.- To może postarać się o kwaśne mleko? - Kurt tak ochoczo chciał spełniać niewypowiedziane nawet pragnienia swego przełożonego, że najwidoczniej zaplanował sobiewolne popołudnie.Kloss zapytał go o to wprost.- Rzeczywiście, chciałem pójść do kina, jeśli pan oberleutnant nie ma nic przeciwko temu.Ale jeśli idzie o kaca, to moim zdaniem najlepsze jest kwaśne mleko, chociaż kiedy byłem wRosji, nauczyłem się, że oni tam na kaca.Kloss gestem wyprosił Kurta z pokoju.Opowieści o leczeniu się z kaca kwasem zogórków słuchał już parokrotnie.Postanowił, że pozwoli pójść Kurtowi do kina, ale powiemu to dopiero po obiedzie, niech się chłopak choć przez parę godzin postara.I niech myśli, żeober-leutnant Kloss poprzedniej nocy za dużo wypił.34To nie była prawda.Kloss ma zmartwienie, kłopot, z którym nie wie, jak sobie poradzić.Zaczęło się w nocy z piątku na sobotę.Spał w najlepsze, była trzecia czy czwarta nadranem, gdy zaterkotał telefon, który ustawił na podłodze koło tapczanu.- Ciotka Wanda ciężko zachorowała - usłyszał w słuchawce - Odwieziono ją do szpitala wWarszawie.- Was? - ryknął, jak powinien był ryknąć niemiecki oficer wyrwany ze snu w środku nocy.- Odwiedzić ją można w niedzielę w szpitalu Dzieciątka Jezus - powiedział ktoś popolsku, jakby nie zauważył tego ryku.Więc Kloss musiał znowu wrzasnąć po niemiecku, że to pomyłka i polska bezczelność, apotem z rozmachem trzasnąć słuchawką o widełki.Dla kogoś z podsłuchu sprawa musi byćoczywista.Jakiś Polak przez pomyłkę połączył się z mieszkaniem niemieckiego oficera iotrzymał należytą odprawę.Ale Kloss me zmrużył już oka tej nocy.Kryptonim Wanda"nosił rotmistrz Wąsowski, z którym widział się kilka godzin temu.Wyjazd do szpitala doWarszawy mógł oznaczać tylko jedno: aresztowanie.Głos majora Rucińskiego, którywystępował w towarzystwie Wąsowskiego jako jego kamerdyner, poznał Kloss od razu.Informacja o odwiedzinach oznaczała kontakt.Liczba liter ostatniego usłyszanego wsłuchawce słowa wyznaczała godzinę.Więc w niedzielę o piątej w miejscu od dawnaustalonym spotka się Kloss z kimś, kto dostarczy mu dalszych szczegółów aresztowaniaWąsowskiego.Dopiero w niedzielę o piątej po południu, a był świt sobotniego dnia.Przypomniał sobie Wąsowskiego, który niemalże czułym uściskiem obejmowałstandartenfuehrera Dibeliusa i teraz ten sam Wąsowski.Nie, to się nie mieści w głowie.Wjaki sposób mogła nastąpić wpadka? Czyżby Dibelius przyjeżdżając na polowanie planował,że zabierze ze sobą gospodarza? Co wpadło w jego ręce? Czy także dwie paczki studolaro-wych banknotów, które przywiózł Kloss? Z uczuciem ulgi przypomniał sobie, że dolary podałWąsowskiemu owinięte w gazetę.Był chyba w rękawiczkach, więc prawdopodobnie uniknąłpozostawienia śladów.Ale mają Wąsowskiego, który go przecież zna.Co prawda to twardy idoświadczony oficer wywiadu, ale czy się nie załamie? Dibelius, zwany krwawymMaksem", chełpił się, że łamie najtwardszych.Jednocześnie druga zagadka: jak udało sięwymknąć Rucińskiemu? A może Dibelius aresztował także kamerdynera i ten sprzedał muKlossa, a telefon to właśnie cena, jaką Ruciński wpłacił Dibeliusowi za ratowanie głowy?Odepchnął od siebie tę myśl, bo w końcu jedyną podstawą do snucia tych czarnych myśli byłaosobista niechęć do Rucińskiego.Właściwie nie wiadomo, dlaczego go nie lubił.Jego robotabyła bezbłędna, znajomość rzemiosła znakomita.Może ton wyższości, jaki niekiedy Rucińskiprzybierał wobec niego, on, stary fachowiec, wobec amatora, za jakiego uważał Klossa; możeto usposobiło doń Klossa nieprzyjaznie?Ale nie może przecież teraz, w chwili śmiertelnego zagrożenia, opierać się na własnychulotnych animozjach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]