[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.WLondynie żadna okolica nie ma jednolitego charakteru.Mijałem graffiti w kilkunastu różnychjęzykach, wliczając długie, płynne linie arabskiego alfabetu, najróżniejsze nazwy i gryzmoły.RIDAMMI IL CAPELLOAlbo:POPIERAJCIE REWOLUCJ FRANCUSKAlbo:SuPaSTARz.Były tam też inne slogany i przekazy, pozbawione sensu dla wszystkich, poza jednąosobą, która już znała ich znaczenie.Owe tajemnicze bazgroły namalowane na nagichścianach albo na skrzynkach pocztowych miały w sobie coś, co budziło nasz niepokój.Czarodzieje od dawna wiedzieli, że opłaca się znaczyć swój teren - już od czasów, gdypierwszy druid pomyślał, że ciekawie by było wyciąć gwiazdę w korze drzewa i przekonaćsię, czy zaświeci.Pomyślałem o panu Earle'u.Rajcy interesowali się tylko ważnymisprawami.Pozorna godność Bayswater ustąpiła miejsca nieustannie się zmieniającym budynkomprzy Edgware Road.Biurowce i podziemne parkingi; palmy w donicach z fałszywej terakotypod suwanymi szklanymi drzwiami, bary kawowe i wszystko co arabskie.Co drugi szyld miał napis w eleganckim, krętym arabskim piśmie, biegnący od prawej ku lewej nadangielskim tłumaczeniem, czytanym w przeciwnym kierunku.Olbrzymie okna pełnedywanów, fajki wodne i wyściełane meble; samochody mknące ruchliwą ulicą, mężczyzni wjedwabnych garniturach idący przed kobietami trzymającymi ciemnookie dzieci iwycierającymi im nosy jednorazowymi chusteczkami z pozłacanych pudełek.Na EdgwareRoad władzę sprawowały gotówka i konsumpcyjny tryb życia.Było tu pełno ludzi,samochodów, kamer ulicznych, restauracji, klubów oraz otwartych do drugiej w nocysklepów oferujących rachatłukum i podpłomyki.Co ważniejsze, było tutaj też metro.* * *Na Edgware Road są dwie stacje.By dotrzeć z jednej na drugą, trzeba przejechaćcztery przystanki i przesiąść się na inną linię.Natomiast, by pokonać tę drogę piechotą,wystarczy przejść pod małym wiaduktem.Skierowałem się na większą ze stacji, wsunąłembilet do otworu i zlazłem na pierwszy peron, który przyciągnął moją uwagę.Kierunek niemiał dla mnie znaczenia.Osunąłem się na ławkę, przyciskając do piersi poparzoną dłoń igrzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu środków przeciwbólowych.Obok stał automat oferującywulkanicznie czystą, organicznie oczyszczaną, kochaną, schłodzoną, dopieszczoną wodę wcenie 2,50 funta za butelkę albo kartonowe opakowanie nasyconego cukrem i środkamichemicznymi soku owocowego za sześćdziesiąt pensów.Połknąłem tabletki, popijając jeprzez słomkę ulepkiem o smaku czarnych porzeczek.Potem udałem się do drugiegoautomatu, który po paru kopniakach wydał mi czekoladę.Na przeciwległym peronie zatrzymał się pociąg.Twierdził, że jedzie do Barking, alepo przybyciu po prostu stał sobie na stacji, warcząc i postukując.Nie raczył nawet zamknąćdrzwi.Nieliczni pasażerowie siedzieli spokojnie.Nie sprawiali wrażenia zaskoczonych.Na tablicy nad moją ławką pojawiła się zapowiedz, że wkrótce zjawi się pociągzmierzający Circle Line na wschód.Nie podano jednak czasu jego przybycia.Jeśli londyńskiemetro nie informuje o czasie przybycia pociągu, można bezpiecznie założyć, że wiadomościsą złe.Czekałem cierpliwie, siorbiąc owocową słodycz.Po drugiej stronie torów jakiś śmiałygrafficiarz, nieobawiający się porażenia prądem, napisał:GEEF ME MIJN HOED TERUG.Moje myśli, które zostały z tyłu, gdy reszta tego, co składało się na mnie, postanowiła uciekać, wróciły wreszcie na opuszczone miejsce w mózgu.Rozkładały teraz interes,eksponowały towary, domagając się raportu w sprawie zdrowia i bezpieczeństwa.Earle powiedział: Nocny Burmistrz.To samo w sobie było niepokojące, on jednak posunął się dalej: Nocny Burmistrz nieżyje.A Rajcy uważali, że to ja go zabiłem.Choć nie było to prawdą, mogło wystarczyć jako usprawiedliwienie naszej egzekucji.Faktycznie zaatakowano nas o drugiej dwadzieścia pięć, a oni powiedzieli, żeBurmistrz zginął o drugiej dwadzieścia sześć.Dlaczego mieliby kłamać?Zakładając, że Burmistrz rzeczywiście istnieje.I że naprawdę zginął.Pojechałem Circle Line, na stacji Baker Street przesiadłem się na Bakerioo Line idotarłem do Oxford Circus, skąd pojechałem Central Line do stacji Bank i londyńskiego City.Do starego miasta, Złotej Mili.Terenów łowieckich Rajców i domu Nocnego Burmistrza. Część 1Nocny BurmistrzW której omawia się naturę telefonów,nawiązuje połączenie, demaskuje klątwęi przekazuje tytuł zaskoczonemu spadkobiercy.Oto historia burmistrzów londyńskiego City.Raz do roku, w zazwyczaj zimny i często deszczowy listopadowy poranek, ciężkipowóz, pełen niegustownych złoceń i miękkich aksamitów, wytacza się z miejsca spoczynkuw Guildhall, w sercu Corporation of London, najstarszej gminy miejskiej w Londynie.Odkurza się go, dodaje dwóch lokajów w białych, obcisłych spodniach i stangreta w wielkimkapeluszu, a potem wysyła się go po burmistrza londyńskiego City.Owo indywiduum,odziane w jaskrawoczerwone szaty i noszące na szyi absurdalny łańcuch, przejeżdżanastępnie przez centrum miasta, składa pewną liczbę przysiąg, ściska mnóstwo rąk iuczestniczy w ogólnej zabawie dla dobra miasta.Ludgate Circus i Fleet Street wyłącza się zruchu, by przepuścić orszak.Cheapside, London Wall i Bank Street również są zamknięte.Zamiast samochodów poruszają się po nich policjanci, a także turyści i gapie, którzy przyszliobejrzeć paradę.Na ulicach pojawiają się nieproporcjonalnie wielkie platformy, wyglądającejak nadmuchane, a także zespoły taneczne, śpiewający tancerze, żonglerzy i sprzedawcy hotdogów.Zabawa jest dobra, choć nieco pretensjonalna.Po zmierzchu burmistrz wsiada nastatek pływający po Tamizie, między Blackfriars a Waterloo Bridge, a z zakotwiczonychpośrodku rzeki barek puszcza się fajerwerki, ufundowane przez wielkie firmy finansowedziałające w mieście.Dygnitarze piją szampana na ich pokładach, a gapie, gdy tylko ostatnihuk ucichnie nad Oxo Tower, szybko udają się do pubów ukrytych w zaułkach między FleetStreet a Farringdon Road albo za National Theatre, Gabriel s Wharf i Southwark.Ludzieprzyjemnie spędzają w nich czas i na resztę roku zapominają o istnieniu burmistrza. Ten wypełnia tymczasem swe obowiązki, promując finansową dzielnicę miasta izawierając umowy z firmami takimi, jak KPMG, Merrill Lynch, Price Waterhouse Coopers iinne megality kryjące się w swych szklanych wieżowcach.Uczestniczy w spotkaniach zgubernatorami, komitetami, sekretarzami i rajcami, ściska co tydzień co najmniej sto nowychdłoni, jezdzi za granicę na koszt podatnika, by promować cuda Londynu, powarkuje cicho naGreater London Authority i jej burmistrza, uważających Corporation of London za kapryshistorii lokalnych rad.Być może w chwilach próżności przypomina sobie, że, formalnie rzeczbiorąc, Magna Carta pozwala mu nie wpuścić królowej w obręb starych miejskich murów.Otwiera muzea, chodzi na przyjęcia, spotyka się z ludzmi dla dobra miasta, a od czasu doczasu zapraszają go na ślub w katedrze św.Pawła albo na herbatkę w Pałacu Buckingham.Można powiedzieć, że żyje mu się niezle i spełnia swoje zadanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •