[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzewa przemawiały i teraz Blue też sły-szała ich głosy. Kryjcie się!  krzyknął Ronan.Usłyszeli jakiś nowy dzwięk, który z początku przypominał szelest, ale szybkoprzerodził się w bardziej zdecydowany odgłos.Mogło je wydawać tylko coś masyw-nego, co gnało przez las, łamiąc gałęzie i depcząc poszycie. Coś nadciąga!  wrzasnęła Blue.Trzymała się kurczowo Ronana i Ganseya, nadrywając im rękawy.Kilka me-trów za nimi ział postrzępiony otwór pustego pnia drzewa wizji i właśnie tam wcią-gnęła ich Blue.Zanim spowiła ich magia drzewa, zdążyli jeszcze zobaczyć ogromne,falujące stado zwierząt o białych rogach i sierści skrzącej się jak zmrożony śnieg.Ichparskanie i ryki dławiły powietrze.Mknęły pierś w pierś, szaleńczo, na oślep.Kiedyodrzuciły łby do tyłu, Blue zobaczyła, że swoim wijącym się kształtem przypominająwyrytego w zboczu wzgórza kruka albo dziwną figurkę psa, którą widziała w miesz-kaniu Ganseya.Ich tętent rozbrzmiewał w lesie niczym nowe trzęsienie ziemi.Stado zaczęłosię rozdzielać, z głośnym parskaniem omijając wykreślony na ziemi pentagram.Ronan wydyszał jakieś przekleństwo, a Gansey, przyciśnięty do ciepłego pniadrzewa, odwrócił głowę, jakby nie mógł znieść widoku innych ludzi.Drzewo roztaczało przed nimi nowe wizje.Blue zobaczyła nocną scenerię.Na mokrym, parującym chodniku migotały jakklejnoty odbicia ulicznych świateł zmieniających się z zielonych w czerwone.Sie-działa za kierownicą zaparkowanego przy krawężniku camaro.Dokoła unosił się in-tensywny zapach benzyny.Na siedzeniu pasażera zobaczyła kogoś w koszuli z koł-nierzykiem.To był Gansey.Pochylił się w jej stronę, delikatnie dotykając miejsca,w którym rysował się kształt jej obojczyka.Czuła na szyi jego gorący oddech. Gansey  ostrzegła go.Czuła, że nie panuje nad sobą, że wszystko może sięzdarzyć. Chcę tylko przez chwilę udawać  powiedział Gansey.Jego słowa osiadałymgiełką na jej skórze. Chcę tylko przez chwilę udawać, że to możliwe.Blue przymknęła oczy. Może nic by się nie stało, gdybym cię pocałował  powiedział. Może to&tylko wtedy, gdybyś ty mnie pocałowała& .Blue została popchnięta od tyłu, coś wyszarpnęło ją z tej magicznej sceny.Zdążyła tylko zobaczyć, jak Gansey  prawdziwy Gansey  przeciska się obok nieji z szeroko otwartymi oczami wybiega z pnia drzewa. 47Gansey przez jedną, pełną dezorientacji chwilę przyglądał się dziwnej scenie jego palce dotykały twarzy Blue  a potem wybiegł z drzewa, odpychając prawdziwąBlue, która zagradzała mu drogę.Musiał sprawdzić, co się stało z Adamem, choćw głębi duszy miał koszmarne przeczucie, że wie, co zobaczy.I rzeczywiście, Adam nadal stał w okręgu, cały i zdrowy, z rękami zwieszony-mi wzdłuż boków.W jednej dłoni trzymał pistolet.Dwa metry dalej, na zewnątrzokręgu, leżał Whelk.Ciało było przysypane liśćmi, jakby spoczywało tam od lat,a nie zaledwie od kilku minut.Krwi było mniej, niż można się spodziewać wokółstratowanego człowieka, ale zwłoki wydawały się poszarpane.Adam stał i patrzył.Jego nierówno obcięte włosy były zmierzwione z tyłu  je-dyny ślad, że się poruszył, odkąd Gansey widział go ostatnim razem. Adam  zdołał wydyszeć Gansey. Jak odzyskałeś pistolet? Drzewa  odparł krótko Parrish.W jego głosie wciąż było słychać chłodną wyniosłość, a więc tamten chłopak,którego Gansey znał, został zepchnięty gdzieś bardzo głęboko. Drzewa? Boże! Zastrzeliłeś go! Oczywiście, że nie  odparł Adam.Ostrożnie położył pistolet na ziemi.Chciałem go tylko powstrzymać od podejścia bliżej.W duszy Ganseya narastało przerażenie. Pozwoliłeś, żeby został stratowany? On zabił Noaha  odparł Adam. Zasłużył na to. Nie.Gansey przycisnął ręce do twarzy.Przed sobą miał ciało.Ciało, które kiedyśżyło.Nie mogli jeszcze nawet legalnie kupować alkoholu.Tym bardziej nie mieliprawa decydować o czyimś życiu lub śmierci. Naprawdę chciałbyś, żebym tu wpuścił mordercę?  dopytywał się Adam.Gansey nawet nie potrafił opisać bezmiaru grozy, którą odczuwał.Wiedziałtylko, że wciąż na nowo wybucha gdzieś w jego wnętrzu, za każdym razem ze zdwo-joną siłą. Jeszcze przed chwilą żył  powiedział bezradnie. W zeszłym tygodniuuczył nas czasowników nieregularnych.A ty go zabiłeś. Przestań to powtarzać.Nie uratowałem go.Przestań mi mówić, co jest dobre,a co złe!  Adam krzyczał, ale na jego twarzy malowało się cierpienie nie mniejszeod tego, które odczuwał Gansey. Teraz linia mocy jest obudzona, możemy odszu-kać Glendowera i wszystko będzie tak, jak być powinno. Musimy wezwać policję.Musimy& Niczego nie musimy.Zostawimy tu Whelka, żeby zgnił, tak samo jak on zo-stawił Noaha.Gansey odwrócił się, pełen odrazy. A co ze sprawiedliwością? To właśnie jest sprawiedliwość, Gansey.Prawdziwa sprawiedliwość.W tym miejscu trzeba być prawdziwym.To wszystko wydawało się Ganseyowi z gruntu złe.Wyglądało jak prawda, aleodwrócona bokiem.Wciąż na nią patrzył i patrzył, i widział tylko martwego młodegoczłowieka, który koszmarnie przypominał okaleczony szkielet Noaha.I był jeszczeAdam, który wyglądał tak samo jak zawsze, a jednak& Coś się zmieniło w jego wy-razie twarzy, oczach, linii ust.Widmo straty zajrzało Ganseyowi w oczy.Z drzewa wyłonili się Blue i Ronan.Na widok Whelka Blue zasłoniła rękąusta.Ronan miał na czole paskudnego siniaka. Zginął  powiedział krótko Gansey. Myślę, że powinniśmy się stąd wydostać  stwierdziła Blue. Trzęsienia zie-mi, zwierzęta i& Nie wiem, jak duży wpływ ma na to moja obecność, ale to wszyst-ko wydaje mi się& Tak  zgodził się Gansey. Musimy iść.Zastanowimy się, co zrobić z Whel-kiem, kiedy już stąd wyjdziemy. Zaczekajcie.Tym razem wszyscy usłyszeli ten głos.Mówił po angielsku.%7ładne z nich sięnie poruszyło, odruchowo spełniając prośbę. Chłopcze.Scimus quid quaeritis.(Chłopcze.Wiemy, czego szukasz.)Choć drzewa mogły mieć na myśli każdego z chłopców, Gansey czuł, że te sło-wa są skierowane do niego. Czego szukam?  zapytał głośno.W odpowiedzi rozległ się szmer, potok łacińskich słów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •