[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, tak.Myślę, że gdy pokażę amulet dyskretnie dowódcy oddziału na moście, przejedziemy bezpytań.Nie czułem się przekonany, ale nie miałem wyjścia.Kucnąłem wśród ułożonego napłaszczu dobytku, który znalezliśmy przy obu podróżnych.Tak mało wiedzieliśmy.W razieczego przecież cała maskarada musiała wyjść na jaw.Wystarczyło jedno głupie słowo.Brus obracał w dłoniach sute, skomplikowane szaty, usiłując dojść, jak to się nosi.Cobędzie, jeżeli założymy coś zle, odwrotnie albo do góry nogami?- To tylko mała osada i jeden most - powtórzył uspokajająco Brus, jakby usłyszał mojemyśli.Dziwny, pozbawiony jednego rękawa kaftan adepta odsłaniający lewe ramię, miał zapazuchą głęboką kieszeń, w której znalazłem kościaną łyżkę i niewielką deszczułkę zdowiązanym rzemieniem.- Adept nazywał się Agyren Kysaldym - powiedziałem.- Dziwnie.Co to za imię Pryszczaty"? A nazwisko miał jak osada.Kto się nazywa  Solne Chaty"?- Bo był kowcą - oznajmił Brus, zakładając spodnie.- Zwierzęta też nazywasz od tego, coci się od razu rzuci w oczy, w ten sposób łatwiej zapamiętać.Jedno ma klapnięte ucho inazywasz je  Kłapouchem", drugie plamę na grzbiecie, więc wołasz je  Aata".Ten był pryszczaty.A  Kysaldym" to pewnie kiszłak, z którego pochodził.Gdyby dożył inicjacji, jakokapłan miałby inne imię.Przynajmniej wiemy, jak się nazywasz.Kapłan nie miał glejtu.Miał osobistą pieczęć, alena niej jest tylko znak.Wodny żółw.Czy umiesz mówić Mową Jedności? Westchnąłem.- Trochę.- zacząłem niepewnie, ale Brus pokręcił głową.-  Trochę" nie wystarczy.Nie możesz się pomylić.Będziesz więc udawał niemowę igłupka.Uniosłem brwi.- Po prostu uśmiechaj się bezmyślnie, kręć głową i czasem bełkocz.Ja się zajmę resztą.Oto ja.Władca Tygrysiego Tronu, Płomienisty Sztandar, Pan Zwiata i Pierwszy Jezdziec.Trzymający lejce, wędrujący obok wozu, z łysą, pokaleczoną głową, pryszczaty z Kysaldym,adept Podziemnej Matki.Cofnięty umysłowo niemowa.To ja.I w ten sposób znalazłem się na drodze, łykając kurz, z widokiem na zadki osłów izbliżające się miasto.Trzymając lejce, starałem się uspokoić przerażony oddech, a mójżołądek boleśnie zwijał się w supły.Nie wiedziałem, czy z głodu, przerażenia, czy obupowodów naraz.Zanim wróciliśmy na trakt, Brus kazał mi iść w krzaki i oczyścić brzuch.- Zawsze staraj się tak zrobić, gdy wiesz, że może czekać cię walka albo cośprzerażającego.To trochę pomaga i w razie czego pozwoli zachować twarz.Widziałem ludzi,którzy mimo że bili się dzielnie, nawet nie zauważyli, że zrobili pod siebie na sam widokwrogów.To się często zdarza, mimo że ani weterani, ani wodzowie nic o tym nie wspominają.Idąc teraz traktem, byłem mu wdzięczny za tę radę.Normalnie przed miastem powinien rozciągać się bazar.W każdej osadziena szlaku prowadzi się handel.Podróżujący kupcy potrzebują jedzenia, paszy,zagrody dla zwierząt i noclegu, ale chętnie sprzedają też trochę towarów.Niektórzy poganiacze robią własne interesy i czasem to jest ich jedyna zapłataza prowadzenie korowodu wozów i jucznych zwierząt.Dzięki temu miasta naszlakach mają z czego żyć.Ale nie teraz.Bazar był pusty i wyludniony, kramy podobne do glinianychdomków miały okna zasłonięte deskami, a przed studnią stała ogromna kolejkapodróżnych z rozmaitymi naczyniami w rękach, nikt jednak nie czerpał wody.Przy studni czuwało dwóch żołnierzy w burych kurtach, z włóczniami w rękach.Nosili utwardzane, skórzane pancerze, tak zakurzone, że nie zdołałem rozpoznaćbarwy tymenu.Nikt się jednak nie kłócił, nikt nie chciał wiedzieć, dlaczego nie wolnoczerpać albo bodaj kupić wody.Czekający nawet nie rozmawiali.Siedzieli, kucali na ziemialbo stali, wszyscy w kaftanach i spodniach w kastowych kolorach, zazwyczaj burych,szarych i brązowych.Hirukowie, Karahimowie i Udarajowie.Bliżej studni widać było kilkażółtych kaftanów Sindarów, ale i oni nie napełniali naczyń.Nad placem wisiała martwa ciszai unosiło się brzęczenie much.Siedzący wyglądali na zupełnie zrezygnowanych, a gdyprzejeżdżaliśmy, jakiś chłopak osunął się na ziemię i leżał w pyle, lecz nikt nie pochylił sięnawet, by mu pomóc.Po prostu leżał, a po jego bosych stopach chodziły muchy.Zauważyłem, że do studni stoją jedynie mężczyzni.Gospody i zagrody gościnne przy szlaku także wyglądały na zamknięte, mimo żespotykaliśmy coraz więcej maszerujących w milczeniu wędrowców.Minęliśmy kilkunastuHiruków z czołami przewiązanymi identycznymi chustami, prowadzący ich starszy wkapeluszu podróżnym na głowie miał przywiązany do paska kij z proporcem, na którymnapisano:  Osiemnastu chłopów z Kahardym pracujących w imię Matki.Niech wszystkostanie się jednym".Słowa znajdowały się jedno pod drugim, proporzec łopotał, więc przystanąłem, żebyprzeczytać napis, a wtedy Brus smagnął mnie trzciną.Spojrzałem na niego odruchowo izobaczyłem tylko własne odbicie w lustrzanej masce kapłana.W otworach maski drzemałanieprzenikniona ciemność.Nie rozumiałem tego, co widzę.Władca czasem domaga się głupich rzeczy, ale z regułypo coś.To wydawało się jedynie uciążliwe i niedorzeczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •