[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzyk zranionej damy lekkich obyczajów odwrócił na moment uwagę klientówlokalu od wyszczerbionych kufli.Najbliżej siedzący menele rzucili na komisarza puste,wypalone spojrzenia, ale najwyraźniej uznali, że incydent z kokotą mało ich obchodzi, boszybko zatopili wzrok i usta w lichej pianie zdobiącej napój zwany tu górnolotnie piwem.Kaczmarek zignorował złorzeczenia ladacznicy i ruszył ku miejscu, w którymurzędował Gruby Jasiu.Tłuściutki właściciel knajpy omiótł go podejrzliwym wzrokiem, któryrzadko się mylił w ocenie nowych klientów.Komisarz poczuł, że Gruby Jasiu wie, kim jestszeroki nie tylko w barach gość, który właśnie poskromił kokotę.- Piwko? - Gruby Jasiu uprzedził komisarza, uśmiechając się do niego całym swoimrzadkim uzębieniem.- Może innym razem - odparował Kaczmarek, rozglądając się po zadymionympomieszczeniu.- Szukam Ślepego Antka.Właściciel knajpy momentalnie skwaśniał.- A kto pyta?- Przyjaciel.- Cha, cha! Nie ma takich.A poważnie?- Przyjaciel.Gruby Jasiu sięgnął po stojący na metalowym blacie kufel obrócony do góry dnem.- Widzę, że szanowny pan musi jednak wypić piwka, żeby się szanownemu panudowcip wyostrzył.Dwa ostatnie słowa Gruby Jasiu wypowiedział już z potężną jak kilogramowy worekcukru pięścią na swoim spoconym wdzianku, w dodatku przewieszony przez szynkwas.- Spójrz na to, stary capie - Komisarz przeciągnął grubasa przez pół lady, aby tenmógł rzetelnie zaznajomić się z jego służbową legitymacją.- Jeśli zaraz nie dowiem się, gdzieznajdę Ślepego Antka, to zapomnisz w ogóle, co to jest dowcip.W trzy minuty mogęzamknąć tę twoją budę z dziwkami i podrabianym piwem, więc.- Oczywiście, panie szefie.To nieporozumienie, upraszam o wybaczenie.- bąknąłGruby Jasiu, uwolniony z żelaznego uścisku.- Ślepy Antek siedzi o.o tam!Brudny paluch wycelował w najciemniejszy kąt speluny.Kaczmarek ani myślałdziękować za wskazówkę.Szerokim krokiem podszedł do porysowanego nożem stolika, przyktórym przy butelce mętnej wódki siedział ogromny osobnik z czarną przepaską na prawymoku.W wytartych, nieco przykrótkich spodniach, spod których wystawały potężne, żylastełydki, wyglądał niczym korsarz z Karaibów.Ślepy Antek, zwany w tej okolicy „DumąChwaliszewa”, właśnie kończył obiad, zgarniając z talerza dłońmi szerokimi jak brony resztkikwaszonej kapusty.Zaaferowany Gruby Jasiu wychylił się zza baru, by zobaczyć, co wyniknie zniespodziewanej wizyty tęgiego policjanta.Jakież było jego zdumienie, gdy Ślepy Antekpoderwał się na widok komisarza i krzyknął wesoło:- Biniu! Kopę lat! Co cię tu sprowadza?!Zdumiony Gruby Jasiu ledwo dosłyszał zduszone słowa komisarza:- Interes.Mam pilną sprawę do załatwienia.Poznań, piątek sierpnia, siedemnastaKrzepki siedział na ławeczce przed głównym wejściem do Ratusza, przysłaniającdłonią oczy.Chowająca się z wolna za zachodnią pierzeję Rynku słońce raziło go w źrenice,ale wcale mu to nie przeszkadzało.Przypomniało mu to na moment nie tak dawne, frontowechwile, kiedy w okopach spoglądał za siebie.Zastanawiał się wtedy, czy tak samo piękniewygląda słońce w Poznaniu i czy takim właśnie widzi je Wika.Teraz czekał na nią w samymśrodku miasta i wcale nie był pewny, czy przyjdzie.Ratuszowy zegar wybił piątą, a smętne echo metalicznych uderzeń poniosło się pogarbatym bruku opustoszałego Rynku.No tak, przecież to piątek, pomyślał.Nie wszyscypracują w sobotę, więc już teraz cieszą się wolnością w domach.Chciał, żeby przyszła.Chciał jej powiedzieć, że na kilka dni muszą się rozstać.Niezamierzał jej wyjaśniać, dlaczego, ale chciał dać jej jasny sygnał, że nie ma niczego złego namyśli.Wręcz przeciwnie.Chciał, żeby była pewna jego uczucia.Chciał jej powiedzieć, że jejojciec.Przejeżdżający obok ławki rower zadzwonił raźnie, wytrącając go z coraz bardziejgorzkich rozważań.Niech już przyjdzie, pomyślał.Niech przyjdzie, a wtedy wszystko sobiewyjaśnimy.Rozglądał się na wszystkie strony, ale nigdzie nie dostrzegł dumnej, wyprostowanejsylwetki dziewczyny, którą kochał.Zerknął na zegarek.Kwadrans po piątej.Jeszcze pięćminut.Jeśli nie przyjdzie.Kwadrans później podniósł się z ławki i krokiem człowieka idącego na szafot ruszyłw stronę Góry Zamkowej.Wiedział, że będzie tam dużo wcześniej niż kuzyn.Poznań, piętek sierpnia, siedemnasta trzydzieściOderwał się od straganu z kwiatami i leniwym, nie wzbudzającym podejrzeń tempemposzedł za wąsatym brunetem.Z otwartego okna gmachu Nowego Ratusza spojrzała na niegoprzez moment sprzątaczka w chustce na głowie.Miał wrażenie, że myjąc parapet, skłoniła musię z ironicznym uśmiechem.Szybko uznał jednak, że mu się przywidziało.To przez tenerwy, uśmiechnął się cierpko.Śledzony przez niego brunet wspinał się teraz w górę wąską, zagłębioną w cieniuulicą Zamkową.Poczekał, aż zniknie za zakrętem, i dopiero wtedy ruszył jego śladem.Idzie w stronę kościoła Franciszkanów, pomyślał.Jaka szkoda, że jeszcze nie jestciemno.Poznań, piątek sierpnia, kwadrans przed osiemnastąUsiadł na ławeczce pod kościołem - ze wspaniałym widokiem na WzgórzePrzemysła, na którym od wieków stały resztki murów piastowskiego zamku króla Przemysła.Westchnął nad jego krótkim panowaniem i plotkami o niegodnej śmierci jego żony Ludgardy- a może jednak przede wszystkim nad swoją niedolą.Smutne myśli o Wice i jej ojcu starałsię jednak odgonić jak najdalej.Musiał się teraz skupić na czymś, co uzgodnił przed godzinąz kuzynem.Jeśli chcieli ująć zabójcę Janusza, plan musiał być wykonany perfekcyjnie.Początek miał nastąpić właśnie tu, w poznańskim Archiwum Państwowym.Mimo że brukowana uliczka Franciszkańska tonęła już w cieniu, unoszące się wwieczornym letnim powietrzu ciepło czyniło wypoczynek na ławce przyjemnością.Szkoda,że nie mam ze sobą gazety, pomyślał.Ciekawe, co też nasz rząd uzgodnił z Himmlerem?Najpierw nasz minister był w Berlinie, teraz Reichsfuhrer przyjechał do Warszawy.JanuszPióro miał rację, to wszystko jest lekko podejrzane.Spojrzał w stronę Pocztowej akurat w momencie, kiedy zegar na Ratuszu wybiłszóstą.Spojrzał - i od stóp po szyję jego ciało przeszedł dreszcz podniecenia.Od strony placuSapieżyńskiego wspinał się wąskim chodnikiem w górę szczupły, wysoki mężczyzna wgarniturze i lekkim kapeluszu.Przez lewe ramię przewieszony miał szary prochowiec.Wprawej dłoni trzymał pokaźną skórzaną teczkę z metalowym zatrzaskiem.Nieznajomy ewidentnie zmierzał w stronę archiwum.Kiedy mijał Krzepkiego, tenudał, że pochyla się, by zawiązać sznurówkę przy bucie - w ten sposób rzucił szybkiespojrzenie na twarz mężczyzny.Miał wychudłe policzki, które kontrastowały z wydatnymi kośćmi.Ostry nos i zacięterysy sprawiały, że już na pierwszy rzut oka nie wzbudzał zaufania, a tym bardziej sympatii.Rzeczywiście, ma w sobie coś szatańskiego, pomyślał Krzepki.Opis sporządzony przezkuzyna jak ulał pasował do postaci tajemniczego mężczyzny!Naukowiec z Lipska skręcił ku szczytowi wzgórza i stąpając ostrożnie powyślizganych kamiennych schodkach, przekroczył bramę zamkową.Znalazł się na dziedzińcuarchiwum, znikając Krzepkiemu z oczu.Pewnie wszedł do budynku, pomyślał Krzepki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •