[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym nie było nabożeństwa żałobnego, nie ma kamienia nagrobnego.Nie, ona nieumarła, musi gdzieś żyć.- Może zamieniła dwór w samotnię - podsunął Jonathan.- Znaczy, że nie wychodzi z domu?- Mniej więcej.- To możliwe - przyznała.- To by tłumaczyło, dlaczego wdowa otwiera targ.- Nie została tam długo - pozwoliła sobie na śmiałość Betty.- Ale ona też jest trochę dziwna.- Gdzie był pan hrabia, kiedy to się stało? - spytałJonathan, ściskając pod stołem dłoń Louise, aby dodać jej otuchy.- Zmierć syna na pewno stanowiła dla niego potężny cios.RLT- Był w Szkocji ze swoim oddziałem straży obywatelskiej, walczył z księciem Ka-rolem Edwardem.Kiedy wrócił, Thomas już leżał w grobie.Wcześniej pan hrabia wy-dawał się dość rozsądnym dżentelmenem, ale od tej pory się zmienił.- Czy oni mieli inne dzieci? - spytała Louise, a jej serce podeszło do gardła.- Nie, chłopiec był jedynakiem, do tego pózno się urodził.Prawdziwe oczko wgłowie ojca.- To straszne.- Trudno było o to pytać, ale Louise pierwszy raz natrafiła na takistotne informacje.- Czy to znaczy, że hrabiostwo nie mają dziedzica?- Na to wygląda.- Pan hrabia pewnie ma rodzeństwo, może kuzynów - naciskała Louise.Pani Winter wzruszyła ramionami.- O nikim takim nie słyszałam.Co oczywiście nie znaczy, że ich nie ma.Jeśli jed-nak istnieją, nie mieszkają w naszej okolicy.- Uważaliby z pewnością, że dwór jest fatalnie zaniedbany - dodał pan Winter inałożył sobie kolejną porcję pasztetu.- Nikt się nim nie zajmuje oprócz Hamisha Mac-kaya.On jest tam strażnikiem.Nikogo nie przepuści.Louise zerknęła na Jonathana, który sprawiał wrażenie, jakby czytał w jej myślach.- Jak się nazywa pani hrabina? - spytał.- Wdowa? Bóg raczy wiedzieć, ja tam nie wiem.- Nie, miałem na myśli młodszą panią hrabinę.- Nie pamiętam.Zaraz, zaraz.Caroline.Charlotte.O, już wiem.Catherine.-Urwała.- Państwo nie jedzą, proszę jeszcze wziąć pasztetu.Louise nie była w stanie wydobyć z siebie głosu, więc tylko pokręciła głową.Jo-nathan grzecznie podziękował.- Posiłek był pyszny - powiedział - ale nie będziemy mogli tańczyć, jeśli zjemywięcej.Louise zupełnie straciła nastrój do wyjścia.Najchętniej oddaliłaby się sama wustronne miejsce i pogrążyła w myślach.Była ciekawa, czy właśnie przybliżyła się doprawdy, czy też trop był fałszywy.Wstała od stołu i wyszła przed zajazd.Wkrótce dołą-czył do niej Jonathan.RLT- Joe zaprzęga konie - powiedział.- Nie mogę jechać.- Jestem innego zdania.Jeśli pani tutaj zostanie, będzie biła się z ponurymi myśla-mi, a z tego nic dobrego nie wyniknie.- Hrabina ma na imię Catherine - powiedziała bezbarwnie.- To dość pospolite imię.Poza tym pani Winter wspomniała, że więcej dzieci hra-biostwo nie mieli.- Skąd może wiedzieć? Aatwo ukryć narodziny dziecka w tak odosobnionym miej-scu jak dwór w Moresdale.- Tylko dlaczego hrabina miałaby to robić?- Nie wiem.- Jeśli moje obliczenia są słuszne, ten chłopiec był w pani wieku.Nie może byćwięc pani jej córką, chyba że urodziły się bliznięta.- Bliznięta?- Tak, ale to raczej mało prawdopodobne.Trudno zrozumieć, że ktoś zatrzymujejedno dziecko, a oddaje drugie, chociaż nie ma innych krewnych.Nie, miła, wydaje misię, że dzwoni nie w tym kościele.- Naprawdę tak pan sądzi? - spytała z cieniem nadziei w głosie.- Tak.- Ujął ją za rękę.- Jedzmy na tańce z Joem i Betty.Nie możemy psuć imwieczoru, a zepsujemy go niechybnie, jeśli się wymówimy.- Pan i tak może jechać.- Sam nie pojadę.Zostanę przy pani, cokolwiek się zdarzy.Roześmiała się ponuro.- Może pan jeszcze tego pożałować.Uśmiechnął się szeroko.- Niewykluczone, ale na pewno nie dziś wieczorem.Pozwoliła się zaprowadzić z powrotem do zajazdu, gdzie czekali Joe i Betty.- Niech się pani pospieszy - zażądała Betty.- Nie chcę stracić ani minuty.RLTJoe podał jej ramię, a ona zachichotała.Jonathan i Louise poszli za nimi do powo-zu.Joe usiadł na kozle.Betty nie mogła mu towarzyszyć w swojej najlepszej sukni, więcze smutkiem wsiadła do środka.- Znalazła pani swoją krewną? - zwróciła się Betty do Louise, gdy powóz skakał nawybojach.- Jeszcze nie.Może jutro.- Dużo ludzi wyjedzie, pewnie będzie łatwiej.- Właśnie - przyznała Louise.Betty nawet nie przyszło do głowy, by skojarzyć poszukiwania prowadzone przezLouise z historią usłyszaną przy kolacji.Tańce odbywały się na błoniach, bo nie było we wsi dość dużej sali.Wszędzie,gdzie się dało, rozwieszono latarnie, zbudowano też podwyższenie na belach słomy, naktórym grali skrzypek i dudziarz.Wszyscy byli wystrojeni, ale najwięcej spojrzeń przy-ciągał Jonathan, który wśród obecnych zajmował zdecydowanie najwyższą pozycję.Zu-pełnie się tym jednak nie przejmował, tylko z chłopięcym entuzjazmem porwał Louisedo tańca.- Dzisiaj wieczorem się bawimy - szepnął jej do ucha.- Ten wieczór należy do nas.A jutro będzie co ma być!Louise przyznała mu w duchu rację.Odsunęła więc troski na bok, by nacieszyć sięmuzyką, rozgwieżdżoną nocą, ponczem i dotykiem dłoni Jonathana trzymającego ją wtańcu.Chciała zapamiętać jego uśmiech, by móc go latami tęskno wspominać.Dopiero po północy wsiedli do powozu w drogę powrotną.Joe sobie pofolgował,więc o omijaniu dziur nie było mowy.Konie jednak zdawały się znać drogę do stajni,więc udało się uniknąć wypadku.Joe poszedł na swój stryszek do stajni, Betty do pokoju, a Jonathan został z Louisena podeście.Stali twarzą w twarz i odwlekali chwilę, gdy powiedzą sobie dobranoc.Za-słona w oknie była odsunięta, więc do wnętrza wlewała się księżycowa poświata
[ Pobierz całość w formacie PDF ]