[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mnóstwo tych milczących stworzeń znajdowało się w wieży Jak duchy zdawały się napływać ze wszystkich stron, a ich bezgłośne szeregi przetaczały się w ciemności do góry i na dół.Nie mógł zrozumieć, co one właściwie robią.W końcu Gren ze swoimi przewodnikami dotarł na sam dół.Stanęli na płaskim gruncie; według rozeznania Grena musieli zejść poniżej poziomu morza.Było wilgotno i duszno.Pozostał już tylko mocarmit z naroślą, reszta odmaszerowała w wojskowym porządku, nie obejrzawszy się za siebie.Gren ujrzał dziwne zielone światło, złożone z tej samej ilości cienia co iluminacji, którego źródła nie mógł początkowo wykryć.Z trudem nadążał za przewodnikiem.Posuwali się nierównym, zatłoczonym korytarzem.Wszędzie widział zmierzające dokądś wytrwale mocarmity.Mijał też jakieś inne małe stworzenia, pędzone przez gospodarzy pojedynczo lub w stadach.–Nie tak szybko! – zawołał Gren, ale jego przewodnik utrzymywał własne, równe tempo, nie zwracając na niego uwagi.Zielone światło było teraz silniejsze.Ścieliło się mgliście po obu stronach korytarza.Przenikało, jak Gren zauważył, przez nieregularne arkusze miki, które znalazły się tu najwyraźniej dzięki twórczemu geniuszowi owadów drążących kiedyś tunel.Mikowe okna wychodziły w morze, widać było przez nie ruchy złowrogich wodorostów: Zdumiał go wir pracy w tym podziemnym miejscu.Przynajmniej mieszkańcy byli tak zaabsorbowani, że pilnowali tylko własnego nosa: żaden nawet nie przystanął, by rzucić na niego okiem, na to trzeba było nadejścia jednego ze stworzeń należących do mocarmitów.Kudłaty czworonóg miał ogon, żółte, świecące oczy i wzrostem prawie dorównywał Grenowi.Mierząc człowieka spojrzeniem roziskrzonych źrenic, stworzenie rozdarło się "miauu!" i próbowało się o niego otrzeć.Wąsy musnęły mu ramię.Wyminął je z drżeniem i pognał naprzód.Kudłate stworzenie spoglądało za nim prawie z wyrazem żalu, po czym zawróciwszy, podążyło za grupą mocarmitów, gatunkiem, który je teraz karmił.W chwilę później Gren ujrzał więcej takich miauczących stworzeń niektóre były zarażone i prawie ginęły pod grzybiastą naroślą.Wreszcie Gren ze swym przewodnikiem dotarli do miejsca, w którym szeroki tunel rozgałęział się w kilka pomniejszych korytarzy Bez chwili wahania przewodnik wybrał odnogę wznoszącą się do góry w ciemność.Znienacka ciemność się załamała: mocarmit wypchnął płaski kamień zamykający wylot tunelu i wyszedł na światło dzienne.–Stokrotne dzięki – powiedział Gren, wyczołgując się za nim.Trzymał się jak najdalej od narośli.Mocarmit pośpieszył z powrotem do otworu i zaciągnął kamień na miejsce, nie raczywszy się nawet obejrzeć.Nie trzeba było mówić Grenowi, że znajduje się teraz na Ziemi Niczyjej.Dochodził go zapach złowrogiego morza.Dobiegał zgiełk walki wodorostów z roślinami lądu, chociaż już sporadyczny, jako że obie strony były zmęczone.Wokół siebie wyczuwał napięcie, jakiego nigdy nie doświadczył na łagodnych środkowych piętrach lasu, w rodzinnym miejscu ludzkiej grupy A przede wszystkim miał nad głową słońce jaśniejące przez plątaninę liści.Grunt był tu zakwaszony, zakalcowaty, mieszanina gliny i piachu ze sterczącymi zewsząd skałami.Jałowa gleba, więc i drzewa wyrastające na niej nosiły piętno choroby Wykoślawione pnie, ubogie listowie.Wiele drzew splatało się ze sobą we wzajemnej próbie podparcia; tam, gdzie próba zawiodła, leżały porozwalane w karkołomnych pozach.W dodatku niektóre z nich zdążyły w ciągu długich stuleci wykształcić niesamowite wprost mechanizmy obronne, tak że drzewa przypominały właściwie tylko z nazwy.Gren uznał, że postąpi najlepiej, jeśli przekradnie się do nasady półwyspu i stamtąd podejmie trop Toy i pozostałych.Jak już dotrze do brzegu morza, bez trudu zobaczy cypel, stanowiący świetny punkt orientacyjny W której stronie leżało morze, nie miał wątpliwości, ponieważ spoglądając między pokręconymi drzewami, mógł dostrzec kraniec Ziemi Niczyjej od strony lądu.Granica była wyraźna.Wielki figowiec zasadził się zewnętrznym obwodem wzdłuż linii wytyczającej kres dobrej gleby.Wznosił się nieporuszony, chociaż jego gałęzie poznaczone były bliznami po niezliczonych razach cierni i szponów.Żeby mu pomóc w odpieraniu skazanych na banicję gatunków Ziemi Niczyjej, zebrały się pod jego skrzydłem różne stworzenia: gębokłapy, glistogluty, jagodobije, wycieruchy i wiele innych.Niby karzący bicz czekały tylko najmniejszego drgnienia na jego obwodzie.Trzymając się plecami do tej imponującej barykady, Gren ruszył ostrożnie naprzód.Posuwał się pomalutku.Podskakiwał przy najlżejszym dźwięku.Raz padł na ziemię przed chmarą długich śmiercionośnych igieł wylatujących na niego z gęstwiny.Uniósłszy głowę, dostrzegł jeszcze, jak kaktus otrząsa się i ponownie ładuje swoje wyrzutnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]