[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pogrążając sięw marzeniach o Annie zapomniałem o spotkaniu z własną córką.Poczuciewiny było tym bardziej dolegliwe, że obecność Beaty krzyżowała mojeplany na wieczór.Miałem dzwonić do Michała w sprawie urlopu i do Ewyz zawiadomieniem, że nie przyjadę do niej do Juraty, bo ważne sprawyzatrzymują mnie tutaj.Wypocznę więc kilka dni w blisko położonymKonstancinie.- Tato, szybciej, omlet stygnie!Doceniłem zdolności kulinarne absztyfikanta mojej córki, gorzej było zaprobatą dla niego.Po pierwsze - Beata była stanowczo za młoda, abyktokolwiek miał prawo planować sobie z nią przyszłość, a ten typek czyniłto z niezwykłą konsekwencją.Po drugie - nie był on szczeniakiem, któregopotrafiłbym bez trudu postawić w kącie i wprawić w zakłopotanie, aleświetnie już ustawionym właścicielem dobrze prosperującego biuraprojektów.Miał dyplom architekta i zdecydowane zdanie na każdy temat,co było dla mnie irytujące.Po trzecie - był rozwiedziony.Po czwarte - Beata była nim tak zauroczona, że zrobiła się wobec nasarogancka.Ewa tłumaczyła, że to ze strachu, iż nie zaakceptujemy jejwyboru.Nie wiem, dlaczego miałbym akceptować? Człowiek wychowacórkę, dmucha i chucha na nią, a potem przyjdzie taki mądrala i bierze jąjak swoją.- Ty też przyszedłeś i wziąłeś mnie kiedyś jak swoją przypomniałamoja żona.- I nikt za to na tobie psów nie wieszał.- Ach, ty to zupełnie co innego! Ale Beatka przecież.Nie powinienem był tego powiedzieć.Reakcja Ewy była do prze-widzenia.Ale jak jej wytłumaczyć, że tu chodzi o moją córeczkę.Czy onatego nie rozumie?Tak więc zjadłem omlet z apetytem, chociaż Marcin chętnie przyprawiłbygo dla mnie cykutą.Jeśli tego nie uczynił, to tylko dlatego, że chciał sięprzypodobać Beacie.Na odległość wyczuwałem jego niechęć do mnie.%7ływiliśmy do siebie dokładnie te same uczucia, my dwaj zatwardzialirywale.Nie rozbolał mnie brzuch po spożyciu kolacji, ale stało się to po poznaniucelu wizyty podstępnej pary.Oznajmili mi oto, że Beata zrezygnowaławłaśnie z wynajmowanej przez nas dla niej kawalerki, bo zamieszkalirazem w mieszkaniu Marcina.- Jak to zamieszkaliście razem? Takie są teraz zwyczaje? Za moichczasów najpierw pytało się o zgodę rodziców, szło się do kościoła luburzędu.- Oj, nie chrzań tato.- Jak ty się do mnie odzywasz?- Przepraszam, ale jesteś strasznie staroświecki! Nie będziemy od razubrać ślubu.To nawet ryzykowne.Chcemy spróbować, czy nam się razemułoży.- Czy ty wiesz, jak się nazywa takie próbowanie?- Lepiej nie mów.Jesteś okropny.- Jeśli chodzi o mnie, to jestem gotów w tej chwili na ślub.To Beatkajest zdania.- Rozmawiam z moją córką, pana zdanie mnie nie obchodzi!- A jednak mnie to też dotyczy - bronił się Marcin.Beata zerwała się na równe nogi.Stanęła za krzesłem, na którym siedziałMarcin, objęła jego plecy, jakby chciała go przede mną bronić.Wyglądałajak kwoka osłaniająca kurczęta przed pikującym na nie jastrzębiem.Bałasię, żebym go, broń Boże, nie uraził.Zupełnie jakbym był obcymczłowiekiem, gruboskórnym, a nie kochającym ojcem.Co czułem ja, byłojej w tej chwili zupełnie obojętne.Mogła z boku wydawać się w tym geściewzruszająca, ale nie z mego punktu widzenia.Dotknęła mnie do żywego.- Chodzmy stąd Marcin, chciałam być lojalna, ale to nie ma sensu.- Nigdzie nie pójdziesz! - krzyknąłem.- Ani mi się waż!- Przecież ja tu już nie mieszkam.Jestem dorosła, zapomniałeś tato?- Jesteś smarkata.Na pewno za młoda, żeby decydować o sobie.- Różnimy się zdaniem na ten temat.To jest moje życie.Czekam, żebyśto zrozumiał.Wstała i pociągnęła za sobą Marcina, który chciał coś jeszczepowiedzieć.Odwróciłem się do niego plecami.Byłem zdruzgotany.W pierwszej chwili pomyślałem, że spotkała mniekara za moje fanaberie dotyczące Anny, poczułem się skruszony i zamiastdzwonić do Michała, by omówić z nim ewentualny urlop, zadzwoniłem doEwy.Długo nie podnosiła słuchawki.Kiedy się wreszcie odezwała, niepoznałem jej głosu, taki był zachrypnięty.- Co się stało, że dzwonisz o tej porze?- Jest dopiero wpół do jedenastej, czy to za pózno na telefon do żony?- Spałam już, bo jestem trochę przeziębiona.- Aadnie mnie witasz! A tymczasem twoja córeczka zamierza żyć nakocią łapę z tym idiotą.- Prosiłam cię, żebyś nie podchodził do tego w ten sposób.Nie traktuj gojak rywala.Jeśli ma być tylko kolejną przygodą, może lepiej, że się od razunie pobiorą.- Widzę, że byłaś wtajemniczona w ich machinacje.- Nie nazwałabym tak moich rozmów z Beatą.Może znając twojepodejście trochę się ciebie boi? Zrozum.Wszelkie nasze odwodzenie jej odzamieszkania z nim tylko utwierdza ją w tym zamiarze.Kocha i jest ko-chana i to jest dla niej argument.Czy sam będąc młody nie poszedłbyś zagłosem serca? O tym, czy wybrała dobrze czy zle, my nie możemy z góryprzesądzać.Zycie nigdy nie jest dokładnie takie, jak człowiek oczekuje.- Dziwnie to brzmi w twoich ustach.- Wiem, co masz na myśli: że nie lubiłam zdawać się na los.Ale może sięmyliłam.Zycie koryguje nasze postawy.- Nigdy nie pogodzę się z tym, że moja córka.- Ona jest również moją córką, a ja uważam, że trzeba jej zaufać.- Zawracanie głowy! Aadnie to ukartowałyście!- Trudna z tobą dzisiaj rozmowa.- Możemy ją zakończyć.- Jak chcesz.Prześpij się z tym i zaraz inaczej na to spojrzysz.- Nigdy!!! - zapewniłem ją i odłożyłem słuchawkę.Uczyniwszy tostwierdziłem, że w tej sprawie Ewa mnie nie rozumie.Długo nie mogłemzasnąć, przychodziły mi do głowy różne rozwiązania dotyczącesprowadzenia Beaty na łono rodziny.Po przemyśleniu ich jednakdochodziłem do wniosku, że tego się nie da zrobić.Beata stosowała, moimzdaniem, szantaż: będę was kochała, jeśli pozwolicie mi kochać Marcina.Natomiast to, że ja sam zmuszałem ją do dokonania takiego wyboru, nawetnie zaświtało mi wtedy w głowie.Czułem się podle, odrzucony i zdradzonyprzez osobę, po której najmniej się tego spodziewałem.Naprawdępotrzebuję wypoczynku, żeby się z tym uporać.Ogarnięty tą myślązasnąłem z postanowieniem wyjazdu do Konstancina.Jak przewidywałem, Michał nie stawiał żadnych przeszkód, był nawetrad, że wypocznę, będąc jednocześnie niemal w zasięgu ręki.Przemiła paniMirosława z sekcji Domów Pracy Twórczej w Stowarzyszeniu znalazła dlamnie pokój i po południu jechałem już w stronę Konstancina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]