[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W porządku.Chodzmy.Coś nowego pojawiło się w jego głosie, w postawie.Nieoczekiwana rola odmieniła go.Myślałem, jakim królem ikrólową stanie się on i Vialle.Zbyt wiele.Nie mogłem skupić myśli.Zbyt wiele się ostatnio wydarzyło.Nie potrafiłemzawrzeć w jednym planie myślowym wszystkich tych zdarzeń.Miałem ochotę wczołgać się w jakiś cichy kącik i przespaćcały dzień.Zamiast tego, szedłem za nim do miejsca, gdzie wciąż żarzyło się niewielkie ognisko.Spojrzał w ogień i dorzucił garść patyków.Potem usiadł i skinął mi głową.Podszedłem i zająłem miejsce obok.- Z tym całym panowaniem.- zaczął.- Corwinie, co ja zrobię? To spadło na mnie zupełnie nagle.- Co zrobisz? Prawdopodobnie kawał dobrej roboty.- Myślisz, że mieli żal?- Jeśli nawet, to tego nie okazali.Jesteś dobrym kandydatem, Randomie.Tyle się ostatnio zdarzyło.Tato naschronił, może nawet bardziej, niż powinien dla naszego dobra.Tron to nie żaden frykas.Czeka cię wiele ciężkiej pracy.Myślę, że inni też to zrozumieli.- A ty?- Ja pragnąłem go tylko dlatego, że pragnął Eryk.Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale to prawda.Tronbył sztonem w grze, którą rozgrywaliśmy przez całe lata.Właściwie, był zakończeniem wendetty.Zabiłbym, by go zdobyć.I teraz cieszę się, że Eryk znalazł inny sposób, by umrzeć.Więcej było w nas podobieństw niż różnic.Tego też niezauważałem; dopiero potem.Ale po, jego śmierci wciąż wyszukiwałem powody, by nie brać korony.Wreszcieuświadomiłem sobie, że wcale nie chcę tronu.Nie.Bierz go na szczęście.Rządz mądrze, bracie.Jestem pewien, żepotrafisz.- Spróbuję, jeśli Amber nadal istnieje - powiedział po chwili.- A teraz zajmijmy się sprawą Klejnotu.Ta burzaprzesunęła się już nieprzyjemnie blisko.42 / 45Zelazny Roger - Dworce Chaosu - tom 5Kiwnąłem głową i wziąłem od niego kamień.Uniosłem na łańcuchu tak, by świeciły przez niego płomienie.Błysnęło światło; wnętrze wydawało się czyste.- Przysuń się i patrz w Klejnot wraz ze mną - poleciłem.Zrobił to; przez moment razem spoglądaliśmy w kryształ.- Myśl o Wzorcu - powiedziałem i sam zacząłem o nim myśleć, próbując przywołać obraz jego pętli i zwojów,jego lśniących blado linii.Zdawało mi się, że dostrzegam skazę przy samym środku kamienia.Studiowałem ją, myśląc o skrętach, łukach,zasłonach., Wyobraziłem sobie prąd, który przebiegał przeze mnie za każdym razem, kiedy próbowałem swych sił na tejskomplikowanej trasie.Skaza kryształu stała się wyrazniejsza.Sięgnąłem ku niej swą wolą, przywołałem stan spełnienia i wyrazistości.Ogarnęło mnie znajome uczucie, takie samo jak wtedy, kiedy sam zestroiłem się z Klejnotem.Miałem tylko nadzieję, żepozostało mi dość sił, by powtórzyć to doświadczenie.Chwyciłem Randoma za ramię.- Co widzisz?- Coś podobnego do Wzorca - powiedział.- Tylko jest trójwymiarowy i leży na dnie czerwonego morza.- Zatem chodz ze mną - poleciłem.- Musimy tam dotrzeć.Znowu wrażenie ruchu, z początku lot, potem upadek z rosnącą szybkością w stronę nigdy nie oglądanychdokładnie splotów Wzorca w Klejnocie.Nakazałem ruch naprzód.Wyczuwałem obecność mego brata, a otaczające nasrubinowe lśnienie pociemniało, przemienione w czerń czystego, nocnego nieba.Cudowny Wzorzec rósł z każdymdudniącym uderzeniem serca.Cały proces wychwał się chyba łatwiejszy niż poprzednio; może dlatego, że byłem jużzestrojony.Czując przy sobie Randoma, wciągałem go za sobą, a daleki, znajomy kształt rozrastał się coraz bardziej.Dostrzegłem już punkt początkowy.Popłynęliśmy ku niemu; raz jeszcze spróbowałem ogarnąć absolut tego Wzorca i razjeszcze zagubiłem się w jego ponad wymiarowych zwojach.Auki, spirale i splątane z pozoru linie owijały się wokół nas.Ponownie ogarnął mnie znany z poprzedniej wizyty zachwyt.I byłem świadom, że Random odczuwa to samo.Przesunęliśmy się do fragmentu, gdzie był początek, i zostaliśmy wessani.Otaczała nas przebijana iskramimigotliwa jasność; wplataliśmy się w świetlną matrycę.Tym razem droga pochłonęła mnie całkowicie, a Paryż wydawałsię bardzo daleki.Pamięć podświadomości przypominała mi o trudniejszych odcinkach.Wykorzystałem swe pragnienie - swą wolę,jeśli tak zechcesz, ją nazwać - by pomknąć oślepiającym szlakiem, beztrosko czerpiąc od Randoma siłę dla przyspieszeniaprocesu.Przypominało to wędrówkę po lśniącym wnętrzu ogromnej, przepięknie zwiniętej muszli.Nasze przejście byłozupełnie bezgłośne, a my sami byliśmy tylko bezcielesnymi punktami jazni.Prędkość rosła, a z nią psychiczny ból, którego nie pamiętałem z poprzedniego lotu.Może miał jakiś związek zwyczerpaniem albo z pragnieniem, by wszystko odbyło się jak najszybciej.Przebijaliśmy bariery; otaczały nas jednostajne,płynne ściany jasności.Czułem ogarniającą mnie słabość, oszołomienie.Lecz nie było mnie stać na luksusnieświadomości, nie mogłem też zwolnić, gdy burza dotarła już tak blisko.Znowu, choć niechętnie, zaczerpnąłem sił odRandoma - tym razem po to, by utrzymać nas obu w grze.Pomknęliśmy naprzód.Nie doświadczyłem tego mrowienia, związanego z uczuciem, że coś zostaje stworzone.Jego brak był z pewnościąwynikiem mojego dostrojenia.Poprzednie przejście mógło zaowocować pewną odpornością.Po bezczasowym interwale odniosłem wrażenie, że Random słabnie.Być może stałem się zbyt wielkim ciężaremna jego siły.Nie wiedziałem, czy jeśli nadal będę się na nim wspierał, zostanie mu dość energii, by opanować nawałnicę.Postanowiłem nie czerpać już z jego rezerw.Zaszliśmy dostatecznie daleko.Na pewno potrafi podążać dalej beze mnie.Będę się trzymał, jak długo potrafię.Lepiej, żebym zginął tu sam, niż mielibyśmy zginąć obaj.Płynęliśmy dalej; zmysły buntowały się, coraz częściej powracał zawrót głowy.Usuwając z umysłu wszelkienieistotne kwestie, całą siłę woli skoncentrowałem na ruchu.Byliśmy już chyba blisko końca.I wtedy nadpłynął mrok,który nie był częścią procesu.Stłumiłem panikę.Nic z tego.Czułem, że się zapadam.Tak blisko! Byłem pewien, że prawie skończyliśmy.Aatwo byłoby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]