[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy zmęczony położył się obok, lekko jeszczezadyszany, powiedziałam:- Chyba nie chcę naszego ślubu.Powiedziałam  chyba , by trochę znieczulić moje słowa i dodać do nich ów podtlenekazotu.Czy był to objaw emocjonalnego humanitaryzmu?- Rozumiem, że to przeżywasz - zbagatelizował.- Maks, ty mnie nie rozumiesz.Ja po prostu nie chcę być twoją żoną.- Ale dlaczego, przecież jest nam ze sobą dobrze?No właśnie.Jest nam ze sobą dobrze.Po prostu.Dlaczego więc chcę zniszczyć tenstan?Wiele w moich uczuciach do niego zmieniło się, gdy zobaczyłam go pijanego ponaszych zaręczynach.Mimo że na początku cieszyłam się, że jest taki towarzyski i spodobałsię mojemu tacie, to jednak gdzieś głęboko, w podświadomości przestraszyłam się, że mógłbykiedyś pić jak on.Może to dlatego moje serce poddało się tak łatwo nowej miłości? Skąd mogłamwiedzieć, że nowa miłość okazała się.Ale wtedy podejmowałam dobrą, moim zdaniem, decyzję.- Masz kogoś? Powiedz?! - Podniósł się na łokciu, widząc, że nie żartuję.Nie mogłam mu powiedzieć prawdy.Wolałam kłamać.- Po prostu nie chcę wiązać się z nikim na stałe.Ta deklaracja nie przeszkodziła mi w tym, by wyjść za mąż zaledwie pół roku po tymrozstaniu.Maksymilian wyprowadził się.Zniósł z godnością zerwane zaręczyny.Nieproponował, że możemy żyć jak do tej pory.Pewnie gdyby to zrobił, musiałabym powiedziećprawdę.Tymczasem moja niegotowość do małżeństwa była dla niego jednoznaczna z zerwaniem.Może więc nie kochał mnie prawdziwie, a po prostu szukał żony? Bał sięstarokawalerstwa?Gdy zamykałam za nim drzwi mojego wynajętego mieszkania, nie zastanawiałam się,czy stać mnie będzie na jego utrzymanie.Pensja w bibliotece nie była wysoka, na pomoc tatynie miałam co liczyć.Kolejne tygodnie upewniły mnie w tym, że najlepszym rozwiązaniembyłby powrót do rodzinnego domu.Ale było to jedynie rozwiązanie ekonomiczne, dyktowanezaległymi rachunkami.Nie chciałam wracać do pijanego świata, od którego uciekałamprzecież z taką desperacją.Uparłam się: zdobędę niezależność.Słono za to płaciłam.Bywały dni, kiedy jadłamchleb z masłem i musztardą, popijając kawą, bo była tańsza od herbaty.Przez cały tydzieńjadłam na obiad kapuśniak, bo kapusta kiszona również była tania.Na niedzielne obiadychodziłam do ciotki.Pieczony kurczak z ziemniakami i duszoną marchewką był rarytasem.Jadłam łapczywie, jakby chcąc najeść się na cały tydzień, odmierzany porcjami kapuśniakulub kanapek z musztardą.Najważniejsze, że byłam z Filipem.Wydawało mi się, że ta nasza miłość jestnajpiękniejszą i najważniejszą ze wszystkich do tej pory.Jego sentymentalny wzrok, oddaniei lekkie roztargnienie sprawiały, że chciałam się nim po prostu opiekować.Któregoś dnia wprowadził się do mnie.Jako geodeta zarabiał niezle, więc kanapki zkiszoną kapustą odeszły w zapomnienie.Po trzech miesiącach oświadczył mi się.Po dwóchzdecydowałam się na ślub.Kiedy wychodziliśmy z urzędu stanu cywilnego, chodnikiem po drugiej stronie ulicyszedł Maksymilian.Gdy nas zobaczył, pokręcił z dezaprobatą głową.Wiem, że chciał miwtedy powiedzieć, że go okłamałam.Może nawet coś więcej.%7łe jestem zwyczajną.Teraz to już nieważne.Odkąd wiem, co się z nim potem stało.Ożenił się z koleżanką z pracy i zatruł jej życie alkoholizmem.W chwilach trzezwościspłodził jej czworo dzieci.%7łyją z dnia na dzień, czekając na zasiłek z ośrodka pomocyspołecznej.I pomoc jej rodziców.Nie czuję się winna.Po prostu lubił wypić.Jak mój tata.Pierwsze czternaście dni po ślubie z Filipem wspominam jako czas miłości i oddania.Nigdy wcześniej nie byłam tak szczęśliwa! Wracałam po pracy do domu jak na skrzydłach -pierwszy raz w życiu czułam, że ktoś na mnie czeka.Niemo.Głęboko.Noc liczy procenty. Niepokój w ustach trzeszczy.Nie myślę o drugiej.Tato.Nigdy nie powiedziałam na ciebie  ojciec.Tkwiło we mnie przez całe życieprzekonanie, że słowo  ojciec to wyraz lekceważenia i braku miłości. Matka przechodziłomi przez gardło, ale  ojciec nigdy.A przecież to właśnie ty, tato, zabrałeś mi dzieciństwo.Upchałeś je na dnie kieliszkabezlitośnie, może z premedytacją.Gdy błagałam cię na kolanach, żebyś już nie pił, musiałeścoś czuć.Może zwykłą litość nad egzaltowaną córeczką? A potem musiałeś to uczucie zapićbezlitośnie kolejną dawką płynnego szczęścia.- Pójdziesz ze mną na urodziny do Agnieszki? - spytałam któregoś dnia mojegopięknego męża.- Nie bardzo mam na to ochotę - odpowiedział.- Ale mamy zaproszenie.Agnieszka to moja przyjaciółka.- Przestań, wielka warszawianka i tyle.Z łaski cię zaprasza.Nie spodobało mi się to.- Mimo to pójdę - zdecydowałam.- Idz.Masz prawo.To przecież twoja przyjaciółka.Poszłam.Nie czekałam na niego, nie przekonywałam, że skoro jesteśmymałżeństwem, powinniśmy razem, choć czułam, że powinnam.Gdzieś wgłębi duszy chciałamzaszczepić w moje nowe życie coś, czego nie miałam w dzieciństwie.Wspólne spacery,wyjazdy, rozmowy.Moich rodziców poza wspólnym piciem nic więcej nie łączyło.Agnieszka.Wtedy, na jej urodzinach, uświadomiłam sobie, jak jesteśmy sobiebliskie.Ona opowiadała mi o swojej pracy w biurze rachunkowym w Warszawie, ja - ocodzienności w bibliotece, rozjaśnionej w ostatnim czasie miłością do Filipa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •