[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jezu, pomyślał Erik.- Przygotuj się, ja nie mogę mówić, więc ty musisz się tym zająć - wychrypiał.Teraz nadeszła ich chwila prawdy.Erik miał wątpliwości co do aktorskichumiejętności Duke a.Szybkim ruchem otworzył portfel dyżurnego i odczytał dane zdowodu.Philip Alan Richards.Zauważył, że na pace leży kilka pięciogalonowych kanistrów na benzynę.- Powiedz im, że jedziemy po benzynę dla pana Richarda - powiedział.- Po benzynę, okej.Przy wyjezdzie zatrzymał ich strażnik.Szlaban był zamknięty.Kurwa mać.Możliwe, że będą zmuszeni się przebić.Albo zabić ochroniarza, czego chciałuniknąć.- Jedziemy po benzynę dla pana Richardsa - powiedział Duke.- KrólTrawnika.Strażnik pokiwał głową.Przez okno podał Erikowi listę do podpisania.Musimy się wypisać, pomyślał Erik.W odpowiedniej kolumnie nabazgrał nazwisko i godzinę i nagle zamarł.Kolejna rubryka prosiła o numer identyfikacyjny.Szybko przeleciał wzrokiem kartę i znalazł wpis Richardsa z siódmejdwadzieścia trzy rano.Przepisał odpowiedni numer i oddał wszystko strażnikowi.Ochroniarz spojrzał na pakę, potem znowu na nich.- No to do zobaczenia, chłopaki.- Podniósł szlaban i gestem pozwolił imjechać.Erik ruszył.Powoli.Bez pośpiechu.Usłyszał dzwonek telefonu w budce strażnika.Zjechał z podjazdu i skręcił na główną drogę.Dziesięć sekund pózniej w ośrodku wybuchł alarm.Erik wcisnął gaz do dechy.Rozdział 5Stary zobaczył straszne rzeczy.Zobaczył je.Były nagie, modliły się do tej bluznierczej rzezby.Widział ich otwarte usta, wyciągnięte po coś ręce.Od dzwięku mamrotanych przez nie inkantacji zrobiło mu się słabo, ale nie ażtak, jak od tego, co kazały mu robić.Mówiły na niego scieror, co znaczyło krojczy.Przynieś nam jałmużnę.Wihan dla tej świni.Nie potrafił im odmówić, nie mógł się oprzeć, nikt nie mógł.Niezle radziłsobie z nożem, był mistrzem, a uczucie towarzyszące jego pracy nie mogło się zniczym równać.Oprawić kobietę, filetować mężczyznę.Kiedyś kazały mu obciąćgłowę jakiejś dziewczynie i spuścić jej krew do kociołka.Przynieś kielich! - rozkazały.Zmiały się i piły.Musiał patrzeć, jak kilku wreccan cudzołoży ze zwłokami.Lof! - krzyczały.Give lof!Inne dorzucały do ognia, by płomień wzmocnił potęgę miłości.Nieraz nawet z nimi jadał.- Nie martw się, kochany - nawet teraz słyszał łagodny głos wifmunuc.-Poczujesz się od tego lepiej.- Nie, proszę.- Wiedział, że go zabijają.Otoczyło go kilka postaci.Leżał w łóżku jak sparaliżowany.Robiły mu to jużod tygodni, a z każdym dniem czuł się coraz bardziej martwy.Te młodsze stały za nim, ich twarze wyrażały zdumienie, a nagie ciała lśniły młodością.On sam byłpomarszczony niczym wysuszony owoc.- Czy to bezpieczne?Męski głos odpowiedział:- Oczywiście.Spowalnia nieznacznie pracę serca i ogranicza dopływ krwi domózgu.Uszkodzenie będzie niewielkie, ale wystarczające, by uzyskać pożądanyefekt.- Dobrze.Ale nie zabijajcie go.Poczuł ukłucie zimna, kiedy wbito mu igłę w ramię.Wifmunuc wystawiła rękę spod swojej czarnej szaty.- Chodzcie, dziewczyny.Możecie podejść bliżej i dotknąć.Podeszły, z początku nieśmiało, potem rzuciły się do przodu.Ich niewielkiepiersi podskoczyły, gdy nachylały się nad nim.Jedna zlizała krew z wyjętej z jegoramienia igły.Poczuł ręce na swoim starym ciele.Zachichotały.- To opatrzność - wyszeptała wifmunuc.- Cóż za cudowna rzecz, nieprawdaż?Złożyć swoje dłonie na ciele opatrzności.Dziewczyny wydawały się zachwycone.Bawiły się nim jak zwierzątkiem wmałym zoo.Jestem eksponatem, pomyślał, kiedy oczy zaszły mu czernią.W pokojubyło ciepło, czuł się, jakby krew zmieniła mu się w szlam.Zadrżał, kiedy poczułmiękkość ręki zaciskającej się delikatnie na jego genitaliach.- Skarbie, nie możesz tego robić.To wyjątkowy husl.Ręka odeszła.Pozwólcie mi po prostu umrzeć, pomyślał.Ale tak się nie stanie.Będą zabijałygo stopniowo, dzień po dniu, kawałek po kawałku.Ledwo widział na oczy.Gorzej, że jego umysł widział wszystko.Pozwólcie mi umrzeć i idzcie do diabła.- Wystarczy - zabrzmiał matczyny głos wifmunuc.- Nie podniecajmy gozbytnio.- Takie słodkie dziewczęta - powiedział męski głos. - Nieprawdaż?Młode kobiety odstąpiły od niego, nie czuł już na sobie ich rąk.- Wkrótce przybędzie doefolmon - oświadczyła wifmunuc.- Dziś wieczoremmożecie się pobawić, jeśli macie ochotę.- O, tak! - wykrzyknęła któraś.- Bardzo chcemy! - powiedziała inna.- Ale najpierw musicie coś zjeść, nabrać sił.Chodzmy ucztować.Wifmunucwyprowadziła dziewczyny z pokoju.- Czemu mi to robicie? - zdołał wybełkotać stary człowiek.Mężczyznaodwrócił się do niego.- No daj spokój, nie bądz taki.Jak powiedziała, to opatrzność, a ty jesteś jejczęścią, ciałem.My wszyscy jesteśmy.To przywilej.Zasunął torbę, w które trzymał swoje igły i trucizny.- Dobranoc, przyjacielu - powiedział.Staruszek zaczął wierzgać w konwulsjach." " "Erik spoglądał w lusterko wsteczne.- Po pierwsze, musimy pozbyć się samochodu.- Czemu? - zapytał Duke.- Wiedzą, czym jezdzimy - zachrypiał Erik.- Możemy się założyć, że już nasnamierzają.Jeśli się go nie pozbędziemy, jesteśmy truposzami.Duke nie wydawał się przekonany.Szperał w portfelu dyżurnego.- Kurwa - splunął.- Skurwysyn miał przy sobie sześć dolców.Potrzebujemykasy.- Możemy ją zdobyć pózniej, mam trochę skitrane.Duke spojrzał się na niego. - Co masz?Erik porwał dla nich wielu ludzi.Dla nich i ich obleśnych huslfek.Większośćz nich była uciekinierami z domów i włóczęgami, ale od czasu do czasu natykał sięna kogoś z pieniędzmi.Zawsze zabierał gotówkę.W ciągu tych wszystkich lat służbyu nich, odłożył najmarniej tysiaka.Pieniądze czekały na niego w kościelnej piwnicyrazem z innymi rzeczami.- Schowałem kasę w miejscu, gdzie kiedyś mieszkałem.Nie pękaj.- I tam się udajemy?- Tak.Mała mieścina, Lockwood.Jakieś pół godziny drogi stąd.Nagle Duke ucieszył się jak głupi.W schowku na rękawiczki znalazł sporychrozmiarów finkę.- Gerber.Miałem kiedyś podobną.Niedobrze.Erotoman i socjopata w jednym, na dodatek z nożem w garści, tozłe wieści dla każdego, kto stanie na ich drodze.Erik wiedział, że musi byćniezwykle ostrożny.- Słuchaj, Duke, nie możemy sobie teraz pozwolić na wywinięcie jakiegośpojebanego numeru.Jak coś odpierdolisz, to nam się dostanie.Spędzimy następnedziesięć lat w kaftanach.Duke nie lubił, kiedy ktoś mówił mu, co robić.- Nie, to ty mnie posłuchaj, skarbie.Nikt mi nie będzie rozkazywał, a napewno nie taki pedałkowaty morderca dzieci jak ty.Gdybym nie rozpierdolił łbówtych dwóm chujkom, nigdy byśmy się nie wydostali z tego burdelu.Ostatni razwidziałem zwykłą ulicę, kiedy Reagan był prezydentem.Mam zamiar się rozerwać inikt mnie nie będzie powstrzymywał, a jeśli coś ci się nie podoba, to mi o tympowiedz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •