[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wywołuje u mnie słodkie wspomnienia.– Mlasnął ze smakiem ustami.– Pamiętam, jak radziłem sobie z Marią Provolone.–Nie zamierzam jej tknąć – Angelo roześmiał się wbrew sobie.Cenił sobie współpracę z Pontim.Franco był zawodowcem.Miał także poczucie humoru, którego jemu brakowało, o czym doskonale wiedział.Franco zjechał w Palisades Avenue, minął Route 9 W i skierował się na zachód wzdłuż wzgórza do Englewood.Otoczenie szybko zmieniało swój wygląd: firmowe bary z fast food i stacje obsługi ustępowały podmiejskim restauracjom o wyższym poziomie.–Masz pod ręką mapę i adres? – zapytał Franco.–Mam – odpowiedział Angelo, wyciągnął mapę i skierował na nią światło.– Szukamy Overlook Place.Będzie po lewej.Overlook Place okazała się łatwa do odnalezienia – już pięć minut później jechali wijącą się ulicą wysadzaną drzewami.Trawniki wznoszące się po obu stronach ku bogatym, wielkim domom, wyglądały jak starannie utrzymane tory na polu golfowym.–Możesz sobie wyobrazić mieszkanie w takim miejscu? – pytał Franco i kręcił z niedowierzaniem głową.– Do diabła, nie trafiłbym na ulicę od drzwi wejściowych.–Nie podoba mi się.Za spokojnie.Jesteśmy wystawieni jak kaczki.–Daj już spokój z tym krakaniem.Przecież mamy jedynie rozpoznać teren.Jakiego numeru szukamy?Angelo sprawdził na skrawku papieru trzymanym w dłoni.–Overlook Place numer osiem.–To znaczy, że dom jest po lewej.– W tej chwili przejeżdżali obok dwunastki.Kilka chwil później Franco zwolnił i zjechał na prawo.Obaj przyjrzeli się serpentynie podjazdu wyznaczonego latarniami i prowadzącego do potężnej bryły domu zbudowanego w stylu Tudorów, osłoniętego kurtyną wysokich sosen.W większości okien paliło się światło.Cała posesja była wielkości boiska futbolowego.–Wygląda jak pieprzona forteca – stwierdził Angelo.–Muszę przyznać, że nie tego się spodziewałem – dodał Franco.–No i co robimy? Nie możemy tak tu siedzieć.Odkąd się zatrzymaliśmy, nie widziałem ani jednego samochodu.Franco wrzucił bieg.Zdawał sobie sprawę, że Angelo ma rację.Nie mogli tu czekać.Bez wątpienia ktoś zauważyłby ich obecność, nabrał podejrzeń i zawiadomił policję.Minęli już jeden z tych głupich posterunków Sąsiedzkiej Ochrony i widzieli mężczyznę z opaską na rękawie.–Dowiedzmy się czegoś więcej o tej szesnastoletniej podfruwajce – zaproponował Angelo.– No, gdzie chodzi do szkoły, co lubi robić, jakich ma przyjaciół.Nie możemy ryzykować wejścia do domu.Absolutnie.Franco mruknął na zgodę.Kiedy miał już wcisnąć gaz, zobaczył postać wychodzącą z domu.Z tej odległości nie potrafił jednak powiedzieć, czy to chłopak, czy dziewczyna.–Ktoś wyszedł – powiedział.–Zauważyłem – odparł Angelo.Obaj mężczyźni patrzyli, jak osoba schodzi po kilku kamiennych stopniach i idzie podjazdem w stronę ulicy.–Ktokolwiek to jest, z pewnością jest gruby – zauważył Franco.–Mają też psa – dodał Angelo.– Święta Panienko, przecież to ta dziewczyna – zawołał po kilku sekundach zaskoczony Franco.–Nie wierzę.Naprawdę sądzisz, że to Cindy Carlson? Nie jestem przyzwyczajony do tego, że wszystko idzie tak łatwo.Zdumieni śledzili wzrokiem zbliżającą się dziewczynę, jakby szła im na spotkanie.Tuż przed nią biegł mały, karmelowy pudel z krótkim, sterczącym ogonkiem z pomponem na końcu.–Co powinniśmy teraz zrobić? – zapytał Franco.Nie oczekiwał odpowiedzi, po prostu głośno myślał.–Może zagramy gliny? – zasugerował Angelo.– Jak jestem z Tonym, to zawsze działa.–Niezła myśl.– Franco odwrócił się do partnera i wyciągnął rękę.– Daj mi swoją odznakę policyjną.Angelo sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął odznakę schowaną w czymś, co przypominało portfel.–Na razie zostań w wozie.Nie ma co jej straszyć tą twoją pokancerowaną gębą.–Dziękuję za komplement – odparł kwaśno Angelo.Aż do przesady dbał o swój wygląd, by zrekompensować fatalnie oszpeconą twarz, jednak na próżno.Pokrywały ją blizny po dziecięcej ospie, młodzieńczym trądziku i poparzeniach, którym uległ pięć lat temu w eksplozji.Jak na ironię, wywołała ją właśnie Laurie Montgomery.–Och, nie bądź taki wrażliwy – Franco drażnił się z nim.Chwycił dłonią za kark Angela.– Wiesz, że cię kochamy, pomimo że wyglądasz jak bohater prawdziwego horroru.Angelo odepchnął rękę Franca.Tylko dwóm osobom pozwalał na robienie aluzji do swojej twarzy: Francowi i bossowi, Vinniemu Dominickowi.Ale to wcale nie znaczyło, że mu się takie żarty podobają.Dziewczyna dochodziła już do ulicy.Ubrana była w różową, długą kurtkę narciarską, przypominającą okrycia Eskimosów, przez co wyglądała na jeszcze grubszą.Twarz miała pyzatą, z lekkim trądzikiem, włosy proste, uczesane z grzywką i przedziałkiem.–Czy nie przypomina trochę Marii Provolone? – zapytał Angelo, chcąc chociaż trochę odgryźć się Francowi.–Bardzo śmieszne – skomentował przyjaciel.Otworzył drzwi i wysiadł z samochodu.–Przepraszam! – zagadnął tak słodko, jak potrafił.Głos miał zachrypnięty od papierosów, które palił od ósmego roku życia.– Czy ty nie jesteś czasami słynną Cindy Carłson?–Może – odparła nastolatka.– A kto pyta? – Stanęła tuż przyjezdni, na końcu podjazdu.Piesek tymczasem zatrzymał się przy słupie bramy i podniósł łapę.–Jesteśmy z policji – Franco przedstawił siebie i kolegę w samochodzie.Wyciągnął odznakę i tak ją odsłonił, że padające z ulicznej lampy światło zamigotało na wyszlifowanej powierzchni.– Prowadzimy śledztwo w sprawie kilku chłopaków z okolicy i mamy nadzieję, że może zdołasz nam pomóc.–Naprawdę? – zapytała Cindy.–Jasne.Proszę, podejdźmy, żeby kolega mógł z tobą porozmawiać.Cindy spojrzała w lewo i w prawo, chociaż od pięciu minut ulicą nie przejechał żaden samochód.Przeszła przez jezdnię, ciągnąc za sobą psa, który postanowił obwąchać przydrożny wiąz.Franco przesunął się tak, że Cindy mogła się schylić i zajrzeć przez okno do wnętrza samochodu i zobaczyć Angela.Zanim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, popchnął dziewczynę.Wpadła do środka, głową naprzód.Zwinnym ruchem wykręcił rękę porwanej, a nogą odegnał pudla.Wcisnął się na przednie siedzenie, przyciskając dziewczynę do Angela.Wrzucił bieg, wcisnął gaz i odjechali.Laurie zaskoczyła samą siebie.Zamiast biec do domu i obejrzeć taśmę z Franconim, zajęła się papierkową robotą.Pracując wydajnie, załatwiła naprawdę sporą część dokumentacji.Całkiem wysoki stos teczek leżący w narożniku biurka stanowił satysfakcjonującą gratyfikację za wysiłek.Przysunęła tacę z preparatami mikroskopowymi i przystąpiła do analizy ostatniej sprawy.Wszystko miała już skompletowane, pozostały tylko te badania.Kiedy spojrzała w okular mikroskopu, ktoś zapukał w drzwi.Okazało się, że to Lou Soldano.–Co tu robisz tak późno? – zapytał zaskoczony.Usiadł ciężko na krześle stojącym obok biurka Laurie.Nie wykonał najmniejszego gestu, by zdjąć prochowiec czy zsunięty na tył głowy kapelusz.Laurie spojrzała na zegarek.–Rety! Nie miałam pojęcia, która godzina!–Przejeżdżając przez Queensborough Bridge, próbowałem się z tobą połączyć, a ponieważ w domu cię nie było, postanowiłem zajrzeć tutaj.Coś mi mówiło, że zastanę cię jeszcze w pracy.Wiesz, chyba za ciężko pracujesz.–I kto to mówi! – odparła z sarkazmem.– Popatrz na siebie! Kiedy po raz ostatni się wyspałeś? No, oczywiście nie mówię o czujnej drzemce przy biurku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •  
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agatka34212.pev.pl
  •