[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Babcia poderwała się, żebyje otworzyć, ale zaraz wróciła, a u jej boku stał bardzo wysoki, srebrnowłosy elegancki mężczyzna, z tak samo jakbabcia opaloną twarzą.- Kochani - zaczęła - poznajcie Howarda Dennisona, podróżnika i wykładowcę, mojego nowego towarzysza po-dróży.W przyszłym tygodniu wyruszamy do Montany.Howie opowiadał mi, że jest tam pewne rancho, które chybaodpowiada moim gustom.Przez kilka minut nikt się nie odzywał, bo wszystkim odebrało głos.Potem nagle zaczęliśmy mówić naraz i za-dawać miliony pytań.Howard Dennison okazał się najciekawszym człowiekiem, jakiego w życiu poznaliśmy.Przezwiele godzin opowiadał nam o swoich podróżach i różnych ciekawych ludziach, których poznał w ich trakcie.NawetGordy, który przy obcych milczał, teraz gadał jak katarynka.Z minuty na minutę obiekcje rodziców zmniejszały się.Howard mimo osiemdziesięciu dwu lat był tak samo sprawny psychicznie jak babcia.Był także w wyśmienitej formiefizycznej; powiedział, że codziennie przebiega sześć mil, co, jak z zażenowaniem przyznał tata, jest więcej, niż onwytrzymuje.Do końca wieczoru stał nam się tak bliski jak członek rodziny.Mama zaprosiła go na niedzielną kolację, aGordy umówił się na partię szachów.Sądzę, ze rodzicom ulżyło, ponieważ nie musieli więcej martwić się o babcię.Czuli, że będzie bezpieczna z Howardem.- Babciu - odezwałam się, kiedy zostałyśmy same - jesteś tak zaskakująca, że przebiłaś nawet mój komputer,który wprowadził tyle zamieszania przez ostatnie kilka tygodni.Mrugnęła do ranie i poklepała po ramieniu.- Zawsze ci powtarzam, dziecko, że życie jest ciekawsze niż komputery.Oczywiście miała rację, ale zarazem nie mogłam oprzeć się przekonaniu, że jednak dostałam od komputerówlekcje, o którą wcale nie prosiłam.Zdenerwowana? - zapytał Tom, kiedy przyjechał po mnie w sobotni wieczór, żeby zabrać mnie na randkę.- Dlaczego miałabym być zdenerwowana? Przecież idziemy tylko do kina, tak?Objął mnie ramieniem.- Chodziło mi o to, ze to jest nasza pierwsza randka, pierwsza prawdziwa.Uśmiechnęłam się, szturchając go żartobliwie w bok.- Nigdy nie przepuścisz okazji, żeby sobie zażartować, co?- Uważasz, że skoro zwariowałem na twoim punkcie, to przestanę ci dokuczać?- Nie mogę się już doczekać - zachichotałam.Gdy wsiedliśmy do samochodu, Tom przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował.- Jak ci się to podoba na początek?- Mmmm, na jakieś dziewięć i pół.- Dlaczego nie dziesięć?Przysunęłam się i też go pocałowałam.- Bo praktyka czyni mistrza.Tom podniósł głowę i przyglądał się czemuś za oknem.Zapadał już zmierzch, ale z łatwością można byłodostrzec wysoką, podobną do stracha na wróble postać wyłaniającą się zza krzaków.- Gdzie twój brat idzie z tymi kwiatami? - zapytał Tom, pokazując na róże, które Gordy przyciskał do klatkipiersiowej.Roześmiałam się.- Do Liz, W końcu udało mi się go przekonać, że trochę romantyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.Te różeto pomysł mamy, ale Gordy, jak widzisz, jest trochę skrępowany całą sytuacją.- Sądzisz, że to podziała na Liz?- Pewnie najpierw zemdleje, ale potem.tak, sądzę, że podziała.- Widzisz - rzucił Tom, a jego oczy rozświetliły się czułością.- Projekt Kupidyn ostatecznie nie okazał się takimniewypałem.- Wcale nie był niewypałem.- Westchnęłam i rozmarzona przytuliłam się do swojego chłopaka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]