[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz żałował, że go tam nie ma - na pagerze wyświetlił się numer telefonu ElDesconocido.A więc nie będzie mu łatwo wygrzebać się z tego bagna.Nie bardzo miał chęć oddzwaniać.Z drugiej strony, facet chyba wiedział, kim onjest.Co robić? Jak to mówią amerykańscy mafioso? Pokarm dla rybek wcementowych butach?To wcale nie było wykluczone, myślał, wpatrując się w pager.Ale nie był teżprzekonany, czy gdyby natychmiast wyjechał do domu, poczułby się choć odrobinębezpieczniej.W końcu, cały spocony ze zdenerwowania, udał się do najbliższego automatu.Jestem w potrzasku, powiedział do siebie zdesperowany.Emilio coś wyczuwał,nawet jeśli nie wiedział dokładnie, co Luis zamierza.A nieznajomy Numer Jeden.on pewnie wiedział wszystko.231z netu - emalutkausoladnacs %7łałował, że w ogóle ten pomysł zaświtał mu kiedyś w głowie.Z trudem wciągnąłw płuca wilgotne, nocne powietrze i wystukał numer.Poczuł lodowate ciarki naplecach, kiedy usłyszał znany złowieszczy szept.- Nie mam żadnych nowych informacji - powiedział do słuchawki drżącymgłosem.- Kłamiesz.Kłamał.I ten człowiek to wiedział.- Czego właściwie pan ode mnie chce?- Masz zrobić wszystko, żeby maska Matki Burz nie dostała się w ręce EmiliaZaragosy.Luis nie mógł wykrztusić słowa.Maska?Oni obaj chcą maskę? Och, to fatalnie.Dla niego.- Nie mogę.Nie wiem.Jak mam to zrobić?- Znajdz sposób.- Ale.Dlaczego ta maska jest taka ważna? Tam jest pełno złota.- Nie interesuje mnie złoto.Chcę maskę.- Ale dlaczego? - Był bliski płaczu, jakby czuł, że zbliża się kres jego żywota.-Dlaczego?- Ponieważ należy do mnie.Do mojego ludu.Chcę ją odzyskać.Po czym Numer Jeden odłożył słuchawkę, zostawiając go w opustoszałymmieście, z perlistym potem na twarzy, trzęsącymi się rękami i kolanami jak z waty.Należała do niego? Do jego ludu? Teraz dopiero Luis uświadomił sobie, że mado czynienia z kimś znacznie gorszym niż kryminalista.Z fanatykiem.Ay, Madre deDios, co teraz robić?232z netu - emalutkausoladnacs Rozdział 19- Nienawidzę wchodzić do wody - odezwał się Dugan.Tym bardziej w środkunocy.Stał na rufie i wpatrywał się w dół, w atramentową czerń, przeklinając podnosem.Kiedy zapuścił silnik i pchnął manetkę,  Mandolina wyrwała do przodu jakstrzała, po czym.raptownie zwolniła i przeszła w dryf, chociaż silnik rzęził zwysiłku.Nie trzeba było być Einsteinem, żeby stwierdzić, że coś jest nie w porządku.- Myślisz, że zablokowało śrubę? - spytała Weronika.Skinął głową ponuro.To już nie miało znaczenia, ster również nie działał.Nigdzie nie odpłyną.Wyprostował się i odwrócił, by widziała jego usta.- Sprawdzę to, ale podejrzewam, że uszkodzili łódz.Bezgłośnie powtórzyła za nim  uszkodzili i otworzyła szeroko oczy.- To Tam? - wyszeptała.Nie miał pojęcia.To mógł być on, miał na to mnóstwo czasu podczas wachty.- Możesz pójść go obudzić?Zanim Weronika zdążyła zrobić krok, Tam był już w luku.- Co się dzieje? Odpływamy?- Pieprzyć to, nic z tego - odpowiedział Dugan.- Zruba wysiadła.-Takiejzdziwionej miny Tam nie zdołałby wyćwiczyć nawet przez milion lat.- Jakim cudem? - zapytał.- Tutaj nie ma nic, co by się mogło wkręcić.- Ster też nie działa.- Jezu Chryste! - Tam usiadł ciężko.- Nie wierzę.- Ja też nie.Muszę sprawdzić, co się stało.- Zanurzyć się w wodzie.Czarnej jak smoła.Chryste Panie!Cóż było robić, rozebrał się do spodenek i założył butlę.Otworzył zawór, poczułsmak stęchłego powietrza, ale był już przyzwyczajony.Z latarką w ręku schodził zplatformy coraz niżej, czując, jak zamyka się nad nim chłodna, mroczna tafla wody.233z netu - emalutkausoladnacs Czuł odrywające się od ciała bąbelki powietrza.Tego właśnie nienawidziłnajbardziej, jakby małe żyjątka pełzały mu po całej skórze.Zmusił się, żeby o tym nie myśleć.Miał teraz ważniejsze sprawy niż wstręt donocnej kąpieli.Po paru sekundach wiedział wszystko.Zruba istotnie była unieruchomiona.Wokół niej owinęło się coś, co przypominało gęstą drucianą siatkę.Usunięcie tejplątaniny zajęłoby przynajmniej kilka dni.Teraz przyszła kolej na ster.Był zaklinowany, a w dodatku uszkodzony.Nigdzienie odpłyną, na pewno nie w najbliższym czasie.Odepchnął się nogami i za chwilę wspinał na platformę.Poczuł chłód nocnegopowietrza, ale nie zważał na to.Najważniejsze, że nie był już w wodzie.Wyciągnąłustnik, zdjął maskę i rzucił Tamowi na kolana.- Jezu, dzięki - wymamrotał Tam.- No i co? - zapytała Weronika.- Co się stało?- Klasyczny sabotaż.Precyzyjny i skuteczny.Załatwili nas.- Wezwij straż przybrzeżną.Spojrzał w kierunku  Conchity i zobaczył ruch na pokładzie.Spuszczali nawodę motorówkę.- Nie jestem pewien, czy zdąży zastać nas żywych.Pozostało mu tylko usiąść i czekać.Weronika nie wierzyła własnym oczom.Była trzecia nad ranem, a w ichkierunku płynęła motorówka.To z pewnością nie wróżyło nic dobrego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •