[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Iwszystko, co odkryłem, sprawiło, że kochałem ją corazmocniej.Nagle zobaczyłem ją.W odległości stu metrów ode mnieprzecięła ulicę i zmierzała w stronę morza.Miała na sobiegranatowy sarong owinięty wokół bioder i biały podkoszulek.Szła szybko, na bosaka, wymachując rękami.Nie przyszło mi na myśl, żeby pobiec za nią.Przeciwnie,krępowało mnie przypatrywanie się tej scenie bez jej wiedzy.Odnosiłem wrażenie, że ją szpieguję.Już miałem uciec, kiedy kelner podał mi śniadanie.Nie spuszczając z niej wzroku,rzuciłem się na szaszłyki z kurczaka.Zatrzymała się dwadzieścia metrów od brzegu.Rozwiązany sarong opadł u jej stóp, zdjęła podkoszulek.Podspodem miała czarny kostium kąpielowy - ten, który lubiłem -z cienkimi ramiączkami skrzyżowanymi na plecach.Wolnymkrokiem weszła do wody, schyliła się i zamoczyła końcepalców.O tak wczesnej porze woda jest chłodnawa.Na całejplaży Tina była jedyną kąpiącą się osobą.Pochłonąłem danie w dwie minuty, zapłaciłem, wsiadłemna motocykl i ruszyłem.Zatrzymałem się na rogu ulicy,trzysta metrów dalej, i stamtąd patrzyłem, jak płynie, nurkuje,igra z falami.Tym razem nie odczuwałem żadnejprzyjemności.Przeciwnie - niemożność podejścia do niejsprawiała mi ogromny ból.Na wypadek gdyby coś jej sięstało, zasłabnięcie lub cokolwiek innego, zaczekałem, ażwyjdzie z wody.Zanim skręciłem za róg, zobaczyłem, jak okrywasarongiem ociekające wodą biodra.Uznałem, że czuje siędobrze.Zmieniłem zdanie.Dobrze zrobiłem, że z nią nie zostałem.Z upływem czasu dzielącego mnie od tamtych pocałunkówutwierdzałem się w przekonaniu, że winę za chwilowezapomnienie w dużym stopniu ponoszą magiczne grzyby.Postąpiłem słusznie, wykręcając się.Gdybym poszedł z nią do pokoju, powrót na ziemię byłbydla niej z pewnością cięższym przeżyciem niż moja rejterada.Drżałem na myśl o własnym wstydzie, o tym, jak bym sięczuł, kiedy Tina doszłaby do siebie, a ja leżałbym na niej albobyłbym w niej.Tak, znienawidziłaby mnie.Miała prawo uznać mnie za tchórza albo za człowiekaniespełna rozumu.Być może powinienem był zaryzykować ipostawić na seks.Być może, odzyskawszy jasność myślenia, byłaby zachwycona, że znajduje się w moich ramionach.Byćmoże kochalibyśmy się cały dzień jak szaleni i zasnęlispleceni ze sobą, a po obudzeniu się Tina stwierdziłaby, żejest we mnie zakochana.No i co jeszcze? Nie, nie było takiejmożliwości, nawet jednej na dziesięć miliardów.%7łycie iczarodziejskie baśnie nie idą ze sobą w parze.Czułem się okropnie, jak jeszcze nigdy dotąd.Tina chciałasię ze mną kochać, potrzebowała tego, a ja odmówiłem, żebynie zaprzepaścić wszystkiego i dostać pewnego dnia to, czegopragnę! To było podłe, egoistyczne, nikczemne, obrzydliwe!Ucisk w klatce piersiowej powodował, iż miałem wrażenie, żeserce rozsadza mi żebra.Po powrocie do domu nawet się nie kładłem.Wiedziałem,że nie zasnę, że to imadło, które mnie tak ściska, nie popuści,dopóki się nie dowiem, co Tina zapamiętała z tych pięciuminut szaleństwa i jak oceniła moje zachowanie.Jak terazułożą się stosunki między nami?Prawdopodobnie ten epizod nie pozostanie bez wpływu nanasz związek.Bo jeśli nawet Tina obudzi się, niczego niepamiętając, to czy ja będę w stanie tłumić pożądanie, tak jakto robiłem dotychczas? Grzyby w brutalny sposób obnażyłypopęd płciowy, zniosły bariery, ale przecież namiętność nierodzi się z niczego, nie rzuciłaby się na każdego mężczyznę,który odwiózłby ją do domu.Poza tym, co jest bardzo ważne,narkotyk nie ma wpływu na to, w jaki sposób okazuje siępożądanie.Kobieta, którą trzymałem w ramionach, niczegonie udawała.Była prawdziwa.Czy teraz, kiedy wiem, że naszeciała mogą współgrać, potrafię się opanować i nie rzucę się nanią? Czy będę mógł patrzeć na jej piersi, nie zdradzającwzburzenia, nie zachowując się lubieżnie?Ruch w domu zaczął się koło południa.Pojechaliśmy naplażę, gdzie już czekała Made z dziećmi, ale bez męża, który jeszcze leczył kaca.Tina, choć wiedziała o spotkaniu, nieprzyszła.W ogóle się nie pojawiła.Nie zatelefonowała wieczorem.Ani nazajutrz rano.Imadło nadal ściskało moją klatkępiersiową.Nie wiedziałem, co robić, co myśleć, rozważałemróżne hipotezy - wszystkie jednakowo deprymujące.Miałemochotę walić głową w ścianę.W południe Catherinezadzwoniła do niej, nie włączając tym razem głośnika.- Dzień dobry! Tu Catherine.Jak się masz? - Słuchającodpowiedzi, dłuższą chwilę milczała, za to coraz bardziejsmutniała.- Tak mi przykro, to przeze mnie.Nie powinnambyła.Usłyszałem protestujący głos Tiny.Catherine przerwałajej w pół zdania:- Ależ tak, na pewno.Nie daruję sobie tego.Ale skorojesteś chora, zatroszczymy się o ciebie.Zajrzę pózniej dohotelu.Tina widocznie powiedziała, że nie chce nikogo widzieć.- Jak chcesz.Jak chcesz.Wypoczywaj.Całuję.-powiedziała na zakończenie z nagle pobladłą twarzą.Odprawiła ją, bo zle się czuje.Ma migrenę i mdłości,grzyby bardzo jej zaszkodziły.Da znać, jak poczuje się lepiej.Nie zadzwoniła nazajutrz.Następnego dnia też nie.Potrzech dniach milczenia nie wytrzymałem i sam zadzwoniłem.Recepcjonistka powiedziała, że lokatorka prosiła, żeby jej znikim nie łączyć.Pognałem do Stelli, posmarowałem komutrzeba i dowiedziałem się, że Tina nie opuściła pokoju odtamtego poranka, kiedy kąpała się w oceanie.Na drzwiach jejpokoju wisi karta Don't disturb.Nie wpuszcza nawetsprzątaczki.Sałatkę, którą zamawia co wieczór, oddaje prawienietkniętą.Przelotnie widzieli ją tylko kelnerzy wnoszącytace: siedziała bezgranicznie smutna, w zadymionym pokoju, przy włączonym telewizorze.Raz zamówiła w nocy butelkęwódki.Wszedłem na górę, nie czekając na windę.Przeddrzwiami, zanim zapukałem, złapałem oddech.Nagle usłyszałem jej płacz, bardzo blisko, za ścianą.Płakała jak ktoś, kto płacze od dawna, jak zagubionedziecko, przekonane, że zostało porzucone na zawsze.Potworny szloch, długa skarga przerywana zachrypniętączkawką.Byłem załamany, zaciskałem zęby, żeby się nierozryczeć.Dopóki płakała, nie odważyłem się poruszyć,nawet otrzeć łzy.Kiedy się uspokoiła, zawróciłem i odszedłem na palcach.Wróciłem po dwóch godzinach.Było południe. 21Za drzwiami panowała cisza.Pomyślałem, że Tina śpi.Zapukałem jednak, dwa razy.Przytłumiony głos odpowiedział tak", tonem, który miał oznaczać:  Już otwieram".Usłyszałem zbliżające się kroki.Serce zabiło mi gwałtownie.Uchyliła drzwi, pozostając niewidoczna.Kiedy mniezobaczyła, otworzyła je szerzej, zrobiła dziwną minę, bardziejzaskoczoną niż wrogą, a ja zdobyłem się jedynie napowściągliwy uśmiech, właściwie na cień uśmiechu.- Wejdz.Zaraz wrócę.- powiedziała, znikając włazience.Pokój był zadymiony, żaluzje opuszczone, zasłonyzaciągnięte, lampka przy łóżku i telewizor włączone.W koszuna śmieci dostrzegłem butelkę po wódce i kilka plastikowychbutelek po wodzie mineralnej, puszki po piwie, plik kartekzabazgranych nerwowym charakterem pisma, pokreślonych ipodartych.Z kranu za ścianą pociekła woda, po chwili Tinawyszła z łazienki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •