[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każde takie słowo ma znaczenie - zaprzeczył John ze złym błyskiemw oku.- Myślę po prostu, że jesteś ostatnią szumowiną.Wiedziałem to już, kiedy cię tylko zo-baczyłem.- Szukasz kogoś, kogo będziesz mógł obarczyć winą - zaczęła Teke.- I to szumowiną najgorszego gatunku - dokończył swoją myśl John.- Zejdz mi z drogi! - powtórzył Grady.Minę miał coraz grozniejszą.- Nie zwracaj na niego uwagi, Grady - powiedziała Teke, próbując wśliznąć się międzynich i rozdzielić ich swoim ciałem, ale Grady jej na to nie pozwolił.Zciskając ramię Grady'egoi walcząc z narastającą paniką, jeszcze raz spróbowała przemówić do rozsądku Johnowi.- Tojest absurdalne.Dlaczego nie możesz po prostu uznać, że nie lubisz tego człowieka.SR- Nienawidzę tego człowieka - powiedział John, piorunując wzrokiem Grady'ego.- Chcę,żeby ten człowiek wyniósł się z miasta.Ma zły wpływ na mojego syna.- To jest również mój syn!-.i zły wpływ na moją żonę.- Przecież mnie opuściłeś!-.i dla nikogo to nie jest dobre, że się po okolicy kręci bandyta.Zrozumiałeś to, Piper?Grady miał gniewny wzrok.- Zejdz mi z drogi! - powtórzył po raz trzeci.John wyprostował się.- No, spróbuj przejść!- On chce cię sprowokować, Grady! - płakała Teke.- Rusz się! - rzucił Grady do Johna.- Próbuje cię sprowokować, żebyś go uderzył! - lamentowała Teke.- Potem cię oskarży onapaść z bronią w ręku.- Była aż do bólu świadoma tego, że Grady cały czas dzierży w rękumłotek ściskając go tak, że aż mu pobielały palce.- Nie rozumiesz tego? Nie był w stanie wy-grzebać niczego przeciwko tobie, więc cię próbuje sprowokować.Już sam nie wie co zrobić,tak rozpaczliwie usiłuje coś przeciwko tobie znalezć.Wydawało się, że powietrze w wąskiej szopie zawisło nieruchomo i trwało tak przez dłu-gą jak wieczność chwilę, zanim Grady przetrawił słowa Teke.Wreszcie głośno westchnął, jesz-cze mocniej ścisnął trzonek młotka, opuścił go i podniósł wzrok na Teke.Jego oczy powiedzia-ły jej, że on to wszystko wie, że już raz go życie nauczyło i że nie zrobi niczego głupiego.Tospojrzenie powiedziało jej też, że bardzo ją kocha i na pewno stłukłby Johna na kwaśne jabłko,gdyby ten w swoich prowokacjach posunął się do tego, żeby jej wyrządzić krzywdę.Powoli, całkowicie nad sobą panując, spojrzał w twarz Johnowi i powiedział cicho: - Nadworze jest mróz, a Michael wyszedł nie ubrany.Może jest w wagonie albo w samochodzie.Ale mógł też pójść do lasu.Może upaść albo przemarznąć.Jeśli ciebie to nie obchodzi, pozwólprzynajmniej mnie się tym zająć.Teke nigdy nie czuła większej miłości do Grady'ego niż w tej chwili.John po prostu się w niego wpatrywał.Po kilku sekundach w jego spojrzeniu odmalowa-ło się wyrazne oszołomienie.Zmarszczył brwi i odwrócił się, aż wreszcie otworzył drzwi.Michaela nie było w wagonie.Nie było go też w samochodzie Teke ani w samochodzieJohna, ani też w pickupie Grady'ego.Wszyscy troje wpatrywali się w las, a ich oddechy zama-rzały na mrozie.- On może być wszędzie - jęknął John.SR- Wiem, gdzie on jest - powiedział Grady i z kurtką Michaela w ręku ruszył wąską ścież-ką wśród drzew, prowadzącą do strumyka, teraz połyskującego wąską, ledwo widoczną wśródśniegu wstążką.Nad strumykiem na stosie drewna siedział Michael.Grady podszedł do niego iusiadł przy jego boku.W zimnym powietrzu jego słowa rozchodziły się wyraznie i dzwięczaływ uszach Teke niczym czysty kryształ.- Jeśli postąpiłem zle nie mówiąc ci, kogo zabiłem, to tylko dlatego, że nie chciałem cięzdenerwować.Myślałem, że tego nie zrozumiesz.Wiele osób tego nie rozumie.Morderstwo tookropne przestępstwo.Pierwszy ci to powiem.I powiem ci też, że nigdy w życiu nie podniósł-bym palca na tego człowieka, gdyby twoja mama nie była w niebezpieczeństwie.Homer bił ją igroził, że zrobi jej coś jeszcze gorszego.Kiedy nie chciał jej puścić, uderzyłem go.Upadł i ude-rzył głową o podłogę.Koroner pózniej powiedział, że to go zabiło.Teke ciągle jeszcze miała w uszach tamten głuchy odgłos głowy Homera uderzającej opodłogę.Jeszcze teraz wciskała sobie pięść do ust, żeby nie krzyczeć.- Kopałeś go? - spytał Michael zgłuszonym głosem.- Tak.Byłem wściekły.Chciałem, żeby się podniósł i bił ze mną.Ze wszystkich sił stara-łem się trzymać w ryzach, kiedy go ostrzegałem, a potem już nie panowałem nad sobą.Ale onsię nie podnosił.Krzyczałem na niego, ale się nie ruszał.I wtedy zrozumiałem, że nie żyje.Michael mocniej otulił się kurtką.Grady mówił dalej: - Bardzo się martwiłem o twoją mamę, kiedy byłem w więzieniu.Mówiłem sobie, że nie powinienem o niej myśleć, bo już nie mam do niej prawa, ale chciałembardzo, żeby jej się wszystko dobrze w życiu ułożyło.Dowiedziałem się potem, że wyszła zamąż i że ma dzieci.- Jak się dowiedziałeś? - spytał Michael.- Pracowałem dla ludzi, którzy mieli różnych znajomych.Zawsze znalazł się ktoś, kto micoś doniósł.Przyjechałem tutaj w pazdzierniku, tylko żeby się z nią zobaczyć i porozmawiać.Nie myślałem o niczym innym.Mówiłem ci już, że gdybym mógł zahamować, zanim wpadłeśpod koła, zrobiłbym to.Ostatnie, co chciałbym zrobić, to potrącić dziecko Teke.Teke walczyła ze łzami.Po raz pierwszy dostrzegła cierpienie Grady'ego i zrozumiała, żenie jest ono sprawą chwili, ale trwa niezmiennie przez całe lata, kiedy los ich rozdzielił.Uświa-domiła sobie też, że to ona może bez trudu położyć kres jego bólowi.%7łe też tak długo była głu-pia nie rozumiejąc tego!SRAzy zaczęły powoli spływać po jej policzkach, zaś Michael dalej zadawał Grady'emu py-tania.- Dlaczego tutaj zostałeś? Z poczucia winy?- Gdyby tak było, wyjechałbym tego dnia, kiedy się obudziłeś i wiedziałem, że wyzdro-wiejesz.Bóg jeden wie, że nikt mnie tu nie witał kwiatami.Ale twoja mama była w strasznymstanie, ty też, a poza tym zaczynałem cię już lubić.Przy tobie dobrze się czuję.Traktujesz mniejak człowieka, który jest coś wart.- Wahał się przez chwilę, ale podjął nieco ciszej.- No i jesz-cze twoja mama.- Co moja mama?- Twój tata ma rację.Kocham ją.Kocham ją, od kiedy skończyła dwanaście lat i będękochał aż do śmierci, ale nie zrobię nic, żeby ją zabrać twojemu tacie.Nigdy, chyba że samabędzie chciała odejść.Nie mam jej wiele do zaoferowania.Ale zawsze będę ją chronił, będę jejpomagał i ją kochał.Teke z trudem złapała oddech.Czegóż ona jeszcze mogła chcieć od tego człowieka?Grady przecież nie miał władzy nad losem, a gdyby teraz los ich znów rozdzielił, chybaby tegonie przeżyła.Może warto podjąć ryzyko, jedynie po to, by mieć miłość tego mężczyzny? Odtego zależy jej szczęście.Pobiegła przez śnieg, otoczyła ich obu ramionami i płakała, najpierw lejąc łzy na poli-czek Grady'ego, potem we włosy Michaela.Kiedy wreszcie zdołała przemówić, wyszeptała: -Obaj jesteście dla mnie kimś szczególnym.Mogłabym do końca życia siedzieć w tej szopie ipatrzeć, jak wy dwaj pracujecie obok siebie.Pragnę miłości Grady'ego, Michael.Pragnę, żebymnie kochał mimo wszystkich moich wad
[ Pobierz całość w formacie PDF ]