[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tegoż losu, co zamek, doznał i kościół w bliskości stojący; zapadł się on wraz z wieżąi dzwonami, których ponure głosy częstokroć z śród ziemi się dobywają i pewną są wróż-bą jakiegoś nieszczęścia.Przy pogrążonym w ziemi kościele, i zaklęty równie jak kościół, mieszka pustelnik,który w nocnych godzinach często się w tym miejscu pokazuje i w zakonnym stroju, zkapturem na oczy spuszczonym, całą okolicę spiesznym przebiega krokiem; lecz gdy pół-noc uderzy, niknie zjawisko, widać tylko migające się światełka, bądz to ogniki jakie nabłotach się pokazują, bądz świece grobowe palące się nad ciałem zaklętego właściciela.Wtenczas podziemne przytłumione głosy chorałem odśpiewują jutrznię.52.Widmo w zamku rydzyńskimW zamku rydzyńskim jest kaplica, przed kaplicą pokój, a w tym pokoju obraz kobietywyższego stanu; kto jest ta kobieta, kto ją malował, zawiesił, skąd się wzięła w tym zam-ku? Nikt tego nigdy nie wiedział, nikt wiedzieć nie będzie.Obraz ten nie ma nic uderzają-cego w sobie oprócz surowego nieco spojrzenia i ręki jednej nienaturalnie jakoś położo-nej.Palce tej ręki zdają się jakby przesilone, skościałe po jakimeś czynie gwałtownym,może zbrodniczym.O nic łatwiej wprawdzie jak o domysł podobny, w którym zapewne icienia prawdy nie ma.Tu przecież prędzej wypatrzyć by go można; stara bowiem i głuchawieść krążyła tu kiedyś, jakoby przed niepamiętnymi czasy w miejscu tym jakaś zbrodniaspełnioną być miała.Mówiono nawet i o dwóch sierotach, ale z taką niepewnością i ciem-notą rzeczy, że nikt prawie wiary temu nie dawał.Rzadko więc i bardzo rzadko o tymmówili ludzie, byliby nawet wiecznie zamilkli, gdyby widmo ukazującej się niekiedy wzamku kobiety nie wywoływało czasami z pamięci tej bolesnej powiastki.41 Widmo to nie kłóci tak nielitościwie spokojności, jak się to gdzie indziej dzieje.Spoty-kają je tylko niekiedy klęczące na korytarzu i zatopione w modłach; gościom nawet no-cującym w przykaplicznym pokoju, cichym tylko o północy przypomina się stą- paniem.Niewiast jednakże i drobnych dziatek snu nigdy nie przerywa, jakby na wrodzoną ich lę-kliwość względne.Jest przecież w każdym roku jedna noc straszliwa, okropna, której nikt w zamku prze-spać nie może; tych nawet, co nic nie- widzą, nie słyszą, o niczym nie wiedzą, porywa ja-kaś gorączka niespokojności.Zdaje się, że coś nadzwyczajnego przeczuwają w naturze.Przez całą tę noc, choć niebo wkoło jest jasne, pogodne, zawsze się waży nad zamkiemjakiś obłok czarny, a pobliższe drzewa ogrodu, choć żadnym nie wzruszone wiatrem,dziwnie szeleszczą.Już od jedenastej godziny słychać jakiś szum i łoskot w kaplicy, ja-kieś wyrazne chodzenie i ustawianie sprzętów.Kryje się służba zamkowa, śmielsi tylkobliżej przystępują, słuchają, zaglądają; twarze ich przecież bledną, wznoszą się włosy,całe powietrze zda się jakąś nasiąkłe okropnością.Uderza północ.Roztwierają się same przez się drzwi kaplicy, zapalają się świece naołtarzu, lecz jakimeś dziwnym, bladym, błękitnym światłem; widmo kobiety w białej idługiej szacie, z rozpuszczonymi włosy, wywiędłym boleścią obliczem klęczy przed ołta-rzem.Nagle zimno grobowe uderza wkoło; ukazuje się kapłan w ornacie ze mszą świętąidący.Okropny widok!.Kapłan ten jest kościotrupem.głowa jego trupią, ręce kielichniosące kościami tylko; poprzedzają go dwa małe szkielety w komżach.Jeden z nich nie-sie ampułki, drugi mszał ogromny.Zaczyna się msza święta, kapłan składa i rozkłada rę-ce, obraca się, przyklęka, czyta w mszale, gorąco się modli; dwa małe szkielety zdają sięmodłom jego odpowiadać, żaden przecież głos, żadne westchnie nie dosłyszeć się nie da-je.W chwili tylko podniesienia ciała i krwi Pańskiej głuchy odgłos kościanego dzwonkagłębokie przerywa milczenie.Kończy się obrzęd; kapłan zasiada w krześle  widmoprzystępuje do spowiedzi.O, jakże gorąco modli się wprzódy; jakiż to ciężar piersi jegorozpiera! Spowiada się, kapłan słucha i długo, długo słucha.Ileż to łez i westchnień prze-rywa tę spowiedz! Wielki Boże! Jakżeż straszliwym musi być wyznanie tego widma, jakazbrodnia jego.Patrz! patrz, po trupiej czaszce kapłana zimny pot zlewa się strumieniem,w wydrążonych oczach błyska promień oburzenia, wiszący obraz kobiety cały czernieje,jakiś głuchy grzmot daje się słyszeć nad zamkiem! Drobne dwa szkielety, klęcząc i mo-dląc się, zdają się błagać za winną.Wyzna- ła już wszystko i schyla głowę, i bije się wpiersi na znak żalu i skruchy.Bije silnie  płacze i czeka.Czeka chwil kilka, wreszciepodnosi na kapłana wzrok błagalny i mówi:  Przebaczenia! A kapłan jej grobowym od-powiada głosem:  Nie w tym roku jeszcze!  I kiedyż, kiedyż!  odzywa się widmo.Kapłan milczy.Wskazuje jej na dwa klęczące szkielety, znika, gasną świece, zamykają siędrzwi kaplicy, jęk tylko długi słychać za nimi i naraz wszystko cicho i ani śladu tego, coprzed chwilą było.53.Skarbiec w ZbąszyniuW Zbąszyniu po dziś dzień stoi zamek, niegdyś warowny, nad wielkim jeziorem.Jedenz panów tego zamku prowadziwszy w młodości życie rozwiązłe, przepędzał na pokucie irozmyślaniu pózniejsze swoje lata.Obracał starzec znaczne swe dochody na miłosierne42 uczynki, a powiernikiem jego w rozdawaniu jałmużn był doświadczony długoletni sługa.Obaj częstokroć do podziemnego schodzili skarbcu, gdzie po kilka godzin sam na samprzebywali.Skromny sposób życia właściciela Zbąszynia nie podobał się synowi jego.Młodzieniec ten zepsutych obyczajów obłudą nazywał postępowanie ojcowskie, słudzezaś zemstą swoją na przyszłość odgrażał.Wtem nagła niemoc naprzód mowę, a wkrótcepotem i życie starcowi odjęła, a gdy zwłoki jego do grobu zniesione zostały, wezwał no-wy dziedzic starego sługę i do skarbcu zaprowadzić się kazał.Czy tu składał mój ojciecpieniądze swoje?  rzekł, widząc wielką skrzynię w żalazo okutą, którą skwapliwieotworzył, lecz w której księgi pobożne tylko i włosienicę ujrzał. Gdzie są skarby mego ojca?  rzekł dziko młodzieniec  a kiedy ich nie ma, gdziesą kwity, z roztrwonionych jego dochodów? Rozdawał pan mój dochody swoje między nieszczęśliwych, a kwitów od nich meżądał  odrzekł sługa. Ty więc je przystaw, niecnoto.Nie wyjdziesz stąd, dopóki ich mieć nie będę. Topowiedziawszy, nowy pan zatrzasnął za sobą żelazne podwoje i starego sługę samego wpiwnicy zostawił.Dzikie śmiechy towarzyszów rozpusty młodego pana rozlegały się pozamku.Dwa dni przepędził w więzieniu nieszczęśliwy sługa bez pokarmu i napoju, całyten czas swawolna rzesza na rozpuście strawiła.Trzeciego dnia na wieczerzy jeden z go-ści, mocno podchmielony, z urąganiem spełnił zdrowie więznia mówiąc:  Niech go pa-sie stary, niech go uwolni, jeśli potrafi. W tejże chwili otworzyły się nagle ciężkieokowane drzwi prowadzące do poziemnego skarbcu.Wchodzi umarły ojciec w śnieżnąprzybrany suknię i wiernego sługę za rękę prowadzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •