[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed budynkiem było prawie pusto, ostatniseans zaczął się przed godziną.Derbach zatrzymał się przed fotosami, rzucając okiem to w prawo, to wlewo, aby tamten go nie zaskoczył, nie chciał tego, choć nie umiał sobiewytłumaczyć przyczyny.Obejrzał gablotę, wszedł pod arkady, ukrył siętam w cieniu, zapalił papierosa i czekał.Ale Antkowiak się nie zjawiał.Minęła dziewiąta, potem kwadrans po niej,potem wskazówki zegara przesunęły się jeszcze dalej.Pusto.Nikt nienadchodził, nikt już nie stał przed gablotami.Derbach, szczerze zdziwiony,wyszedł przed kino, zrobił parę kroków do przystanku autobusu 142",czekało tam pięć czy sześć osób, nie było jednak między nimiAntkowiaka.3435Zaniepokoił się, czy nie pomylił miejsca spotkania.Ale w Warszawie byłprzecież tylko jeden Plac Komuny i tylko jedno kino Wisła". Właściwiepowinienem się cieszyć" -myślał, stojąc niezdecydowanie na chodniku. Może go wreszcie szlag trafił i będę miał spokój".Poczekał jeszcze kilka minut, było wpół do dziesiątej.Wreszciepostanowił wracać do domu.Nie było sensu stać tutaj dłużej.Po drugiejstronie placu był postój, złapał taksówkę, zafrasowany i niepewny jechałszeroką ulicą, ocienioną bezlistnymi już drzewami, myśląc, czy to jużkoniec szantażowania - czy też za dzień, dwa wszystko zacznie się nanowo.Wandy nie było w domu, Krysiek spał.Zaledwie Der-bach usiadł przybiurku w swoim pokoju, odezwał się telefon.Pomyślał, że coś się stało wfabryce, nerwowo chwycił słuchawkę:- Derbach.Kto mówi?Z tamtej strony nikt się nie odezwał.Ale przecież ktoś był przy telefonie,słyszał szybki, gorączkowy oddech, jakby ten ktoś zadyszany od biegu niemógł nabrać tchu w płuca.- Hallo! - zawołał.- Czy to wartownia? Pewnie pożar na którymś z wydziałów" myślał, przyciskając słuchawkędo ucha i próbując uchwycić jakieś dalekie szmery i dzwięki.Spojrzał nazegarek: było pięć po dziesiątej.- Kto jest przy telefonie? - powtarzał, alebyło tylko to pospieszne oddychanie drugiego człowieka, nazbyt widaćprzerażonego czy zdumionego, aby móc wydobyć z siebie głos.Miał już odłożyć słuchawkę, chciał sam połączyć się z fabryką i upewnićco zaszło, kiedy wreszcie usłyszał szept:- Tak się boję, Kazik! Tak się strasznie boję!- Kto.- zaczął niepewnie i urwał, głos był kobiecy, nie mógł, a raczej niechciał uwierzyć, że to Liz, ale to przecież musiała być ona.Poznał tenszept, chociaż zniekształcony telefonem.Milczał, powinien teraz przerwaćrozmowę, ta dziewczyna chciała mu zniszczyć życie, nasłała na nie-go szantażystę, zależało jej tylko na pieniądzach.Słuchał jednak jej głosu,nic nie rozumiejąc, czego ona się boi i dlaczego dzwoni właśnie do niego,w dodatku o tej porze.- Boję się, słyszysz? - nawoływała szeptem.- Pomóż mi, Kazik!- Co się stało - odparł również cicho, w drugim pokoju coś się poruszyło.- Czy ty naprawdę przyj.Szczęknęła słuchawka, głos zamilkł.Derbach siedział czas jakiśnieruchomo, nie odkładając swojej.Potem pomyślał, że może zarazpołączy się jeszcze raz, położył słuchawkę na widełki.Mijały minuty,upłynął kwadrans, potem pół godziny.Telefon milczał.Położył się w końcu; sądził, że nie zaśnie, zdrzemnął się jednak, a kiedyzbudził się i spojrzał na zegarek, dochodziła szósta rano.Wytrącony zrównowagi, nie wiedząc, co sądzić o tym dziwnym telefonie, ubrał sięspiesznie i pojechał do fabryki.- Która godzina? - spytał jasnowłosy wywiadowca, spoglądając naoświetlony kiosk Ruchu" obok przystanku.Nad ranem zdarzało się, że dokiosków dobierali się włamywacze, najczęściej uciekinierzy z domówpoprawczych.- Kwadrans po czwartej - odparł drugi, barczysty, łysawy, z małymczarnym wąsikiem.- Jeszcze trochę i do domu.- Aadne: trochę! Prawie godzina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]