[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za krzyżykiem celownika pojawiły się mgliste kształty drzew,tu i tam poznaczone czerwonymi plamkami ciepła ciał małychzwierząt.Nie kłopocząc się włączeniem emitera, przeskanowałoba pola, nie dostrzegając nic oprócz owiec.A one były nie-winne, nie wybierały sobie panów.Potem zajął się ponowniedrzewami.Czasami polowali na terenie rezerwatu.Wiedział o tym.Możetej nocy też zapolują, a wtedy on.Zmarszczył brwi, kiedy między dwoma drzewami mignęło cośczerwonego, zbyt bladego jak na te rozmiary.Nie miał pojęcia,co to może być.Powoli, cicho włączył emiter, rzucając naziemię promień podczerwieni.Chociaż gołym okiem nie dałosię tego dostrzec, obraz w celowniku rozjaśnił się, jakby właśniewłączył mocny, czerwony reflektor.Istota, którą dostrzegł, powinna być.Henry z trudem wrócił myślami do lasu.Nieskończenieprzyjemniej było odtwarzać ponownie w pamięci szczegóływieczoru, ale wiedział, że zbliża się do sosny.Uniósł głowę, byrozejrzeć się w koronach drzew.i zaraz opuścił ją gwałtownie, jęcząc, bo promień czerwonegoświatła przemknął mu po oczach.- O, kurwa! - Mark Williams drżącymi rękami uniósł karabinwuja.Nie wiedział, co to było.Nie obchodziło go to.Miewałkoszmary o takich istotach, koszmary, które sprawiały, żebudził się spocony, szukając zródła światła, rozpaczliwie starając sięprzegonić ciemność.To nie był człowiek.To było coś groznego.Pociągnął za spust.Zrut rozproszył się na tyle, że nie wyrządził większej szkody,rysując na prawym biodrze i udzie Henry'ego wzór z dziurek.Zwiatło to była tylko niewinna zaczepka.A to już atak.Henry kiedyś ostrzegł Vicki, że jego rodzaj ukrywa bestięznacznie bliżej powierzchni niż śmiertelnicy.Kiedy krewpowoli zaczęła wsiąkać w jego dżinsy, wypuścił tę bestię nawolność.Ułamek sekundy pózniej pocisk trafił go w lewe ramię i obróciłwokół własnej osi, podrywając z ziemi.Uderzył głową o pieńdrzewa i upadł półprzytomny.Przez zasłonę bólu, przez dudnienie życia wypełniające jegouszy słyszał głosy, a przynajmniej tak mu się wydawało.Męskiegłosy.Jeden niemal histeryczny, drugi niski i głęboki.Wiedział,że to ważne, by słuchać, co mówią, zapamiętać, ale nie mógł sięskupić.Z bólem potrafił sobie poradzić.Już kiedyś zostałpostrzelony i teraz czuł, że jego ciało zaczyna się naprawiać.Walczył z nadciągającą szarością, kurczowo trzymając sięświadomości, ale przypominało to próbę utrzymania w pięścigarści piasku wyślizgującego się między palcami.Głosy znikły.Nie miał pojęcia, gdzie się podziały.Ułamek sekundy pózniej pocisk trafił go w lewe ramię i obróciłwokół własnej osi, podrywając z ziemi.Uderzył głową o pieńdrzewa i upadł półprzytomny.Przez zasłonę bólu, przez dudnienie życia wypełniające jegouszy słyszał głosy, a przynajmniej tak mu się wydawało.Męskiegłosy.Jeden niemal histeryczny, drugi niski i głęboki.Wiedział,że to ważne, by słuchać, co mówią, zapamiętać, ale nie mógł sięskupić.Z bólem potrafił sobie poradzić.Już kiedyś zostałpostrzelony i teraz czuł, że jego ciało zaczyna się naprawiać.Walczył z nadciągającą szarością, kurczowo trzymając sięświadomości, ale przypominało to próbę utrzymania w pięścigarści piasku wyślizgującego się między palcami.Głosy znikły.Nie miał pojęcia, gdzie się podziały.Potem jakaś ręka delikatnie obróciła go na plecy.Znajomy głospowiedział cicho:- Musimy go zabrać do domu.- Wątpię, żeby był w stanie iść.Nie damy rady go nieść.Biegnijpo Donalda.Stuart.Rozpoznał Stuarta.Niezły początek.Zanim Nadinewróciła z Donaldem, udało mu się zebrać coś na kształt myśli.Miał wrażenie, że jego głowa jest krucha niczym skorupkajajka, ale jeśli nie poruszał nią i był ostrożny, bardzo ostrożny,udawało mu się powstrzymać świat przed dryfowaniem na bok.Choć łaki nie cackały się zbytnio, niosąc go do domu, gdy tamjuż dotarli, Henry'emu już niemal całkiem przejaśniło się wgłowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]